Dziękuję Wam bardzo za pozdrowienia i zachęty. No to ciąg dalszy...
Wyruszyliśmy zgodnie z planem o 8 rano. Droga do granicy szybko mija. Podziwiamy pola słoneczników, upał się wzmaga. Wjeżdżamy do BiH bez żadnych kontroli. Mam wrażenie, że cofamy się w czasie o kilkanaście lat, kiedy zawitał do polski wolny rynek. Po obu stronach drogi wielkie targowiska, stragany, płoty obwieszone dywanami, ciuchami made in China, przydrożna sprzedaż owoców, warzyw, cegieł, gipsu, papy, blachodachówki, stali, jajek i ...wszystkiego. Za każdym zakrętem, na poboczach, w krzakach i przy stacjach benzynowych policja czyha na przekraczających prędkość (80 w terenie niezabudowanym; na autostradach, których brak - 100) albo łapie zapominających o włączeniu świateł. Nas nie zatrzymują, bo pędzimy od 20 (za traktorami i ciężarówkami) do 40 km/h i świecimy światłami. Tankujemy dwukrotnie gaz. Ceny przeciętne. Kiedy już zaczęłam żałować, że nie gnamy autostradą, naszym oczom ukazują się potężne, piękne góry. Droga jest kręta, właściwie ciągle ostro pod górę albo w dół, usiana malowniczo "wklejonymi" w jasne skały tunelami . Co krok przy drodze podniebienie łechce aromat pieczonego mięsa. Ale kiedy widzimy takiego biedaka na kiju nad ogniskiem,pieczonego w całości (bez futerka) to już go nie chcemy jeść ( myślę, że to były jagnięta, ale głowy nie dam, bo buzi nie widziałam). Łapię aparat fotograficzny i jak najęta fotografuję. Fakt, niełatwa to sprawa i na co drugiej fotce znajduję deskę rozdzielczą, przydrożne krzewy albo barierki. Kiedy fotografuję ostrzelane domy czy ruiny po ostatniej wojnie w tym kraju, czuję się trochę głupio, że traktujemy czyjąś tragedię jak ciekawostkę czy małpkę w zoo, tym bardziej, że Antek zaczyna puszczać wodze fantazji, jak by to on czołgiem i mieczem i pistoletem wodnym wszystkich pozałatwiał. Milkniemy więc, żeby nie dawać małemu pożywki dla dziecinnych fantazji.Nieliczne, przydrożne, małe parkingi zasypane są śmieciami, infrastrukturę stanowią czasami połamane ławki i klejące się betonowe stoliki. Trochę to ponure, ale gdy wzrok przenieść w górę, dech zapiera. No to patrzę w górę (no czasami w dół, żeby nie nadepnąć papierzaka). Docieramy do Sarajewa. Stoimy w gigantycznym korku, dzieci śpią, upał roztapia asfalt, więc rezygnujemy ze zwiedzania. Kierujemy się na Mostar. Marzyłam, aby go obejrzeć, ale, niestety, czas nas zaczyna gonić. Boimy się, że nie zdążymy na ostatni prom na Korculę i będziemy zmuszeni nocować w samochodzie. Wjeżdżamy do Chorwacji. Tu też górzysty krajobraz, cykady wrzeszczą jak opętane. W dole morze. Cudo. Pada bateria w aparacie, więc czuję się zwolniona z dokumentacyjnego obowiązku. Postanawiam przeprowadzić krótki kurs chorwackiego. Wyciągam przygotowane wcześniej dialogi - tak na wszelki wypadek(tłumaczenie przez tłumacza google) i usiłuję przekonać towarzystwo do nauki języka, w którym mamy się porozumiewać przez następne dziesięć dni. Powtarzam na głos jak katarynka słowa, które wypowiem dzwoniąc do gospodyni apartamentu z informacją, że się spóźnimy, analizuję wymowę, szukam podobieństw do znanych mi języków. Młodzież prosi o ciszę, bo chce spać, Antkowi co 10 minut chce się siusiu, żeby tylko opuścić pojazd i sprawdzić, czy są jadowite żmije w krzakach albo chociaż nieduży rekin ludojad w błękitnym morzu. Obrażam się śmiertelnie i milknę. Przekraczamy granicę z BiH - tak, tak, znowu. Bo Tito dał łaskawie niewielki skrawek ziemi z dostępem do morza BiH. Mijamy dość ładne z daleka, położone na wzgórzu schodzącym do morza, miasto Neum. Podobno warto się tu zatrzymać na zakupy w marketach, bo np. papierosy kosztujące 17 kun w Chorwacji, kosztują tu, w przeliczeniu, 6 kun. My jesteśmy tak obładowani, że musielibyśmy dokupić jucznego wielbłąda, żeby dygał za nami te papieroski czy cokolwiek innego. Jedziemy dalej. Granica. Chorwacja. Znów krętymi drogami wśród gór pokonujemy półwysep Pleisac i docieramy do Orebica, skąd płyniemy promem na Korculę (w rozkładach rejsów napisane jest Domince a nie Korcula). Bilety za auto i 4 osoby dorosłe kosztują 106 kun, a prom kursuje średnio raz na godzinę. Na cennikach wyszczególnione są długości auta i zależne od nich ceny. Nikt nie mierzy samochodów, a przecież mondeo kombi jest dość długie, więc nie wiedziałam, jaki bilet kupić. Na Antoniego nikt nie zwracał uwagi i mimo tego, że we wrześniu skończy 4 lata nikt nigdy nie pobierał za niego opłat. Prom jest wielki i mieści sporo samochodów, więc przeprawa idzie sprawnie. Dobijamy do brzegów Korculi. Antoni nie chce schodzić z pokładu, więc straszymy go groźnym kapitanem. Mały się go nie boi i szuka łopaty, żeby mu zrobić dziurę w statku. Jedziemy. Mały marudzi, ale kiedy obiecujemy rozprawić się z kapitanem, milknie i nawet nie chce sikać.Objuczony fordzik ledwo pokonuje wzniesienia na 2. biegu. Serpentyny, serpentyny, serpentyny aż się we łbie mąci. W końcu jest! Tablica ZAVALATICA! Dom rozpoznajemy natychmiast. Na drodze stoi jakaś pani i macha. Pokazuje nam, gdzie mamy zaparkować. Parking znajduje się nad pionowym urwiskiem. Wrzeszczę ze strachu, bo mam wrażenie, że ślubny zaraz wpadnie do morza z samochodem. Nie wpadł. To dobrze, bo wyrywny to może i on jest, ale dobry z niego chłop. No i kto by nas odwiózł do domu?
Pozdrawiam Was serdecznie. I choć ten odcinek nie był specjalnie zabawny, to może informacje przydadzą się tym, którzy wakacje mają przed sobą. S zbiera się do przerzucenia zdjęć z laptopa.
Dzieci i młodzież śpią.
W drodze przez BiH
Neum.
Ostatnio edytowano 03.02.2011 21:47 przez Użytkownik usunięty, łącznie edytowano 1 raz