Trajgul napisał(a):(...) ja bym prędzej w Medulin, zamiast 99% Niemców, spodziewał się kolumbijskich karteli narkotykowych.
Tak, właśnie tego typu obawy miałem przed wyjazdem, ale okazało się na szczęście, że niepotrzebne. Myślę, że to może być wina mojego Atlasu Świata, na którym widnieje jeszcze ZSRR. Na współczesnym Medulin jest już na właściwym miejscu.
Trajgul napisał(a):Relacja w dechę.
Dziękujemy!
To miodek na nasze uszy.
DZIEŃ 12/13: Krumlov, JaponiaWstaliśmy bardzo wcześnie rano, było jeszcze ciemno. Bagaż do auta, nawigacja, ciężkie westchnienie i opuszczamy Siga & Burle Apartaments. Droga witała nas wschodem słońca i mgłami, zupełnie jak dwa lata temu.
Chorwacja minęła sprawnie, następnie Słowenia ( nie autostradami, znów przez pola i lasy, ale krótki odcinek zawsze jest fajną odmianą od setek kilometrów autostrad ). Śniadanie w Austrii, tankowanie na tym samym Shellu, na którym tankowaliśmy w drodze do Cro - tylko "po drugiej stronie ulicy".
Austria zawsze dostarcza fajnych widoków.
Dojechaliśmy do Graz, jednakże teraz czekały nas nowości, gdyż nie kierowaliśmy się na znany sobie Wiedeń, a do góry - w kierunku Liezen, Linz, by wjechać na terytorium Czech po ich zachodniej stronie.
Droga układała się dobrze, cisnęliśmy więc. Nawet Monika, która zazwyczaj jeździ dość przepisowo, dawała sobie pofolgować.
Proszę zapamiętać ten moment, wrócę do niego.
Kilometry ubywały, godziny przesiedziane w aucie przybywały. Z nowości na trasie, których nie znaliśmy i się nie spodziewaliśmy, był tunel w Austrii, ekstra płatny ( Monika bardzo dużo mówiła na ten temat po drodze, głównie coś o biologii, jakieś narządy płciowe, nie jestem pewien ) i ekstra długi... Nie mam problemu z tunelami, ale powoli zacząłem dostawać klaustrofobii.
Czechy przywitały nas trochę pochmurnym niebem i pierwszym egzemplarzem Mercedesa tuningowanego przez Lummę.
Dla nieobeznanych w motoryzacji: to taki czeski tuner, podobny do AMG czy Brabusa, tylko mniej znany. Spotkać na żywo numer 001 było dla mnie bardzo miłe.
Dojechaliśmy na miejsce docelowe, znaleźliśmy chatkę ( co wśród krętych uliczek Krumlova nie było takie oczywiste ), idziemy pod furtkę... A tam karteczka, że pani domu jest z córką u dentysty, kod do domofonu jest taki i taki, pokój numer X czeka na nas, zobaczymy się później. Ale fajnie!
Zalogowaliśmy się w pokoiku, i poszliśmy zobaczyć co w Krumlovie piszczy. W międzyczasie się rozpogodziło, wyszło piękne słońce, a nam było zimno...
W tym momencie pozwolę sobie przerwać chronologię tej relacji. W Krumlovie byliśmy dwa dni, ale postanowiłem opisać tą wizytę całościowo jako #event, a nie jako #timetable.
Na początek trochę wiedzy statycznej:
Český Krumlov (niem. Böhmisch Krumau, Krummau) – miasto w Czechach, w kraju południowoczeskim. Według danych z 31 grudnia 2003 powierzchnia miasta wynosiła 2216 ha, a liczba jego mieszkańców 14 146 osób. Miasto leżące nad brzegami wijącej się w tym miejscu Wełtawy powstało wokół XIII-wiecznego zamku. Zbudowany na nadbrzeżnej skale zamek służył ochronie brodu przez rzekę. Český Krumlov stanowi przykład małego, średniowiecznego miasteczka Europy Środkowej, które rozwijało się bez zakłóceń przez pięć wieków, zachowując w ten sposób nienaruszone dziedzictwo architektoniczne. W 1992 roku zabytkowe centrum miasta zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. ( ukradłem z Wikipedii )
Zamek jest największą atrakcją Krumlova, ale jego starówka i okolice są również bardzo urocze. Czeskie w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Zasadniczo miasto bardzo mocno stawia na turystykę, można powiedzieć, że z niej żyje - jest więc trochę drożej niż w innych częściach Czech, nawet drożej niż w Pradze, aczkolwiek nie ma na to żadnej reguły. Trzeba wszędzie wsadzać nos i sprawdzać, gdyż poszukują obiad okaże się, że dwie knajpy mieszczące się 100 metrów od siebie, oferując podobne "turystyczne" menu mają 50% rozbieżności cen.
Od siebie możemy polecić knajpę o nazwie Krcma Satlava, warto ją odszukać. Podobnież warto zrobić rezerwację, gdyż jest bardzo oblegana. Knajpka jest bardzo klimatyczna, mieści się w ceglanych podziemiach ( nie powiem, że żarliśmy w piwnicy, no nie? "podziemia" brzmią lepiej ), urządzona jest na styl taki trochę rycerski, ale tak delikatnie. Fajnie jest, bo grill jest widoczny i możesz patrzeć jak przygotowują Twoje mięcho. Fajnie.
Gorzej z kawiarniami, bo coś tam jest nie tak. Jeśli kawa kosztuje uczciwą cenę, to jest tak mikroskopijnie mała, że trzeba by wypić dwie, co się średnio opłaca. A za cenę drogiej kawy masz zwykłą kawę. Cóż, turystyczne miasto dla turystów. Z drugiej strony co się dziwić, skoro trzeba utrzymać banner prze kawiarnią.
Byliśmy tam na lodach, były "takiese".
Krumlov przecina Wełtawa, która jest brudna i śmierdzi, ale to nic nie przeszkadza.
Tradycyjnie fotka tego, co nie jest turystyczne:
Spójrzcie na sam środek fotki poniżej:
Żółty budynek z brązowym tarasem. To knajpa, mają dobre piwo w dobrej cenie i widok na zamek i zachodzące słońce. Polecam, Krzysztof Hołowczyc.
Sam zamek można zwiedzać za darmo cały, nie licząc pomieszczeń.
Proszę zwrócić uwagę na te piękne, zabytkowe mury. Wymalowane od stóp do głów. Obłęd!
Wejście na mury jest bezpłatne i możliwe, widok z nich jest iście pocztówkowy:
Za zamkiem znajduje się ogromny ogród z fontannami, zielenią oraz jeziorkiem. Doskonałe miejsce, aby schronić się przed zgiełkiem Japonii.
Warto zajrzeć też do kościoła, jest zabytkowy i jeśli ktoś lubi takie klimaty to pewnie będzie wniebowzięty, bo kościół bardzo fajny.
Teraz słowo tytułem wyjaśnienia, bo w Wikipedii jest błąd. Krumlov nie leży w Czechach, tylko w Japonii. Albo na Tajwanie. Albo w Korei. Albo gdziekolwiek indziej na zachodnim Pacyfiku.
Dlaczego?
Krumlovscy turyści w 99% składali się z mieszkańców krajów kwitnącej wiśni, czereśni i sushi. Pozostałym procentem byliśmy my dwoje.
Chyba wszystkie nacje, gdyż różniły się od siebie nawet na oko, różniły zachowaniem, ubiorem.
Były młode dziewczyny w zwiewnych sukienkach, z tatuażami; były takie, które unikały słońca jak wampirzyce.
Podobnież ze starszymi. Byli zachowujący się w miarę normalnie, byli tacy, którzy fotografowali się na tle... sklepu papierniczego. Byli biegający z przewodnikiem w ręku, który spotykaliśmy kilkukrotnie w drodze na kolejne punkty "must see" - jakby od zobaczenia tego zależało życie. Zwiedzający z bagażem. Wchodzący w kilkoro do restauracji, siadający przy stolikach, fotografujący się wzajemnie i wychodzący ( to widzieliśmy pierwszy raz w życiu ).
I tak jak w Medulin karty po niemiecku nas nie dziwiły, w Krumlovie karty po... no właśnie, po Krzaczkowemu - już trochę tak.
Karty tam. Napisy na szybach knajp...
Z resztą w naszym małym pensjonaciku wykupiliśmy sobie śniadanie. Okazało się, że oprócz nas mieszka tam całkiem spora grupka przybyszów z... no własnie, z Krzaczkolandii. I oni też mieli śniadanie wykupione. Kurczę, nie znam się na Krzaczkolandiowej kulturze i zasadach współżycia, ale podczas tego śniadanie wydarzyło się coś, czego nie rozumiem i nawet nie wiem, czy nie czuć się obrażonym. Stolików było czterokrotnie mniej niż ludzi, a przy każdym stoliku cztery krzesła, więc przy pełnym obłożeniu pensjonatu każdy może zjeść śniadanie jak człowiek. Ale dwa miejsca przy naszym stoliku pozostały puste, panowie z Krzaczkolandii postanowili zjeść swoje śniadanie na dworze, siedząc w sumie nie wiem gdzie.
Dziękuję, nam też było miło poznać.
W pensjonaciku czekała na nas pełna lodówka: piwo, wino, woda, soki. Standard. Na lodówce cennik i info, że kasę należy zostawić na lodówce, jeśli coś zużyjemy. Standard. A co było dziwne? Ceny były sklepowe. Nie, że sklepowe +4500%. Sklepowe. Szok!
Reasumując: Japoński... wróć, Czeski Krumlov jest uroczym miasteczkiem, wartym odwiedzenia i obejrzenia. Na dwa, trzy dni, więcej nie. Jest gdzie zjeść, jest gdzie wypić piwko, jest czym nacieszyć oko. Słabiej z kawą, ale pewnie po prostu nie znaleźliśmy tej idealnej kawiarni.
Ale nie przeprowadzajcie się tam. Nie mają McDonalda.