moje trzy grosze o Słoweńcach i Słowenii
napisał(a) lpk » 09.09.2008 11:49
Może zdarzenie nie dotyczy celników, ale Słoweńców i ich zachowania owszem.
Mogłem napisać osobny temat, ale stwierdziłem, że "dokleję" go tutaj - do gorzkich żalów na słoweńskich celników...
Otóż wracaliśmy 06.09.2008 przez Słowenię (Macelij - Ptuj - Lenart Mureck) i w Ptuj spotkała nas bardzo niemiła przygoda (której apogeum miało miejsce parę kilometrów dalej).
Słoweńcy urządzili sobie właśnie wtedy... przejazd rowerowy. Ale jaki! Nie wyścig, nie zamknięta kolumna - nie, nie.
Parę minut przed 12:00 w Ptuj nagle widzę - korek. Stajemy. Przez prawie pół godziny ruszyliśmy tylko o 5-6 samochodów, które zrezygnowały ze stania w korku i odbiły w prawo. Wreszcie ruszamy całą kolumną - po kilkuset metrach sprawa się wyjaśnia - rowerzyści. Można jechać, ale... Otóż był to jakiś bardzo chaotyczny organizacyjnie wymysł - puszczono nas razem z rowerzystami, wśród których byli tacy bardziej doświadczeni, jak i dziadkowie, sześcioletnie dzieci itp. Jadą oni całą szerokością pasa, wyprzedzają to z lewej, to prawej strony, zajeżdżają drogę, pod górkę zsiadają z rowerów i idąc po środkowej linii (!!!) pchają je opadając z sił, zatrzymują się, aby sobie pogadać... Nie ma policji - tylko jakieś samochody organizatorów jadące równie chaotycznie.
Ostrzejsza jazda zaczyna się, gdy najszybsi z cyklistów już zaczynają wracać z naprzeciw - nie raz i nie dwa stawałem przed wyborem, kogo bardziej narazić: jadących w moją stronę (zbliżając się do nich), czy tych z naprzeciwka (jadących też całą szerokością pasa). Z resztą nie my jedni...
Po kilku kilometrach wydaje się, że to już koniec naszej przygody ze Słoweńskimi rowerzystami, ale to bynajmniej nieprawda. Część z nich zostało w przydrożnej knajpie (oczywiście nie mieli zamiaru przy tym schodzić z jezdni i raczyli się napojami na samym środku), a część odbiła z głównej w prawo. I nagle jakiś typ w kombinezonie motocyklowym i w kasku każe wszystkim zjechać z drogi na parking i stać. Żona wyszła z samochodu i podeszła do niego pytając po angielsku, ile będziemy tu stać (tak po prostu, może była zmęczona, ale na pewno nie niemiła). W odpowiedzi usłyszała "three days". Odwróciła się i odrzuciła "your'e so funny..." i się zaczęło... Pokrzykiwanie, wyzywanie, rzucanie "fackami", "polako to, polako tamto", plucie pod buty (nie, nie żartuję). W końcu zrobiła się z tego niezła kłótnia, gość zaczął do nas startować z łapami, a nam nie śpieszno było do takich akcji jadąc z dziećmi w obcym kraju. Facet nie był policjantem, tylko jakimś porządkowym. Niedaleko stała policja, która w ogóle się nie ruszyła (woleliśmy nie angażować ich w to, w końcu motocyklista - co się później okazało prawdą - mógł być z nimi w lepszych stosunkach, niż my). Staliśmy tak na parkingu znów z 40 minut, aż większość rowerzystów przejechała (okazało się, że po odbiciu w prawo robili lewy nawrót na drogę z powrotem), inny porządkowy puścił samochody przed nami z parkingu, a nasz motocyklista (policja stała cały czas po drugiej stronie drogi) zajechał nam drogę, zgasił silnik, zsiadł z motocykla i z wyraźną satysfakcją pokazał nam, że jeszcze tu postoimy (za nami jeszcze z 10 samochodów, głównie Słoweńskich). Postawił jakiegoś chłopaczka z chorągiewką przed nami i żartowali sobie z nas obśmiewując się. Potem udawał, że będzie nas spisywał, pukał nam w szybę, żebyśmy ją opuścili - ale okazało się, że najwyraźniej nie miał długopisu, więc poprzestał na obejściu samochodu dookoła, jakby go "kontrolował". Po kolejnych 15 minutach widocznie zrobiło mu się gorąco (czarny kombinezon + kask) i sobie odjechał, więc byliśmy "wolni".
Dodając do tego słabe strasznie oznakowanie dróg skłaniam się ku tezie, że Słoweńcy takie akcje robią specjalnie, aby wymusić przejazd autostradą, albo zniechęcić do przejazdu przez Słowenię w ogóle.
My, zamiast koło godzinę, jechaliśmy przez Słowenię koło trzech. Maskara...
To się wyżaliłem...
Pozdrawiam,
Michał