Do Žukovej jechaliśmy starą drogą. Teraz wyjeżdżamy na nową i mkniemy do Hvaru. Lawendowe pola kuszą, ale teraz nie mamy czasu, żeby się zatrzymać. Może w drodze powrotnej nam się to uda, przecież muszę przywieść ją do domu i zrobić buławy dla rodzinki.
Samochód zostawiamy na parkingu, a sami nieśpiesznie udajemy się w kierunku Twierdzy Španjol. Jak zwykle towarzyszy nam przewodnik. Na każdej wyprawie zaglądamy do niego wielokrotnie. Zanim jednak trafimy do twierdzy, na naszej drodze staje nam Konzum. Kupujemy napoje i nagle naszym oczom ukazuje się nasze wybawienie
. MATERAC- 153 cm szczęścia. Oczywiście kupujemy, nareszcie się wyśpimy. Aż szkoda, że nie możemy go wypróbować od razu
. Leszek jeszcze raz wraca na parking, materac na kilka godzin trafia do bagażnika naszego samochodu.
Teraz już bez przeszkód możemy udać się w pożądanym kierunku.
Droga na twierdzę prowadzi wśród pinii, ogromnych agaw i opuncji.
Ciekawskie dzieci, puszczając mimo uszu moje przestrogi
, zachwycone opuncjami, zrywają ich owoce. No i znowu, z żalem musiały przyznać mi rację : nieposłuszeństwo bywa bolesne. Każde z nich ma po kilka kolców wbitych w palce. Usunięcie ich nie jest wcale łatwe i nie od razu udaje mi się je wszystkie wyciągnąć.
Po kilku nerwowych chwilach znowu możemy kontynuować naszą wędrówkę
dzieci pozują do zdjęć
Podobno do twierdzy można dojechać samochodem. Wydaje mi się, że taką informację znalazłam na forum. Nawet jeżeli jest to prawdą, to czy chcielibyście pozbawić się możliwości oglądania takich widoków?
Na górze, w małej zagródce, stoi osiołek. Można nakarmić go marchewką, pogłaskać, wrzucić kilka kun na karmę dla niego. Po minach Julii i Filipa odgaduję, że mogliby tu pozostać, darować sobie zwiedzanie.
Ale nic z tego. Wchodzimy na twierdzę, z murów której doskonale widać miasto,
archipelag Pakleni Otoci oraz wyspę Vis.
Oglądamy amfory i inne przedmioty wydobyte z trzech starożytnych statków, które rozbiły się u wybrzeży Chorwacji.
Przed wyjściem z muzeum wpisujemy się do pamiątkowego zeszytu. Następnie schodzimy do więzienia, gdzie każde z nas daje się zamknąć w więziennym lochu.
Schodki prowadzące w dół są wąskie i śliskie a samo wejście dość niskie- uważajcie żebyście nie porozbijali sobie głów.
Z góry widzimy jeszcze coś, ogromny pięciomasztowiec stojący w porcie.
Jeszcze chwilę kręcimy się po twierdzy. Panujący upał daje nam się już we znaki, przysiadamy na ławeczkach i nie tylko
Tą samą drogą schodzimy do miasta. Przed zejściem oczywiście jeszcze raz musimy zatrzymać się przy osiołku.
Znowu schodzimy wąskimi uliczkami, mijamy ukryte w nich knajpki i sklepiki.
Dochodzimy do jednego z największych placów w Dalmacji- Trg sv. Stjepana z rzucającą się w oczy katedrą o tym samym imieniu.
W narożniku rynku przy zatoce znajduje się arsenał, który Wenecjanom służył do naprawy okrętów.
W 1612 powstał tu najstarszy w Europie teatr publiczny. Do dziś odbywają się w nim przedstawienia.
Właśnie na murach arsenału Robert Makłowicz gotował na Hvarze.
Przy rynku stoi również pięknie odnowiony pałac Paladyni
Idąc promenadą wzdłuż portu na każdym kroku trafiamy na marzalnie (Tymona-ucałuj
ode mnie swoje maluchy). Oczywiście króluje tu lawenda, są buławy, woreczki, koszyczki. Lawendowe ozdoby występują w różnych postaciach, cały czas towarzyszy nam jej zapach.
Chcieliśmy jeszcze trafić do kościoła św. Marka polecanego nam przez Mariję. Ma tam znajdować się muzeum archeologiczne i jakaś niesamowita pinia. Mamy kierować się w prawą stronę zatoki. Niestety tym razem nie trafiamy na ten kościółek. Mój mąż po uważnym przestudiowaniu mapki zamieszczonej w przewodniku, znajduje ulicę św. Marka i stwierdza, że kościół na pewno znajduje się właśnie tam, szczególnie, że ponad dachami domów jest widoczna wieża jakiegoś kościoła. Jednak nie jest to ten, którego szukamy.
Wędrując promenadą zaplanowaliśmy kolejną wycieczkę. W niedzielę w popłyniemy na Wyspy Piekielne, prawdopodobnie będzie to Palmižana.
Pięciomasztowiec, który widzieliśmy z Twierdzy Španjol, postawił żagle i majestatycznie odpłynął w siną dal.
Niestety dzień nieubłaganie chyli się ku końcowi
. Kończymy zwiedzanie, udajemy się na parking i jedziemy na camping. Po drodze jeszcze raz widzimy znajomy żaglowiec, tym razem ponieważ zapadł już zmierzch wszystkie maszty ma oświetlone. Niestety nie posiadam zdjęcia, musicie uwierzyć mi na słowo- wyglądał przepięknie.
Znowu jest już ciemno, znowu nie możemy nazrywać lawendy. Czyżbym miała powrócić z Hvaru bez jego symbolu? Nie mogę do tego dopuścić.
Po powrocie na camping, mimo późnej pory Leszek pompuje materac i udajemy się na zasłużony odpoczynek
Niestety nie udało mi się zamieścić kolejnego odcinka przed północą