14.07.2021 – dzień 11: Poranna Korčula, plażowanie pod domem, jeszcze więcej grilla Docieramy do takiego momentu urlopu, kiedy sami z siebie zaczynamy się budzić wcześnie. Regeneracja przebiegała długo, ale w końcu nadchodzą dni, kiedy nie ma problemu z wstaniem o 6:00. Ale dziś budzi nas również poranny deszcz, który próbuje przegonić wschodzące właśnie słońce.
Jednak ten pojedynek wygrywają chmury.
Ale ten niby deszcz to na szczęście to nic ciągłego, więc kiedy o 7:00 parkujemy na parkingu zewnętrznym pod Tommym, jest już zupełnie sucho. Nie wiem od kiedy i nie wiem, na jak długo, ale w czasie, kiedy przypada nasz urlop, parking przed Tommym jest darmowy, tak wynika z informacji zamieszczonej na parkometrze. W ciągu dnia raczej ciężko znaleźć tu będzie miejsce. Ale o 7:00 miejsc jest dosyć. Stąd do murów starówki zejście zajmuje dosłownie 5 minut.
Te zwisające rośliny to nic innego, jak kapary
Zaczynamy od krótkiego spaceru uliczkami poza murami, lokalizujemy niewielki targ warzywno-owocowy oraz dwie ribarnice.
O ile na ryneczku stoisk wprawdzie mało, ale zdecydowanie da radę zakupić wszystko, co potrzeba, to jeśli chodzi o ribarnice - są to dwa niewielkie sklepiki z rybami (jeden mniejszy od drugiego), na dodatek z małym wyborem, ale muszą nam wystarczyć.
Na razie jednak idziemy na kawę, potem zastanowimy się nad zakupami. Siadamy w preferowanej z rana przez mieszkańców kawiarni, gdzie podają naszego ulubionego Juliusa i grają dobrą muzykę z lat 90-tych.
Sama przyjemność tu posiedzieć i popodglądać toczące się wokół poranne życie. Kiedy poziom kofeiny we krwi mamy już właściwy, wracamy po ryby i warzywa.
Po zakupach kierujemy się już do samochodu. Bardzo przyjemny ten skrót, muszę przyznać.
Wspinając się na parking, po drodze odkrywam miejscowe ciekawostki ze świata flory i fauny.
Wspomniane wcześniej kapary:
Karob, zwany drzewem chleba świętojańskiego:
Dla wszystkich, którzy mają wątpliwości, czy figa jest chwastem
Po tylu dniach bugenwille powinny mi się już przynajmniej opatrzeć, ale gdzie tam, staję przy każdej i gapię się jak głupia
My już blisko auta, ale kiedy się odwrócić na chwilę...
Jadąc przez zatoczkę w Žrnovskiej Banji, mijamy taki oto architektoniczny koszmarek, zwany szumnie kompleksem "Korčula Hill". Nie powiem, całkiem tam luksusowo, ale taka zabudowa w Dalmacji pasuje jak pięść do oka...
Po powrocie i śniadaniu zastanawiamy się, jak potoczy się pogodowo dzisiejszy dzień, bo póki co szału nie ma.
Podziwiamy więc nasze zakupy. Tanio nie jest... Za dwie dorady, 2 branciny (labraksy) i 8 pięknych kozic - 270 kun. Mimo wszystko, w dalszym ciągu o wiele taniej, niż w konobie.
A jak ryby, to obowiązkowo i blitwa
Ostatecznie, po kolejnym krótkim deszczu, po 12:00 schodzimy na plażę. Lampy dziś nie będzie, ale to w niczym nie przeszkadza. Słońce nawet czasami na moment się przebija, no i woda dziś zimniejsza, więc wolę poleżeć z książką od czasu do czasu gapiąc się na pobliski Pelješac.
Ja do wody wskakuję tylko raz, dziś dla mnie zdecydowanie za zimno. Ale innym to jakby nie przeszkadza
Rzut oka na plażę po sąsiedzku:
Co do miejscowej flory, czas na jakieś nowe nabytki do domu. Tylko, czy ta figa przeżyje podróż i coś z niej będzie
Praktycznie wszędzie, wzdłuż tutejszych plaż, rośnie sobie coś co osobiście nazwałam morskim czosnkiem. Być może taka nazwa jest właściwa, chociaż prawdopodobnie zupełnie nie. To po prostu czosnek, jak najbardziej jadalny, chociaż jeszcze dość młody
Po południu podjeżdżamy na chwilę do oddalonego o 1,5 km Studenaca po napoje i wino na wieczór. Dla każdego coś miłego
A wieczorem nuda – znowu grill!
Ale tym razem w końcu ryba.
Kiedy Petar widzi, jak męczymy się z rozpaleniem grilla, idzie do domku (swojej graciarni) na terenie „rezydencji” i po chwili wraca z dmuchawą do sprzątania liści, taką naprawdę konkretną!
Jeszcze chwila a mam wrażenie, że grill po takiej rozpałce wybuchnie!
Opowiadamy Petarowi o naszych rybnych zakupach, a on koniecznie chce zobaczyć, jak przygotujemy te ryby. Chociaż M. naprawdę zna się na rzeczy, w kuchni przechodzimy szybkie szkolenie na temat grillowania ryb.
W sumie nic odkrywczego, bo robimy podobnie, ale poza solą, cytryną i rozmarynem do środka, Petar poleca pospinać ryby wykałaczkami. Taki niby detal, a podobno ważny.
Niestety nie mamy wykałaczek, ale Petar już po chwili wraca z pudełkiem wykałaczek z domu. Potem panowie razem pilnują ryby na ruszcie.
Nie wypada w tym momencie się pożegnać, bo widzę ten błysk w oku Petara na widok ryb.
Myślę, że dla większości Chorwatów ryby mimo wszystko też są towarem luksusowym, podobnie jak w Polsce. Gdyby u nas ryby były tańsze, jedlibyśmy je pewnie co weekend, ale wiadomo...
Na szczęście zakupy zrobiliśmy wystarczające, więc nie wypada po takiej pomocy nie zaprosić gospodarzy na kolację. Po kilku minutach Petar znów wraca do siebie na górę i zaraz znów jest u nas z butelką swojego posipu.
Po raz kolejny podkreśla, że wino jest jego produkcji, a tylko butelka sklepowa
Mówię, żeby poszedł po żonę, ale ostatecznie sama po nią idę. Maria ma chyba jednak coś innego do roboty, albo raczej ma gościa (często przychodzi do niej jedna sąsiadka), więc uprzejmie dziękuje, ale nie przyjdzie. Myślę, że w rzeczywistości jest mocno zaskoczona i skrępowana moją propozycją. No szkoda, ale Petar w siódmym niebie. Najbardziej smakują mu frytki, ale ryba oczywiście też.
Niestety przez wcześniejsze kuchenne pogaduszki, trochę zmasakrowaliśmy blitwę, na której widok Petar śmieje się do rozpuku.
Ale je i mówi, że się nadaje.
Podczas kolacji dostajemy też kolejną kulinarną lekcję. Petar uczy nas, jak zrobić zupę na wywarze z głów krewetek (u nas kozice, a może nawet skampi, Petar sam nie jest pewien, co kupiliśmy). Kolacja naprawdę jest wyborna, wino Petara wyśmienite, gadamy i śmiejemy się cały czas, a kiedy Petar w końcu wraca do siebie, my schodzimy jeszcze na chwilę na zachód słońca.
Ovo je čudo! Po powrocie czeka nas niechybnie detoks, bo wieczór bez wina, to wieczór stracony, ale gdzie indziej to wino będzie smakować tak, jak na tym tarasie, z takim widokiem ?
Okazuje się przy okazji, że nawet na Korčuli słychać pelješkie szakale, tak dobrze niesie się po wodzie dźwięk.