8 lutego (niedziela): Śnieżne i wietrzne HochkönigCiężko się wstaje, kiedy za oknem sypie śnieg i gór nie widać
Ale ponieważ to nasz pierwszy dzień na nartach, frajda z szusowania będzie tak czy inaczej
Cieszymy się, że wczoraj mogliśmy podziwiać widoki, bo dziś niewiele zobaczymy
Nasz domek i okolice po solidnym opadzie:
Nadal sypie...
Drogi (również ta niby główna) białe, pługi i "solniczki" jeszcze nie wyjechały. Nie będziemy się więc kręcić i zostaniemy "u siebie", czyli w ośrodku Hochkönig.
Osłony zwane bublinami (uważam, że to bardzo trafne określenie
) dzisiaj bardzo się przydają:
Podobnie jak kominiarki. I znowu wyglądam jak UFO
:
Jeździ się... zupełnie inaczej niż wczoraj
Pod warstwą świeżego śniegu jest wyratrakowany podkład i to się czuje. W sumie fajna nawet taka jazda
Mamy z tego radochę!
Padający śnieg nie przeszkadza tak bardzo jak wiatr... Ten jest rzeczywiście uciążliwy i parę razy niemal mnie przewraca
Jest zabawnie
:
Kręcimy się dzisiaj głównie po Maria Alm, czyli w tej części ośrodka:
Pomostki nad lodospadami:
Ładnie to musi wyglądać, kiedy widać coś więcej
Jeszcze tu będziemy i zobaczymy
Śnieżna pustynia, UFO (lub Darth Vader - jak kto woli
) i coś dziwnego:
Zwidy jakieś
Za kilka dni zagadka się rozwiąże
Żółty kolor gondolki Sinalco w obecnej sytuacji wyjątkowo "bije po oczach"
:
Jest południe, czas zjeść coś pożywnego i przy okazji rozgrzać się w knajpce. Dziś nie mamy ochoty na zimne piwo, tylko na... gorący rosół
:
Zwykle na stoku zamawiamy coś zupełnie innego, ale przecież jest bardzo nietypowy dzień. Zaraz zresztą utwierdza nas w tym przekonaniu kelner, informując, że większość wyciągów w ośrodku właśnie stanęła. Wyłączyli je z powodu bardzo silnych porywów wiatru
Pierwszy raz w Alpach (a to nasz piąty wyjazd) spotykamy się z taką sytuacją, żeby zamknięto wyciągi. Mieliśmy sporo szczęścia, bo w ostatniej chwili zdążyliśmy dojechać gondolką Sinalco na "naszą górkę", zaraz potem ją zamknęli. Jesteśmy teraz w knajpce na szczycie Gabühel, a auto mamy na parkingu bezpośrednio pod trasą prowadzącą z tegoż szczytu. Gdyby nie fuks, musielibyśmy korzystać ze skibusa, a te pewnie dzisiaj nie dość, że mogą nie jeździć zgodnie z rozkładem, to pewnie będą zatłoczone, bo podejrzewam, że nie wszyscy mieli tyle szczęścia, co my, żeby skończyć szusowanie we "właściwym miejscu".
Z tym, że my jeszcze nie kończymy szusowania na dzisiaj
Postanawiamy nie poddawać się i podjechać autem kawałek (8 km) do Maria Alm, gdzie działają przynajmniej dwie gondolki.
Fantastyczne warunki na drogach:
Przydają się łańcuchy.
Wybieramy gondolkę (a właściwie kombibahn - wyciąg z gondolami i kanapami, na przemian) w centrum miejscowości, w części zwanej Natrun.
Gotowi do jazdy
:
Wcześniej mieliśmy trochę szczęścia, teraz chyba nas opuszcza, bo okazuje się, że ten kombibahn również wyłączają i to w momencie, kiedy docieramy na stację kolejki
Z tym, że o ile byłam w stanie zrozumieć decyzję o wyłączeniu wyciągów na większych wysokościach (gdzie rzeczywiście bardzo wiało), o tyle tutaj nie rozumiem tego zupełnie
W miejscu, w którym się teraz znajdujemy, nie wieje praktycznie wcale
Może chodzi po prostu o to, że warunki są ogólnie złe i niewielu narciarzom chce się jeździć w taką pogodę, a uruchamianie wyciągów dla tych nielicznych jest nieopłacalne...
Trudno powiedzieć, ale jesteśmy w tym momencie trochę źli na Austriaków. Bo my chęć do szusowania mamy wielką, a im większe przeciwności, tym większą
Co zrobić? Na razie musimy się zadowolić orczykiem, który jest obok wyłączonego właśnie wyciągu. Trochę to śmieszne - przyjechać do Austrii i jeździć 500-metrowym orczykiem
Przestaje być zabawnie, jak do tego orczyka zaczyna się ustawiać coraz większa kolejka... Okazuje się, że ludzie (ci, których nie zraża zła pogoda
) przenieśli się tutaj z pozamykanych wyciągów.
Stać w kolejce do orczyka, będąc w Alpach, to brzmi trochę absurdalnie. Odpuszczamy sobie te "przyjemności". Robimy szybkie zakupy w tutejszej Billi i wracamy do Hinterthal. Tutaj niestety wyciąg dalej stoi
Nawet krzesełka zjechały. Za to można poszaleć na sankach
:
Przypominamy sobie, że przecież koło kwatery też mamy orczyk
Mój mąż nagle wniebowzięty
Ja niezupełnie, bo już mnie przestaje bawić taka jazda "na siłę".
Rozdzielamy się więc - małżonek pędzi na orczyk, a ja wyleguję się przed telewizorem, oglądając reklamy (oczywiście słoneczne!) ośrodków narciarskich i prognozy pogody, mając nadzieję, że te na jutro się nie sprawdzą...
Ostatnie zdjęcie to zaspy śniegu przed naszą kwaterą
Jutro pogoda będzie trochę lepsza, bo nie będzie wiało i nie zamkną (wszystkich) wyciągów
No co
Trzeba być optymistą, zawsze i wszędzie