11.07.2021 – dzień 8: Vućine, zachód słońca w Žuljanie, finał Euro 2020 w TrstenikuTo nasz ostatni pełny dzień na Półwyspie. Mamy bardzo mieszane uczucia. Pelješac to był mój pomysł. Miałam co do niego wielkie, być może zbyt wielkie oczekiwania.
Obejrzeliśmy wcześniej w domu wszystkie możliwe odcinki Makłowicza, zarówno te nowe, jak i stare, z czasów tv. Było też sporo relacji na Instagramie, wiele zdjęć, opisów pewnej influencerki, która niedawno kupiła na Pelješacu dom (a właściwie przepiękne ruiny). Czułam, że to miejsce nas zachwyci, byłam tego właściwie pewna. Ale jednak coś nie zagrało...
Myślę, że największy wpływ na odbiór Półwyspu, jako całości, mieli właściciele apartamentu. Przez cały nasz pobyt ani razu nie zapytali, czy wszystko ok, czy nic nie potrzebujemy itp. Nie wzięli od nas dowodów, a żadnych naszych danych wcześniej nie mieli, zatem podatku od nas nie odprowadzili. Niby taki mały szczegół, ta relacja z właścicielami, w zasadzie jej brak, a jednak okazuje się, że w największym stopniu wpłynęła na ogólne odczucia.
No i pozostał niesmak z powodu braku tego grilla.
Pomimo mojego pytania, czy możemy zrobić grilla drugiego dnia, właścicielka przez cały pobyt nie odpowiedziała. Aż do teraz.
Dokładnie dziś dostaję odpowiedź,
po tygodniu, że nie zauważyła mojej wiadomości. I że jak chcemy, to możemy dziś zrobić grilla na tej ohydnej płycie, albo u nich w domu (uwaga: w ich mieszkaniu – w kominku!). Wieczorem będziemy się pakować, nie planujemy żadnego grilla. Właścicielka praktycznie ma pewność, że ostatniego dnia odpowiemy na taką propozycję negatywnie. Dlaczego zajrzała do wiadomości ode mnie akurat dziś, nie mając do mnie żadnej innej sprawy
Chciała jakoś wybrnąć, ale nie wyszło. Grzecznie dziękujemy, mamy inne plany na ten wieczór.
Rano idziemy po ostatnie owoce i pieczywo. I ostatni rzut oka na naszą sielsko-wiejską okolicę.
Nasz taras to ten z winoroślami - po prawej stronie. Pod nami gospodarze mają jeszcze jeszcze jeden apartament na wynajem, o połowę mniejszy, chyba z 1 sypialnią. Gdyby ktoś jednakowoż był zainteresowany, ten pod nami był bardzo ciemny, bo wejście z oknami bardzo wsunięte w głąb. I taras bez żadnego widoku z wyjściem prosto na ulicę. Natomiast okna sypialni i łazienki tego dolnego apartamentu wychodziły na uliczkę wiodącą w górę, ale były tak nisko, jakby mieszkało się w piwnicy.
Okna naszej sypialni również wychodziły na tą uliczkę, przez co w zasadzie cały dzień mieliśmy zamknięte te zewnętrzne żaluzje (przepraszam, ale nie mam pojęcia, jak to się fachowo nazywa - chodzi mi o te jakby drugie okna, tylko bez szyby a z żaluzjami). No i jeszcze mieszkająca wyżej pani na skuterze, bardzo głośnym, która regularnie o północy skądś codziennie wracała dokładnie pod tymi naszymi oknami. Jak ktoś o tej porze spał, to miał murowaną pobudkę. My na szczęście nie spaliśmy
Ulica Međine koło apartamentu.
Idziemy do "centrum" skrótem, który poznaliśmy dopiero pod sam koniec pobytu
Gdzie się nie odwrócić, wszędzie rosną figi. Jaka szkoda, że to te sierpniowe, więc jeszcze zupełnie niedojrzałe...
Nie wiem, na czym pędzą te bambusy, ale wielkość imponująca
I już zaraz będziemy przy ryneczku.
Po drodze robimy zapas liści laurowych na najbliższy rok!
(po Korčuli będziemy już mieć na kolejne 3 lata
)
A na ostatnie plażowanie wybieramy po raz drugi Vućine. Mając niestety świadomość, że niedziela to może być zły dzień na plażowanie w ciszy i spokoju…
Ale nie chce nam się już nigdzie dalej jeździć.
Niestety mamy absolutną rację. Ludzi zatrzęsienie, parking pełny, dominują rejestracje z BiH oraz z Dubrownika. No cóż, musimy to jakoś przeżyć, chociaż naprawdę trudno o komfort. Żeby było mniej przyjemnie, woda dziś jest wyjątkowo brudna – jest strasznie dużo zgniłych kawałków trawy morskiej. Trzeba uciekać mocno na prawo, żeby nie pławić się w tym syfie. No nic, długo tu nie zabawimy, siedzieć za karę bez sensu. Liczymy w duchu na to, że Korčula nam to wkrótce wynagrodzi.
Po jakimś czasie uciekam ścieżką na górę, bo najlepiej Vućine dziś wygląda z daleka i z góry właśnie. Lepiej taką ją zapamiętać.
Ponieważ po południu niewiele się zmienia w kwestii zaludnienia plaży, postanawiamy ją opuścić i udać się do apartamentu.
Po drodze do samochodu zastanawiamy się, czy uderzać jeszcze wieczorem do Boraka na ostatni zachód słońca. Ponoć tam najpiękniejsze, o czym nie zdążyliśmy się ostatecznie przekonać, bo zachód widzieliśmy albo w bardzo wczesnej, albo bardzo późnej fazie.
M. uważa, że tutaj, na Vućine może być całkiem niezły zachód. I ma rację. Wracamy chwilę przed 20:00 i rzeczywiście, pożegnanie z Żuljaną, do której nie zapałaliśmy głębokim uczuciem, wydaje się rekompensować kilka niedogodności, które wpłynęły na nasz odbiór tego miejsca. Jest faktycznie przepięknie.
Po tym cudownym spektaklu na niebie, ruszamy do Trstenika na pożegnalną pizzę, którą obiecaliśmy dziewczynom, oraz na pierwszą część finału Euro.
Jeszcze po drodze towarzyszy nam cudne niebo.
Łapiemy ostatni stolik w Rivie i zamawiamy pizzę. Niestety szału nie ma, chociaż na zdjęciach w internecie pizza wyglądała zachęcająco.
Żałujemy, że nie załapaliśmy się już na stolik w Cafe Felix, bo tam mieli wielki ekran, w Rivie niestety tylko mały (jak na oglądanie ze sporej odległości) telewizor.
Cały Trstenik dziś wieczorem kibicuje. W Felixie :
Pod wielkim drzewem:
Po 1 połowie, m.in. ze względu na straszne komary, decydujemy się wracać do siebie i tam dokończyć mecz, a potem zacząć pakowanie.
I tu znów dziwna akcja z rachunkiem. „Znajomy” Bośniak chciał najwyraźniej coś zakombinować i wbił nam jedną pizzę xxl zamiast normalnej. Początkowo się nie zorientowałam. Podchodzę do kasy w knajpie i próbuję płacić kartą, ale, rzekomo nie ma połączenia i transakcja wielokrotnie nie przechodzi. On się szarpie z moją kartą, przeciąga, z jednej, drugiej strony, przykłada, no cyrk, widzę, że coś jest nie tak, dlatego zabieram kartę z jego rąk i mówię, że zapłacę gotówką.
W tym momencie on doznaje olśnienia, że właśnie nabił nie taką pizzę jak trzeba.
Mówi, że zaraz wróci. Znika za jakimiś drzwiami a po kilku minutach wychodzi z paragonem, chociaż to, co nabijał na kasę, jest przede mną bo tu jest kasa. Nie wiem, skąd wziął ten paragon i gdzie była druga kasa. W każdym razie wyjmuje portfel i oddaje mi kasę za „omyłkowo” źle policzoną pizzę. Chyba przekombinował… Ale i tak dostał napiwek.
Wracamy szybko na tą drugą połowę - z Trstenika do naszego apartamentu to raptem 10 minut. Dobrze się w sumie złożyło, że wróciliśmy, bo jest oczywiście dogrywka i karne. Potem szybkie pakowanie i po północy ostatnie wino na tarasie, którego też niestety nie polubiliśmy (tarasu, nie wina
). Chociaż cowieczorne koncerty szakali z pewnością zapadną nam w pamięci na dłużej, bo było to coś wyjątkowego.
Patrząc w gwiazdy myślimy już o Korčuli, na którą właśnie kupiłam bilet. Jak odbierzemy tą wyspę, o której praktycznie nic nie wiem? Czy będzie dla nas łaskawsza, niż Pelješac? Czy trafimy na milszych gospodarzy?
O tym wszystkim przekonamy się już jutro. Teraz pora na odpoczynek.