Cd. Mostaru
Nie mogliśmy znaleźć Muzeum Starego Mostu. Kilka razy przechodziliśmy przez most ze strony muzułmańskiej na chrześcijańską i odwrotnie i nie mogliśmy go wypatrzeć. Wreszcie znaleźliśmy. Podejrzewam, że do tej pory muzeum było po prostu zamknięte. Po wejściu do środka udzieliła nam się atmosfera tego miejsca. Wszyscy w skupieniu oglądali zdjęcia przedstawiające zniszczenie mostu. Na okrągło można było oglądać również film o jego zburzeniu. Filip z Julią rozsiedli się na podłodze i kilka razy ten dokument obejrzeli. Widać było, że zrobiło to na nich (na nas również) ogromne wrażenie.
Bardzo chciałam dotrzeć na Plac Hiszpański.
Gdzieś znalazłam informację, że na tym placu jest ogromna szachownica i można zagrać na niej w szachy. Na planie miasta za nic nie możemy znaleźć tego miejsca. Szuka Leszek, szukam ja, nawet Julia zagląda ciekawie do mapy. I nie ma
. Na szczęście po wyjściu z Muzeum Mostu, zauważam zaraz obok informację turystyczną. I tutaj dowiadujemy się jak dojść do naszego placu.
Z opisu w internecie pamiętałam, że punktem charakterystycznym jest pomarańczowy budynek, a plac jest gdzieś obok. Do przejścia mamy spory kawałek drogi. Co prawda już z lekka powłóczymy nogami, ale damy radę. Wizja gry w szachy dodaje skrzydeł zmęczonym dzieciakom
.
Po drodze mijamy dziwne drzewo, którego owoce (kwiaty?) przypominają małe kalafiory. Drzewo jest sporych rozmiarów i do dzisiaj nie wiem co to było.
Owoce kolejnego drzewa przypominają wyglądem kaki. Właściwie to byłam pewna tej nazwy aż do powrotu do domu. Sprawdziłam jednak w atlasie i niestety to nie to. Ta roślina nadal jest mi obca
Droga trochę nam się dłuży, ale wreszcie w oddali widzimy pomarańczowy budynek.
Plac owszem jest. Szachownica również, ale niestety szachów nie ma. Julia i Filip są niepocieszeni. Dobrze chociaż,że są ławeczki- możemy chwilę odpocząć.
Miejsce to wzięło swoją nazwę od batalionu hiszpańskich saperów, którzy mieli największy udział w rozbrajaniu terenów wokół Mostaru i w samym mieście. Wielu z nich zginęło.
Na obiad poszliśmy do bardzo sympatycznej knajpki w poliżu mostu. Wolny stolik udało nam się znaleźć od razu, chociaż już chwilę później wszystko było pozajmowane i kolejne głodomory musiały cierpliwie czekać. Nie wiem co by było, gdybyśmy to my musieli czekać. Filip i Julia chcieli zjeść gdziekolwiek, mogłaby być nawet pizzeria z parasolami znanej firmy produkującej napoje gazowane. Ja jednak chciałam zatrzymać się gdzieś, gdzie można nie tylko zjeść, ale też odpocząć. I takie miejsce znalazłam
Ceny dań sporo niższe niż w Chorwacji, ale nie było to dla nas zaskoczeniem. Takich rzeczy przecież można się dowiedzieć, czytając nasze forum
Więcej zdjęć tego miejsca miałam zrobić po obiedzie, ale rozleniwienie i senność po pysznym jedzonku, spowodowała, że zapomniałam. A szkoda. Kelnerki były śliczne, kelnerzy zabójczo przystojni
, stoliki ukryte pod naturalnymi parasolami utworzonymi przez drzewa.
Po obiedzie jeszcze raz przeszliśmy się uliczkami Mostaru
zaglądając do sklepików oferujących towar zupełnie różny od tego jaki zwykliśmy oglądać.
Po raz ostatni skierowaliśmy nasze kroki na Stary Most, uważnie stawiając stopy, by na sam koniec nie zaliczyć bliższego poznania z bardzo śliskimi kamieniami. Swoją drogą ilu ludzi musiało tędy przejść, żeby tak je wypolerować?
Odnajdujemy nasz parking i żegnamy się z Mostarem.
Teraz kierujemy się na Blagaj. Kilkanaście kilometrów później zatrzymujemy się na parkingu. Do domu derwiszów trzeba się kawałek przespacerować.
Na dole okazuje się, że i tutaj jest parking, ale bardzo zatłoczony. Nie wiem czy znaleźlibyśmy na nim wolne miejsce. Oczywiście są sklepiki i sprzedawcy głośno zachwalający swój towar.
Zwiedzamy tekiję.
Leszek jest już zmęczony (on nie tylko zwiedza razem z nami, ale również bezpiecznie dowozi wszędzie tam, gdzie chcemy się znaleźć
) i nie ma ochoty iść na górę, wchodzimy więc sami. Kobiety, (Julka również, mimo że to jeszcze dziecko), dostają chusty, którymi muszą zakryć włosy i ramiona oraz nogi. Panowie muszą mieć długie spodnie, tutaj Filip nie został potraktowany jak dorosły i wszedł w krótkich spodenkach. Wszyscy muszą zdjąć buty.
Na piętrze znajdują się pomieszczenia mieszkalno-modlitewne. Podłogi w całości przykryte są miękkimi dywanami.
Czyżby to było to, o czym wszyscy myślimy? Ładne...
Widok z okna na piętrze
Jedne drzwi są zamknięte, zaglądam przez zakratowane okienko. Teraz wiem, że oglądałam turbety, czyli grobowce.
Po zejściu na dół z ulgą zdejmujemy z siebie wszystkie chusty. Jak kobiety wytrzymują takie upały zamotane w taką ilość materiału?
Przyglądamy się skałom. W przewodniku napisano, że na szczycie są gniazda orłów. Ale to co my widzimy, to chyba jednak nie są orły
Z balkonu widać źródło Buny.Jeżeli ktoś spodziewa się w tym miejscu zobaczyć leniwy strumyczek, to będzie zaskoczony jego rozmiarami.
Woda jest bardzo zimna i wykorzystywana jest do chłodzenia napojów. Na drugi brzeg można dostać się pontonem, ale w tej chwili jet on właśnie po drugiej stronie i nie możemy się tam dostać. Można również przejść mostkiem w pobliżu parkingu, my jednak rezygnujemy. Znowu musimy zdążyć na prom. To wszystko odkładamy do teczki z napisem
kiedyś. Teczka jest już pokaźnych rozmiarów, ale to tylko nas cieszy. Mamy powody by kiedyś tu powrócić.
Tego wszystkiego w Blagaj robić nie wolno. Julia nie mogła zrozumieć dlaczego nie można się całować
W drodze powrotnej znowu mijamy Počitelj.
W otwartych już straganach kupuję winogrona, brzoskwinie i śliwki. Wszystko dużo tańsze niż w Chorwacji.
W Drveniku jesteśmy kilka minut przed odpłynięciem promu. Tym razem nie mamy problemów z załadunkiem. Chętnych do przepłynięcia na wyspę jest niewielu.
Po raz ostatni zmierzamy w kierunku naszego campingu, po raz ostatni widzimy zachód słońca. Taki w biegu, ale cieszy oko.
Nad samochodem, również po raz ostatni krążą małe nietoperze, u których Filip odkrył chorobę: Mamo, te nietoperze mają chyba ADHD. Rzeczywiście co wieczór latają nam nad głowami ledwie wyrabiając się na zakrętach. Długo siedzę przed namiotem. Leszek i dzieci dawno poszli już spać. Zostałam sama, jakoś mi szkoda przespać te ostatnie godziny. W końcu jednak i ja muszę oddać się w objęcia Morfeusza...