Kolejny dzień miał być lajtowym zwiedzaniem Mendozy. Ponieważ miasto jest dość duże zdecydowaliśmy się na autobus turystyczny typu Hop-on Hop-off. To był strzał w 10 bo sam przejazd piętrowym pojazdem był dla dzieciaków fajną atrakcją.
Jedyny minus był taki, że pierwszy autobus zaczynał chyba po 10 – dla juniorów wstających przed 7 to trochę późno

.
Tak więc jeździmy czymś takim:
I focimy miasto.
Największą atrakcją Mendozy jest Park Generała San Martin.
Ogromny teren zielony gdzie mieszkańcy miasta piknikują, grają w piłkę, spacerują i generalnie oddają się lenistwu na świeżym powietrzu (sprzyjał temu piękny, gorący wiosenny dzień).
Fajne mają bramy w tym parku
My staramy wtopić się w otaczający krajobraz. Dzieciaki trochę bawią się na placu zabaw – dość archaicznym i zupełnie nieocienionym. Trochę jeżdżą na takiej oldskulowej karuzeli.
Podziwiamy róże w rosarium.
W drodze powrotnej przejeżdżamy przy wzgórzu Cerro de la Gloria. Chcieliśmy nawet wysiąść i rzucić okiem na miasto z góry ale 5 minutowy postój autobusu to jednak za krótko. Czekanie godzinę na kolejny to trochę za długo.
Przejeżdżamy obok amfiteatru.
Widok na miasto.
Przyjeżdżamy na Plaza Independencia. Podoba nam się wystrój w niebieskiej tonacji ale odstrasza nas jakaś głośna impreza więc szybko pomykamy dalej.
Chcemy jeszcze zahaczyć o Plaza Espagna, który szczególnie spodobał nam się gdy wracaliśmy dzień wcześniej z kolacji.
Tu jest cicho i spokojnie. Place jest moim zdaniem naprawdę piękny i ma w sobie coś.
Starszak wyczaił jakiegoś chłopca z piłką i przez godzinę toczą pojedynek na linii Messi-Lewandowski. Musimy sprawiedliwie oddać wyższość Argentyńczykowi chociaż syn walczył bardzo dzielnie.
Córka ma wielką radochę z moczenia rąk w fontannie.
Wolnym krokiem zmierzamy do mieszkania. Trzeba pakować manatki bo kolejnego dnia czeka nas powrót do Chile.