Podróż do Chorwacji planowaliśmy od dawna. Dzięki Wam, Forumowicze, udała się wspaniale, bo byłam przygotowana na wszelkie niespodzianki, no...może nawet za bardzo przygotowana Raz usiłowałam zabrać głos, ale Koledzy wyśmiali moje umiejętności cytowania i "wywalili mnie w kosmos". No to się już nie odzywałam, ale postanowiłam, że odwdzięczę się swoim opisem podróży. Ad rem... Podróżnicy Agnieszka- mama, czyli ja, S- tata,czyli mój ślubny, M-17 letnia córka, W- 19 letni chłopak córki i Antek - 3,5 letni syn.
I - Plany
Marzec - zimno, ciemno, szukam w Internecie anonsów o wynajmie apartamentów w Chorwacji. Trafiam na stronę biura ze Splitu, przeszukuję tysiące ofert, oglądam tysiące zdjęć, czytam opisy, przeliczam euro ze skarpety. Jest! Tego szukałam. Korcula, Zavalatica. Sprawdzam na mapie, hmm...trochę daleko. Raz kozie śmierć. Zamawiam, S wpłaca zaliczkę, przysyłają voucher,czekamy na lipiec.
II Przygotowania
Dokładnie czytam porady i dyskusje na forum, zaczynam robić zapasy. Uczę się wekować mięso, kupuję balsamy do opalania, puszki, warzywa w słoikach, przetwory, zupy w papierkach, leki, materiały opatrunkowe, a jak poczytałam o poskoku (żmii) , zgłosiłam się do zaprzyjaźnionej lekarki po większą ilość surowicy. Żebyście zobaczyli jej minę....Śmiała się do rozpuku i ... zapisała, że tak się kolokwialnie wyrażę, leki na sraczkę, pogryzienia przez owady i jakieś antybiotyki. Potem biegnę do PZU wykupić ubezpieczenie podróżne(leczenie, wypadki, awarie auta, transport trupa do domu). Za całą piątkę i samochód płacę 250 zł. Tymczasem S wyznacza trasy. W końcu, zachęceni opisem na forum, postanawiamy jechać przez Słowację, Węgry, BiH. Tak turystycznie, krajoznawczo, bez pośpiechu.
Rezerwujemy przez Internet hotel w Osijeku - Guesthouse Maksimilian (76 euro za pokój rodzinny ze śniadaniem), dzwonimy do zaprzyjaźnionej góralki z Bańskiej Niżnej, że ją odwiedzimy.
III Wyjazd
S wprowadza atmosferę terroru. Sprawdza ilość ubrań, sposób składania (coby lepiej upchać w bagażniku dachowym), pokrzykuje. Stoimy jak te głupie przy samochodzie i próbujemy zrozumieć, o co mu chodzi. Reisefieber sięga zenitu, kiedy trzeba upchnąć napoje, pomidorki od sąsiadów, kluseczki od mamusi, a tu przecież główne miejsce muszą zająć: kajak, wiosła, płytwy (jak mówi Antoni), okulary,maski, rurki do nurkowania,kapok dziecinny, kapok XS, książki fantasy, laptop (z automapą) i filmami na wieczorki itp., itd.
Afera wisi w powietrzu. Na szczęście skupia się na Bogu ducha winnym W, który usiłuje pomóc w pakowaniu i nieopatrznie opiera się o świeżo wypucowanego i odremontowanego forda mondeo rocznik '93 - oczko w głowie S. Zza płotu, z bezpiecznej odległości teściowa udziela "praktycznych" porad, więc atmosfera robi się nieznośna. Tylko Antoś konwencjonalnie grzebie patykiem w błocie...
Wyjeżdżamy o 7 rano,15 lipca 2009 r., pogoda ładna, kierujemy się na Zakopane, bo tam odpoczniemy u naszej góralki - Hanusi i pokażemy synowi krowę. Z bliska. Telepiemy się dziurawymi drogami. Ale co tam, WAKACJE!!!!
U Hanusi- góralki odpoczywamy, S - kierowca śpi, my idziemy po krowy na pastwisko, żeby Antek zobaczył, skąd się bierze mleko. Jest trochę niepocieszony, bo nie pozwalają mu ich prowadzić. O północy wyjeżdżamy i kierujemy się do Chochołowa, żeby tam przekroczyć granicę. Nawigacja prowadzi nas cokolwiek podejrzanymi dróżkami, a kiedy wjeżdżamy na polną ścieżkę prowadzącą ostro w górę i szorujemy podwoziem po kamieniach, tracę nadzieję na opuszczenie kraju, a S klnie szpetnie. Dzieci i młodzież śpią. A jednak udało się. Wjeżdżamy na Słowację. Zaczyna błyskać, wichura ugina drzewa. Dobrze, że droga gładka i szeroka. Tankujemy gaz (płacimy kartą Visa albo Maestro). Droga pusta, burza wisi nad nami, trochę straszno. I się zaczęło. Mam wrażenie, że znaleźliśmy się w mętnej rzece. Nic nie widać, nowiutkie wycieraczki nie nadążają zbierać wody, oślepiające światło błyskawic raz po raz pokazuje drogę. Po dłuższym czasie deszcz przestaje padać. Proponuję S, że teraz ja poprowadzę, bo się zmęczył. Ślubny po raz pierwszy pozwala mi prowadzić swoje auto. Siadam za kierownicą, reguluję siedzenie, lusterka, sprawdzam, gdzie się włącza światła.Ruszam, droga pusta, jadę. Nagle, odzywa się pani nawigacja i każe mi się trzymać prawej strony. No to ja kierunkowskaz i skręcam w prawo. Prowadziłam 2 (słownie dwa) kilometry na drodze szybkiego ruchu i... się zgubiłam. W sumie, efekt był, S się natychmiast odżywił, adrenalina mu podskoczyła, spać mu się odechciało, zmełł jakieś przekleństwo w ustach ( zmełł, bo jak by je wypowiedział, to wzięłabym go płaczem) i usiadł za kierownicą. Dzieci i młodzież śpią. Nadal. Nad ranem wjeżdżamy na Węgry. Tu żadnych niespodzianek. Może tyle tylko, że na granicy z Chorwacją, ku naszemu zdziwieniu, widzimy informację o zakazie wwozu żywności i celnika penetrującego samochody Austriaków i innych. Podjeżdżamy. Chorwat patrzy na nasze tablice, bierze paszporty, uśmiecha się, wręcza przewodnik turystyczny po Chorwacji ( potem się okazuje, że po węgiersku) i macha na pożegnanie. Tak jest na każdej granicy. Spojrzenie na tablice, przeliczenie ilości osób i paszportów i pa, pa.
Docieramy do Osijeku około 12 w południe. Upał niemiłosierny. Parkujemy pod jakimś rachitycznym drzewkiem. Hotel sprawia z zewnątrz wrażenie meliny u Toporka (ech, te studenckie czasy- kto mieszkał dawno temu na Lumumbowie, ten wie). Szukamy bankomatu Zagrebacka Banka, żeby bezprowizyjnie wypłacić większą ilość kun.
( Mam konto w Pekao SA). Udaje się, choć podróżne adidaski palą w stopy żywym ogniem, bo żar leje się z nieba. Pokonujemy niepozorną bramę budynku hotelu, a tam....zaskoczenie. Piękny apartament z 2 sypialniami, klimatyzacja, eleganckie meble, czysta, nowocześnie urządzona łazienka,mydło, balsamy, ręczniki, kapcie, kawa, herbata , Internet , komputer dla gości, słodycze powitalne " dla Anteka" itp. do woli. Wieczorkiem idziemy na spacer nad Drawą, podziwiamy mosty, rzekę, kupujemy lody (po 2 kugle - na pohybel głupkom, bo ciekną nam po łokciach, a Antek ma nawet brudne majtki i skarpety od czekoladowych, ale nie chce dać oblizać, żeby mniej ciekło). Potem idziemy na pizzę w lokalu na rzece (ok.30 kun). Potem zachodzi słońce i pojawiają się chmary komarów. Żrą nam pizzę, żrą nas, żrą wszystko. Szybkim krokiem marszowym wracamy do hotelu i podśmiewamy się z ludzi, że chodzą jak w Ministerstwie Głupich Kroków (oganiając się od insektów), choć sami wyglądamy na nadpobudliwych psychoruchowo. Zamawiamy śniadanie na 7 rano. O 6.45 już na nas czeka w pięknie urządzonej jadalni.Do jedzenia jest wszystko, o czym marzą panie z nadwagą w trakcie notorycznej diety, nastolatki, mięsożerni faceci i dzieci. O 8 rano wyruszamy na podbój Bośni i Hercegowiny. Ale o tym napiszę później....Idę śnić o Chorwacji. A ewentualne zdjęcia powklejam, jak się S obudzi, bo nie umiem. Ja piszę, on wkleja.
Śniadanie w Osijeku