Gdzieś przy szosie...
Kapliczka zbudowana w 1923 r., upamiętniająca ofiary I i II wojny światowej.
I jeszcze restauracja, która wciąż czeka na naszą wizytę.
Grizzly - tym razem usadowiliśmy się koło dzika, pod łosiem.
Do Karlovej Studanki wróciliśmy już nie ciemną szosą jak ostatnio, ale autobusem
, bo udało nam się zakończyć biesiadę o odpowiedniej godzinie.
Wieczorem znów basen, potem przybasenowe piwko - ale już bez
muzyczki na żywo. Zabawy dla kurwacjuszy nie ma aż do wiosny, bo jak nam powiedziała pani kelnerka, w sanatorium teraz nie ma chorych
, więc się nie opłaca urządzać tanecznych wieczorków. No tak, nadchodzi zima, zamiast kuracjuszy zdrój opanują narciarze
, dla których właśnie rozpoczęto przygotowanie stoku. Narciarze po całym dniu zjazdów pewnie już nie mają siły
na tańce. Wystarczy im bar u Różenki
, do którego oczywiście poszliśmy i my, bo zdrojowa kawiarnia zamykana jest o 22-giej, razem z basenem.
U Różenki trochę czasu nam zeszło
, zwłaszcza że powitała nas jak starych znajomych. Za przyczyną Zbynka oczywiście
, bo ze względu na jego imię, zapamiętała nas. Ale teraz i do nas zaczęła mówić po imieniu. No więc ja jestem
. Tyle, że tylko Zbynek załapał się na darek w postaci szklaneczki złotego jelcyna
.