.
DZIEŃ 7: Prawie jak...
Na wstępie pragnę podziękować za cierpliwość wszystkim, którzy jeszcze tu zaglądają. Ta relacja rodzi się w bólach i cierpieniach, ale rodzi się. Dziękujemy za wyrozumiałość. Serio. A teraz do roboty.
CZĘŚĆ PIERWSZA: Prawie jak... Wioska Świętego Mikołaja
Strasznie mocno się zdziwiłem gdy nastawiłem nawigację na parkingu naszej miejscówki.
- Ile? 3100 km? Monika! Serio pół godziny jazdy?
- No tak wynikało z map wujka Google... - Monika ściągała powoli mikołajową czapkę z głowy z niedowierzaniem patrząc na ekran.
- Widzisz sama, ponad trzy tysiące kilometrów. Nie wiem jak dojedziemy tam na 10:00.
- A coś Ty wpisał? Rovaniemi?
- No Rovaniemi w Finlandi...
- Rovinj, gamoniu. Wpisz Rovinj. W Chorwacji jesteśmy.
Dał bym sobie obciąć rękę, że słyszałem wymamrotane pod nosem "dzban"...
No to Rovinj.
Ogólnie nie wiem dlaczego, ale mijając Pulę i jadąc na północ okazuje się, że Chorwacja staje się dwujęzyczna: obok Chorwackiego zaczyna obficie pojawiać się język Włoski. Na drogowskazach, tablicach informacyjnych, tabliczkach adresowych. Wiem, że z każdym metrem bliżej Włoch, ale... ale właśnie nie wiem. Jakoś tak mi to nie pasuje.
Rovinj to malownicze miasteczko położone mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Pulą a Porecem. Nie mieliśmy daleko, postanowiliśmy więc sobie je obejrzeć, kuszeni ślicznymi zdjęciami.
Po porzuceniu samochodu na pierwszy ogień udaliśmy się na marinę.
Już na pierwszy rzut oka widać, że jest bardzo włosko. Charakterystyczna zabudowa, kolorowe fasady, zieleń upychana gdzie się da. Pomyślałem sobie, że może te tabliczki jednak nie wzięły się z nikąd? Dalsza eksploracja miasta utwierdziła mnie w tym przekonaniu.
Z mariny przenieśliśmy się na rynek - tak pozwolę nazwać sobie główny plac.
Trzeba mieć oczy do okoła głowy i wypatrywać detali - oczywistych, a jednak ukrytych - takich jak np. zegar słoneczny na ścianie:
Z placu można udać się w różnych kierunkach, zagłębiając się w meandry miasta. A jest się w co zgłębiać!
Miasto jest malownicze, kolorowe. Przyjemne dla oka. Im dalej od mariny i placu, tym więcej ciasnych uliczek i zaułków.
Miejscami jest bardzo klimatycznie.
Mieszkanie w turystycznym mieście ma swoje wady, ale ma też swoje zalety. Nie każdy z nas może powiedzieć: "moje gacie są na zdjęciach 1300 turystów i do końca życia będą je oglądać". Innymi słowy, jedna z bardziej ulubionych form artystycznych Moniki: "gacie na sznurku":
Poniżej coś co bardzo mi się podoba... nie wiem dlaczego, ale takie kamienne kamieniczki ( dziwne, nie? że kamieniczki są kamienne... ) z tymi okienkami, okiennicami i zielenią... ech, kurcze... no diablo mi się to podoba.
Poniżej Rzym. W czystej postaci.
Jak łatwo zauważyć nawet po zdjęciach - Rovinj ma kształt stożka, a wszystkie schody prowadzą do... do kościoła.
Do okoła budowli znajduje się coś na kształt tarasu widokowego, skąd można popodziwiać panoramę z innej perspektywy.
- A co to, panie, ta kamerka taka zielona? A pierwsze widzę taką...
Mieszkając w turystycznym mieście ważne jest także, aby dbać o porządek. Kultura i dobre wychowanie obowiązuje wszystkich: małych, dużych, kudłatych...
Gdy już nacieszyliśmy się wysokościami, zeszliśmy z powrotem w dół.
Jak widać na powyższym zdjęciu, wykorzystanie przestrzeni jest mistrzowskie. Ten balkonik skradł nasze serca. Nie wiem czy na zdjęciu dobrze widać, ale tam znajduje się stolik kawowy i dwa krzesełka. Chciałbym wypić tak kawę, serio.
Schodzą na dół załapaliśmy się na trochę Gierka:
I w końcu dochodzimy do miejsca, które jest chyba wizytówką Rovinj. Ten obrazek figuruje w każdym folderze reklamowym, bez wyjątku.
Rzut okiem na panoramę miasta...
...a dosłownie przed nosem znajduje się bardzo fajny rynek i targ!
Jako, że Istria oliwą z oliwek stoi, 75% asortymentu na targu to właśnie maslinovo ulje. No i przyprawy, kwiaty... bardzo fajny ryneczek, pachnący! Wybór towarów bardzo duży, spędziliśmy na ryneczku trochę czasu zagajani przez sprzedawców: degustacje, targowanie, co sobie zamarzysz. Nie wyjdziesz stąd bez oliwy z oliwek. Nie ma szans.
Na koniec mam pytanko: co znajduje się na poniższym zdjęciu?
Mi wygląda to na mały meczecik połączony z toi-toi'em, ale ze względu na niepoprawność polityczną tego dowcipu chyba go sobie podaruję...
Oczywiście w międzyczasie popełniliśmy kawkę w jakiejś miłej kawiarence, ale na obiad postanowiliśmy wrócić do domu. W końcu Plodine nas lubi, a my mamy w miejscówce patelnię.
CZĘŚĆ DRUGA: Prawie jak... Rajska Wyspa
Nie mieliśmy planu na drugą część dnia. W Rovinj zakładaliśmy spędzić więcej czasu niż faktycznie nam zeszło, z obiadu w Kod Kadre w Puli zrezygnowaliśmy na rzecz samodzielnie przygotowanego obiadu w naszym apartmani, cóż więc począć? No przyjdzie pójść na plażę i smażyć tyłki.
- Did you heard about Otocic Levan? - spytał Ivo, nasz gospodarz, ze swoim charakterystycznym uśmiechem.
- No, we didn't heard about it. What is it?
- It is a island, otocic means island. It's a island with sandy beaches and bars. You should like it. You can get there by a boat.
Wyspa z barami i piaszczystą plażą? Kurczę, brzmi kusząco! Pomyśleliśmy chwilkę, szybko rzuciliśmy okiem w internet i zdecydowaliśmy - jedziemy na Levan. W końcu jutro mamy długi i stresujący dzień - Wenecję. Dziś piwko na rajskiej wyspie to jest to czego potrzebujemy.
Wsiedliśmy w auto i pokonaliśmy dystans, nie był on długi, ale połowa drogi prowadziła w poprzek pola... dosłownie. W poprzek pola. Zarośniętego pola. Wskazówki Ivo były przydatne, ale wujek Google nie miał problemu ze znalezieniem drogi. Ponadto, co jakiś czas mijaliśmy drogowskazy typu "Levan Boat Taxi -->".
Dojechaliśmy na parking, to znaczy wydzielone pole. Cel naszej podróży widzieliśmy na horyzoncie:
Tylko jak się tam dostać?
Może na pomoście będą jakieś informacje? Niestety, pomost jedyne co umiał zrobić to wesoło nas przywitać:
Niebawem dołączyło do nas kilka młodych osób, miejscowych, dziewczyna i dwójka chłopaków, z bagażami. Jeden z nich wyciągnął telefon, porozmawiał chwilkę, powiedział coś do pozostałych i wszyscy weszli w tryb oczekiwania. My także. Po paru minutach usłyszeliśmy dźwięk motorówki, która szybko zbliżała się do nas.
Łódź przypłynęła, pan przywitał każdego, pomógł zapakować bagaże autochtonów, i skasował od każdego po 60 Kun - opłata za przeprawę tam i z powrotem. Motor uruchomiony, płyniemy.
Rajska wyspa zbliżała się z każdą chwilą. Szczerze, to troszkę czułem się rozczarowany... ja chyba serio spodziewałem się widoków, które lubię oglądać włączając sobie w YouTube jakąś składanę w stylu "Chillout Tropical House Music"... a tutaj było tak... hmm... tandetnie.
Dobiliśmy do brzegu. Pan powiedział, że będzie w jednym lub drugim barze i gdybyśmy chcieli wracać to tylko dać znać i nie ma problemu.
Na wyspie znajdują się dwa bary: Marea oraz Sunshine Levan, z którego usług postanowiliśmy skorzystać.
W środku jak w barze stylizowanym na tropikalny. "Plumkająca" muzyczka, drewno, parasolki z trzciny, zimne piwo i niemieccy turyści. Cóż za novum! Niemcy w Medulin, niesamowita historia.
Widoczne na fotkach plastikowe leżaki można sobie wynająć, a jakże by inaczej. Nic za darmo.
Piasek jest piaskiem, faktycznie. Nie jest on taki drobniutki jak ten znany z naszych plaż, ale w porównaniu z typowymi kamienistymi plażami jest miłą odmianą. Widać, że powstał na wskutek jakiejś mechanicznej obróbki, nie jest efektem pracy matki natury, ale nie narzekajmy. Piasek jest piasek. Możesz usiąść i nic Ci nie skrwawi pośladka.
Design karty menu ( nie wiem dlaczego ) skojarzył mi się z latami '90...
Wypiliśmy sobie po dwa piwka i leniwie, w promieniach zachodzącego słońca, obserwowaliśmy śmigające jaszczurki. Ludzi było mało, był spokój, nawet taki trochę chilloucik. Miła odmiana od piwka w zgiełku Medulińskiej riwiery. Ale efektu "wow" jakoś nie uświadczyliśmy. Poszliśmy pozwiedzać wyspę, ale tam więcej totalnie nic nie ma. Nic. Kamienie, kłujące rośliny i bardzo dużo ptactwa wodnego, które podniosło alarm gdy tylko zaczęliśmy się zbliżać - znaczy, że mają tam gniazda i nic tam po nas, wracamy.
Nasz boat-taxi-man miał znajdować się w drugim barze o nazwie MAREA.
Tak, wiem, że powyższy szyld mówi co innego, ale najwyraźniej nie ma komu tego naprawić.
Dlaczego młodzi ludzie mieli ze sobą bagaże? Tam jest jakaś forma hotelu. Tam można zapłacić i spać na tej wyspie i pewnie ma to swój urok.
Dopłynęliśmy z powrotem na stały ląd. Znów droga wśród pól, tym razem trochę się ściemniało. Pamiętacie, gdy napisałem, że wypiliśmy po dwa piwka? Zapomnijcie o tym, ja wcale nie prowadziłem po użyciu i to w obcym kraju. Wcale nie.
W drodze powrotnej spotkaliśmy taki napis wykonany na jakimś opuszczonym budynku, na który nie zwróciliśmy uwagi jadąc w przeciwnym kierunku.
"Tito jest czerwony".
W sumie pomyślałem, że może warto zapytać Ivo o Tito, stosunek do niego, jak to jest teraz po latach... Szczególnie, że jakoś utkwiło mi to w głowie od momentu gdy w Puli zobaczyliśmy wypielęgnowany pomnik Tito. Zagadam Ivo, pomyślałem, ale to już nie dziś. Dziś idziemy spać, gdyż jutro trzeba wstać bardzo, bardzo wcześnie i lepiej nie zaspać.
PS. W końcu doczytałem ja korzystać z możliwości dodawania załączników do postów. Lepiej późno niż wcale Koniec ze znakiem wodnym PhotoBucket. Uff.