Szykujemy się do odjazdu. Zgodnie z umową, idę do gospodarzy po ziemniaki. Jakob przynosi krompir. Pyta "Josz?" (przynajmniej tak słyszałam - piszę fonetycznie). No to mówię - "Już". Jakob gdzieś pędzi, przynosi następną torbę ziemniaków i pyta : "Josz ?" Ja, zdziwiona, odpowiadam : "Już, już!", więc on znów przynosi. O ja głupia pipka, dopiero teraz zrozumiałam, co miał na myśli. Wyjaśniliśmy nieporozumienie słowne. On pytał : "Jeszcze?"
Potem siedzimy, śmiejemy się z całego zamieszania, żałujemy, że następnego dnia trzeba wyjeżdżać. Jakob twierdzi, że nie wyjeżdżamy, ja upieram się, że jutro na pewno jest 26 lipca - oni swoje, że nie, tzn. jest 26 srpnja, ale nie wyjeżdżamy. Jakiego sierpnia? Już całkiem głupieję. Mam taką samą minę, kiedy zapytali mnie, ile godin ma Antek.
Wstyd, gębę rozdziawiam i , jak nigdy, nie wiem, co powiedzieć. Jakob macha z rezygnacją ręką. Uznaje, że z taką idiotką nie ma co gadać. Trzeba jej pokazać albo narysować. Przychodzi z zeszycikiem, w którym stoi jak byk, że rezerwowaliśmy do niedzieli, 26 lipca. Wygrałam! A on puka w następny termin, kiedy mają przyjechać Węgrzy - 27. I mówi :" Wy zostać, pławać, bawić, gratis, jeden dzień." Szczęka mi opadła.
Super! Jeszcze jeden dzień w raju!
Wracamy w poniedziałek.
W ostatniej chwili wpadamy na prom z Korculi do Orebica, potem jedziemy do Trpanj na następny prom, żeby nie pokonywać autem całego półwyspu po raz drugi. Nie mieścimy się na ten o 10.30. Czekamy na następny 45 minut w przemiłej knajpce z widokiem na port.
Dopływamy do Ploce (samochód 110 kun, dorosły - 30) i w drogę!
Tym razem autostradą do Zagrzebia i dalej do Letenye (Węgry). Planujemy nocleg nad Balatonem.
Niestety, kiedy tam docieramy, jest już ciemno. Postanawiamy jechać dalej. Po drodze zatrzymujemy się i śpimy 2 godziny w samochodzie.
Koszmar!!!
Wracamy do domu ok. 13, czyli jechaliśmy 29 godzin!( Czas jazdy wydłużył się, bo Antoś jest "przybity" do fotelika i nie bardzo jak ma zmienić pozycję, więc musimy go rozruszać i wysiusiać co jakiś czas.) Mam wrażenie, że ziemia odpływa mi spod stóp, których właściwie nie czuję.
Wita nas mamusia (moja teściowa) i wskazuje na wanienkę pełną ogórków. "Agnisiu, trzeba je natychmiast włożyć do słoików, i ubierz pościel, bo wyprałam, i nie kładź tych bagaży tutaj, i wycięłam z płotu ten bluszcz" - tego było za wiele! Bluszcz przesądził sprawę. Dostaję lekkiej histerii, bo uwielbiałam patrzyć z kuchennego okna na ścianę zieleni, a nie na betonowy płot.
Witaj codzienności! Dobrze, że mamusia tylko pilnowała domu....i pojedzie do swojego. W końcu, te ogórki zakisiła sama, więc jestem jej bardzo wdzięczna.
Wieczorem odbieram maila - cytuję dosłownie :"Nasi Drodzy!
Dziękujemy zostały nasi goście, na naszej wyspie, a nasz kraj, jesteśmy szczęśliwi, że przyszedł do domu, i że wszystko jest dobrze, wierzymy, że byli zadowoleni z naszych gostoprinstvom, Pono podziękowania i zakresie +37 stopni, ivan milenka, Jakuba i Magdaleny ...
traži".
Mail taki, jak nasze wakacje, pokręcony, śmieszny i ciepły.
I to już koniec.
Dzięki, że zechcieliście to czytać. Pozdrawiam. Agnieszka.
Ostatnio edytowano 03.02.2011 22:03 przez Użytkownik usunięty, łącznie edytowano 2 razy