Z Tetřivka wyczołgaliśmy się
dość późno, z powodów kilku. Zapewne głównym było przeciągające się wieczorno-nocne spotkanie przy divočáku i beczce piwa, tyle spraw było do obgadania
. Z dzikiem poradziliśmy sobie dość szybko
, ale beka miała litrów 50, więc w kilkanaście osób w jeden wieczór nie daliśmy rady. Takie zresztą było założenie, że piwko
ma nam umilić również sobotę. Drugi powód, równie istotny: sobotni poranek nie obudził nas aż takiem słoneczkiem, które wywołałoby chęć natychmiastowego
pojawienia się na śladowych szlakach. Owczem, przebijało się nieśmiało zza chmurek, było coraz jaśniej
, ale jeszcze nie alpejsko.
Widok z okna:
Tak więc, przy kawce i piwku, w chacie zeszło nam prawie do południa…
Zdecydowaliśmy, że sobota będzie idealnym dniem na nasze ulubione
kółeczko.
Na łąkach wiało dość mocno, trzeba więc było jak najszybciej śmignąć w las. Był co prawda zaplanowany przystanek przy naszym ulubionym kiosku, ale w sobotę było tam zavřeno...
Do stojącej tuż obok restauracji Rejviz postanowiliśmy tym razem nie zaglądać, bo
groziło to gwałtownym zakończeniem ledwie rozpoczętej wycieczki.
Niemniej jednak, wspomnieć o tym miejscu warto
. Już sam drewniany budynek gospody prezentuje się sympatycznie (jego najstarsza część pochodzi z 1796 r., resztę dobudowano w 1919 r. i powiększono w 1931 r.), ale ładnych zabytkowych domów jest w Rejviz wiele, więc w sumie to żadne dziwo.
Fotka z netu:
Wnętrze dawnej gospody „U Jeziornego Pasterza” jest klimatyczne, a tradycyjne czeskie jedzonko niezłe. Wadą może być jedynie to, że
często jest tu tłok. Przy zazwyczaj dość sporej liczebności naszej grupy, czasem trudno znaleźć odpowiednią ilość wolnych miejsc, a o wspólnym stole nawet nie ma co marzyć…
W związku z lokalizacją naszego spania w dolnej części Rejvizu, jadamy więc przede wszystkim U Paloučku, a Rejviz nawiedzamy tylko na małe co nieco, głównie w stanie płynnym
i w porze nie-obiadowej. Pora tym razem była odpowiednia
, ale my musieliśmy najpierw wypocić tę ilość piwka, jaką wlaliśmy w siebie w domu…
Ale miało być o tym, dlaczego
warto chociaż zaglądnąć do restauracji, jeśli nawet nie zamierza się tam zasiąść… Otóż, wnętrze zdobią drewniane krzesła z ciekawymi
oparciami.
Pierwsze rzeźbione siedziska powstały w czasach, gdy jeden z ówczesnych właścicieli gospody wrócił do domu po I wojnie światowej i zaczął umieszczać karykatury stałych gości na oparciach krzeseł. Za krzesło płacili rzecz jasna „modele”, ale dzięki temu przychodząc do szynku zawsze mieli prawo do siedzenia na swym krześle. Dla właścicieli gospody korzyść była znaczna, gdyż „krzesłowi” goście zostawiali kasę tu, a nie u konkurencji…
. Z 200 ( a może nawet 300?) rzeźbionych starych krzeseł przetrwało do dziś tylko około 20… Zabytkowe siedziska znajdują się w salce po prawej stronie od wejścia, niestety jest ona otwierana tylko na specjalne okazje.
Dwie fotki zrobione w Nowy Rok 2010:
Na szczęście obecni bywalcy gospody nie mogą się czuć pokrzywdzeni, gdyż zasiadają na co prawda współczesnych, ale odpowiednio ozdobionych
krzesłach.
Fotka z netu: