Chyba Czytelnicy czekają już na te obiecane słoneczne foty, bo zdaje się zainteresowanie spadło
Jak obiecałam, tak robię. Zapraszam na kolejny odcinek
10 lutego (wtorek): W stronę słońca, czyli KönigstourNajbliższe otoczenie naszej kwatery o 8:30, po dwóch dniach solidnych opadów śniegu, wygląda tak:

Słońce zaczyna się przebijać i widać skrawki błękitu. W ciągu dnia będzie się wypogadzać

Ruszamy więc w stronę słońca

Dziś znowu będziemy szusować w Hochkönig. Planujemy zrobić tzw. Königstour, czyli 32 kilometrową trasę, huśtawkę z Maria Alm do Mühlbach i z powrotem, z tym, że zaczniemy ją tam, gdzie mamy najbliżej, czyli z naszego Hinterthal.
Zrobimy zresztą dzisiaj zdecydowanie więcej niż te 32 kilometry, ale o tym później

Parking przed 9:00, a więc jeszcze przed otwarciem wyciągów (w Hochkönig wyciągi pracują od 9:00 do 16:30):

Trasy pięknie przygotowane, równe jak stół


Zjeżdżamy więc kilka razy do tej samej kanapy, delektując się świeżym śniegiem (teraz doceniamy fakt, że sypało

) i sztruksikiem. Jak się okazuje, nie wszędzie ten sztruks jest tak perfekcyjny jak w Hiterthal. Zdaje się, że na "naszych" trasach pracuje najlepszy "ratrakman"

Zdjęć z początków nartowania prawie brak, bo szkoda nam było czasu i jeszcze pustych tras, żeby się zatrzymywać

Po paru zjazdach "u siebie" ruszamy huśtawką Königstour, za żółtymi znakami, czyli w stronę Dienten i dalej - do Mühlbach.

Oczywiście nie jesteśmy w żaden sposób przywiązani do żółtego koloru. Jak nam się chce, odbijamy na pomarańczową trasę, potem wracamy na żółtą lub jeździmy kilka razy traskami, które najbardziej nam się podobają. Podstawowa zasada: ma być przyjemnie!

I jest
Nawet na orczyku

:

Zwłaszcza, że na trasach jeszcze sztruksik

:

Hochkönig - the peak of your emotions

:

Po niemiecku slogan brzmiał: "Hochkönig - der Gipfel der Gefühle"

Emocje można ostudzić na śnieżnym tronie

:

Nieśnieżne trony też jeszcze będą

Ale celowo te zdjęcia zostawię na ostatnie odcinki

Głupawka

:

Dobra, miały być widoki i słońce - to proszę bardzo. Tu - widoki, ale słońce jeszcze nie bardzo


A tu jedziemy w stronę słońca

:

Na te góry mogę patrzeć godzinami...:

Masyw Hochkönig prezentuje się wyjątkowo imponująco

Podobnie jak piwo w pięknych okolicznościach przyrody

:

Niepostrzeżenie

przeskoczyłam do knajpki, w której spędziliśmy parę przyjemnych chwil, wystawiając blade twarze do słonka


W tym roku "odkryliśmy", co najbardziej lubimy jeść na nartach

Najlepiej wchodziły nam tosty z szynką i serem żółtym. To danie (czy raczej przekąska) ma same zalety

Po pierwsze: cena (jakiejś 4 euro), po drugie: ilość (coś na mały głód), a po trzecie: smak ( naprawdę mega dobre im wychodziły!)
Nie lubię się objadać na nartach, bo później ciężko się jeździ. Aaa, chleb tostowy w Austrii mają jakiś większy niż nasz

, więc dla mnie to jednak było bardziej danie niż przekąska
To tyle dygresji kulinarnych

Wróćmy do wątku narciarskiego... Chociaż nadal jeszcze siedzimy w tej knajpce

:

z widokiem na trasę nr 11:

i kanapę z pomarańczowymi bublinami

:

Piwo się skończyło

, czas jechać dalej. Właśnie przejeżdżamy estakadą wybudowaną kilka lat temu dla narciarzy nad miejscowością Dienten i zmierzamy w stronę Hinterthal i dalej - Maria Alm, gdzie nas jeszcze dzisiaj nie było:

Widać urokliwy kościółek w Dienten:

Najlepiej wygląda z innej perspektywy, widziany z drogi wjazdowej do miejscowości. Takie fotki zrobiliśmy 2 lata temu:


Dojeżdżamy do najwolniejszego wyciągu w całym Hochkönig

- dwuosobowego krzesełka:

Wyciąg się wlecze, a my podziwiamy widoki:



Docieramy na naszą górkę, czyli na szczyt Gabühel. Znowu nie możemy sobie odmówić kilku zjazdów ulubionymi trasami do Hinterthal

A później szusujemy w stronę Maria Alm, ale o tym już w następnym odcinku

