I nadszedł dzień siódmy i ostatni pobytu
Czwartek przywitał nas rześkim powietrzem i słoneczkiem nieśmiale zza chmur wyglądającym
Gospodarze pozbyli się góralskich swetrów na korzyść polarów
Żona po rozmowie z nimi zażyczyła sobie zobaczyć Starą Baske
To jedziem
Kto był, ten wie
Droga dostarcza pewnych emocji, zwłąszcza jak na dość wąskiej, krętej drodze przed Starą Baska mija się stado zaparkowanych samochodów (przy skale), z drugiej strony ładna przepaść (jak oni tam schodzą na tą plażę ??!!) a z przeciwka oczywiście inne samochody zdążają
Czyli były piski w samochodzie i nie chodzi mi o opony
Już niemal w Baśce, droga w dół była zakorkowana, więc siłą rzeczy skręciłem na drogę w górę, i to była dobra decyzja. Po objechaniu Baśki z góry zobaczyłem wąską drogę idącą w dół gdzieś między skały. Po chwili zaobaczyliśmy chyba najpiękniejszą plażę tej wyprawy.
Z jednej strony wyglądało to tak:
Ale za to po wykonaniu obrotu o 180 stopni widok był równie cudowny
Woda była.... górsko-rześka. Słońce piękne. Temperatura jakieś 22 kreski.
Ludzi mało. I jakoś tak mało się do wody garnęli, więc można było popływać bez wpadania na innych.
Zeszło nam do popołudnia
Gdy zgłodnieliśmy podjąłem męską decyzję o kolejnej wizycie we Vrbniku
Pierwsze co natknęliśmy się na miejsci to lodziarnia oferujące lody o smaku Zhlatina... nie mogłem się więc powstrzymać
Pizza w maleńkiej pizzerii zawieszonej nad klifem była dobra, wąskie uliczki dalej urocze, moja żona znów chmurna, a niebu nad nami powoli się od niej udzielało
Powrót więc do domu i tu znów po powrocie solidny hufnal długości ok.... 15 milimetrów
Otóż przed snem moja małżonka na ścianie sypialni znalazła hummmm..... stawonoga, który ją mocno zaniepokoił.
Mimo zapewnień naszych gospodarzy, nie do końca trafionych ("och, on jest niegroźny, to tak jakby OSA ukąsiła") skończyło się gruntownym przeszukiwaniu pokoi. Innych potencjalnie morderczych stawonogów nie uświadczono...
A następnego dnia trzeba było opuścić piękną Lawendową Wyspę i udać się nieco na północ.
Dodam że w ten piątkowy dzień staliśmy w ponad godzinnym korku do granicy w Starod (droga E61) i tu spotkało nas pewne zaskoczenie. Na przejściu dla obyteli EU dowiedzieliśmy się skąd korek. Czechom przed nami trzepano bagażnik, mnie kazano otwierać również dachowy... no troszkę to przypominało granicę PRL'u... Każdy samochód miał swoje 3-5 minut... To normalne ???
I opuściliśmy deszczową Chorwację, spędzjąc kolejne 3 dni na Słowenii mojej ukochanej, o któej nie wiem czy na tym forum mogę pisać
Jeśli mogę to dajcie znać, to opiszę pokrótce co tam się mojej żonie niepodobało, pozdrawiam