Można by zapytać, po co komu kolejna "grecka" relacja na forum poświęconym Chorwacji i to jeszcze w czasie, kiedy trwa inna relacja z pobytu w Grecji, pisana przez niekwestionowanych mistrzów gatunku: kulka53 i Lidia K (kolejność alfabetyczna ). Pytanie, gdyby padło, byłoby całkowicie uzasadnione, ale nie pozostałoby bez odpowiedzi: otóż lubię relacje - zarówno czytać, jak i pisać. Nie ukrywam, że najlepiej się je pisze, gdy ma się świadomość, że ktoś je czyta. A że wśród zaglądających tutaj Cromaniaków są również Grekomaniacy - i to całkiem wielu, choć niektórzy jeszcze o tym nie wiedzą - więc i miejsce jest jak najbardziej na... miejscu.
Ale do rzeczy: nasza podróż z Polski (a dokładnie z Krakowa) do Grecji (a dokładnie do Aten i Xiropigado na północnym Peloponezie, a następnie do Agios Nikitas na Lefkadzie i Kalampaki) i z powrotem trwała 17 dni (od 6 do 22 lipca 2013), podczas których pokonaliśmy samochodem ok. 5000 km. Nie był to ani wyjazd budżetowy, ani wypasiony all-inclusive, ot rodzinne wakacje z noclegami w niewielkich apartamentach albo niedrogich pensjonatach czy hotelach z wyżywieniem we własnym zakresie (poza dwoma wyjątkami, kiedy w cenie noclegu mieliśmy również śniadanie).
Zanim zobaczyliśmy trzepoczącą na wietrze flagę Grecji...
zatkniętą na ateńskim Akropolu, musieliśmy przejechać niemal 2000 km. Lubię prowadzić samochód, ale nie aż tak, żeby odmówić sobie noclegu po drodze. Serbski Nisz doskonale się do tego nadaje, zwłaszcza że jest mniej więcej w połowie drogi z Krakowa do Aten, jeżeli jedzie się przez Bańską Bystrzycę (SK), Budapeszt (H), Vukovar i Tovarnik (HR), a następnie Szid i Belgrad (SRB).
W tym miejscu mam informację dla użytkowników nawigacji TomTom: zarówno w Serbii, jak i Macedonii nawigacja "widzi" tylko główne drogi, więc drogę z Szidu do autostrady pokonuje się niemal po omacku, zakładając, że nie ma się pod ręką tradycyjnego atlasu samochodowego oraz że nie zna się cyrylicy. Nas to na szczęście nie dotyczyło To znaczy, prawie nie dotyczyło: gdyby nie pomoc pewnego miłego taksówkarza w Niszu, który kazał nam jechać za sobą, noc spędzilibyśmy albo na przysłowiowej ławce w parku, albo w samochodzie (w cztery osoby, a więc bez możliwości rozłożenia foteli) zamiast w wygodnym, niszowskim hotelu, gdzie od kilku dni mieliśmy zarezerwowany pokój.
cdn.