15 stycznia (środa): Sölden ponownie - trasy po stronie "Bonda" i awaria kanapyOpuszczamy szczyt Gaislachkogl:
i jedziemy czerwoną jedynką:
Trasy nr 1 to często wizytówki ośrodków. Ta też jest bardzo fajna - urozmaicona pod względem nachylenia, widokowa. Niestety, również mocno uczęszczana - to jedyna możliwość zjazdu "z samej góry".
Zjeżdżamy do szybkiej kanapy z ładnymi niebieskimi "bublinami":
Jeździmy sympatyczną niebieską "dwójką", z której mamy takie widoki:
Stacja przesiadkowa z jednej gondolki na drugą:
I znowu na niebieskiej kanapie. Czarna trasa pod nami nie wygląda strasznie:
Jej nachylenie jest ok. Będziemy nią śmigać ostatniego dnia, bo dzisiaj już jest za późno. Najwyższa pora na przerwę w jakimś sympatycznym miejscu. Od pierwszego wejrzenia spodobała mi się ta knajpka:
Bardzo smaczne piwo
:
Pełnia szczęścia w słoneczku
:
Opalenizna okazała się całkiem trwała
Raczej w stylu indiańskim
, ale w środku zimy cieszy i to!
Ceny tutaj są niestety wyjątkowo wysokie
Z tego powodu "idziemy" w desery. I tak nie lubię się najadać na stoku, a mam ochotę na coś słodkiego. Małż wybiera swój ulubiony Germknödel, który w tej chacie jest bardzo mały (choć ponoć pyszny):
Moje naleśniki z czekoladą smakują tak dobrze, jak wyglądają
:
Problemem
jest fakt, że w jednym z nich są ukryte lody, a to chyba jedyna rzecz, która mi nie pasuje do piwa
Jakoś muszę sobie z tym poradzić
Porcja taka jak Małża czy moja kosztowała około 8 euro
Chyba trafiliśmy do jednej z najdroższych knajpek w ośrodku. Zdecydowanie bardziej opłaca się jeść w samoobsługowych restauracjach, jak zrobiliśmy w Sölden ostatnim razem i jak zrobimy następnym.
Słońce zachodzi za górę, więc pora się ewakuować. Jeszcze widok knajpki z kanapy, którą nad nią "przelatywaliśmy":
Kilka razy "katujemy" niebieską trasę nr 2, bo bardzo nam się podoba:
a potem zjeżdżamy do kanapy, którą zamierzamy się przeprawić do części Giggijoch. Przed wyciągiem ogromna kolejka narciarzy, co od razu wzbudza moje podejrzenia. Okazuje się, że bramki nie wpuszczają, chociaż kanapa się kręci. Facet z obsługi co chwilę wychodzi do bardzo cierpliwej gromadki (nikt się nie rzuca ani nawet nie okazuje zniecierpliwienia
) i po niemiecku oraz po angielsku mówi, że jest "jakaś awaria", która zdarza im się cyklicznie, zawsze popołudniami
Dziwne! Wiedzą, że to się powtarza i nic z tym nie robią...
Twierdzi, że prawdopodobnie za jakieś 20 minut sytuacja zostanie opanowana, ale jest ryzyko, że do końca dnia nie będzie się dało korzystać z wyciągu. Trochę tego nie rozumiem, bo przecież kanapa jeździ...
Poza czekaniem pozostaje nam opcja zjechania do centrum Sölden i dostania się na parking pod Giggijoch skibusem. Zupełnie mi się to nie uśmiecha, bo o ile normalnie autobusy jeżdżą dość puste, w takiej sytuacji z pewnością będą zatłoczone.
Postanawiamy poczekać te 20 minut. Ludzi przybywa... Większość wybrała nasze rozwiązanie. W chwili gdy chcemy się poddać i jednak zjechać do centrum miasteczka, bramki zaczynają wpuszczać. Tłumek narciarzy wiwatuje z radości i klaszcze w rękawice
Całość trwała w sumie jakieś pół godziny. Dziwi nas fakt, że wszyscy znieśli to czekanie w całkowitym spokoju
Nikt nie robił awantury ani nawet nie dyskutował z mężczyzną z obsługi.
Mnie też ta przerwa w jeździe aż tak bardzo nie przeszkadzała, bo i tak warunki na trasach zaczynały się pogarszać. Jedyny problem był taki, że staliśmy w cieniu i trochę zmarzłam. Trzeba się będzie rozgrzać zjazdami
Na
Gigi odkrywamy trasę nr 24, która nie jest jeszcze "zmęczona" i katujemy ją do oporu... A koło 16:00 zjeżdżamy na parking gondolką:
Obawiam się zjazdu na nartach, bo znamy już tę trasę i wiemy, że popołudniami tworzy się na niej "lodowa rynna". Zwłaszcza, że warunki śniegowe dzisiaj są zauważalnie gorsze od tego, co mieliśmy w Sölden dwa dni temu. Trudno się dziwić - nie spadło ani trochę świeżego śniegu.
Pomarudziłam trochę na koniec
, ale oczywiście dzień był bardzo udany. Zrobiliśmy 60 km na nartach, co biorąc pod uwagę przymusowy postój oraz trochę "zwiedzania" Bondowskiego szczytu, jest dobrym wynikiem. Niestety, z każdym dniem (a zostało nam tylko dwa
) warunki śniegowe na trasach będą się pogarszały.
Małż nawet mówi, że oddałby jeden słoneczny dzień za jeden śnieżny, żeby potem przyjemniej się jeździło. Co do mnie, nie wiem, czy przystałabym na taką wymianę...