8.07.2021 – dzień 5: Poranny Trstenik, zatoczki koło Žuljany, Dingač Borak i Konoba MatuškoTrochę zaczyna powiewać nudą w tej relacji.
Poranki (i wieczory) ostatnio wyglądają bardzo podobnie. Przed śniadaniem szybki wyskok po pieczywo i owoce. Po śniadaniu kawa w Trsteniku, w którym zaczynamy bywać częściej, niż w naszej Žuljanie. Tym razem kawę testujemy w pizzerii Riva. Naprawdę coraz bardziej podoba nam się w tym Trsteniku
Towarzyszy nam miejscowy kociak, bardzo spragniony głaskania i atencji
Chwilę rozmawiamy z kelnerem, bo chcemy się dowiedzieć, co sądzi o opcji podjechania autem do zatoczki tuż przed Trstenikiem. Zatoczka nazywa się Zaglavak.
On sam nie bardzo w temacie, ponieważ okazuje się, że jest z Bośni i tylko tu pracuje, ale po chwili wraca po konsultacji z kolegą i odradza. Twierdzi, że najlepiej od strony wody, albo autem 4x4. Moim zdaniem jeśli już, to prędzej jakimś dwuśladem, kelner twierdził, że auto musi mieć moc. Ale, że potem i tak nie ma jak zawrócić. No nic, odpuszczamy pomysł, szkoda, bo zatoczka z góry wyglądała super kusząco ze względu na całkowitą pustkę.
Chwilę jeszcze rozmawiamy z kelnerem o ogólnej sytuacji w turystyce, kończymy kawę i zbieramy się na poszukiwanie jakiejś zatoczki koło Žuljany. Nie ukrywam, że bardzo się na te zatoczki napaliłam po obejrzeniu licznych zdjęć przed wyjazdem.
Problem tylko w tym, że nie mamy za bardzo pojęcia, jak się do nich dostać...
Wzdłuż drogi z Žuljany do Trstenika w kilku miejscach stoją samochody. Stajemy i my w jednym z tych miejsc, ekipa czeka w samochodzie, a ja schodzę na rozeznanie. Niestety ścieżka nagle się urywa i nie widzę za bardzo, jak mielibyśmy tędy dojść do wody. Wracam i próbujemy w innym miejscu. Tam wygląda na to, że powinno się udać. Widokowo jest w każdym razie bardzo, ale to bardzo obiecująco.
Schodzimy już z całym majdanem w dół, do ścieżki biegnącej wzdłuż wody. Ale od niej trzeba jeszcze znaleźć jakieś zejście do samej wody. I tu znów porażka bo nic nie ma. Żar leje się z nieba, my czekamy z majdanem w cieniu, a M. rusza w przeciwnym kierunku na poszukiwania.
Wraca po jakimś czasie i oznajmia, że znalazł zejście do super zatoczki, ale... po linach! Nie ma opcji, żebyśmy dali radę w klapkach i z majdanem. Rozczarowani odpuszczamy, widocznie te zatoczki nie dla nas... Jestem trochę zła, bo widoki tu naprawdę jak ze zdjęć.
Chociaż jeszcze nie pływaliśmy, cali mokrzy wspinamy się z powrotem do samochodu. Na miejskiej plaży w Žuljanie na pewno kąpać się nie będziemy.
Spontanicznie pada więc na Dingač Borak. Czas zobaczyć, co jest po drugiej stronie tunelu i jak wygląda ta ukochana przez wielu miłośników Peljesaca mieścina.
Po przejechaniu tunelu mamy małe
Déjà vu, bo naszym oczom ukazuje się widok jakże podobny do tego po wyjeździe z tunelu na Hvarze. Jak ktoś tęskni za Hvarem, to niech jedzie do Boraka
Widoki równie piękne, zjazd serpentynami niezapomniany.
Ponieważ nie bardzo wiemy, gdzie dokładnie w Boraku jest plaża, jedziemy po prostu przed siebie w dół. Później okaże się, że plaże są dwie (a pewnie i więcej, w każdym razie takie większe chyba dwie), a my ostatecznie wylądowaliśmy „nie na tej”, co trzeba, ale w praktyce było to całkiem dobrym rozwiązaniem.
Zatem zjeżdżamy do samego końca, czyli do konoby Matuško. Tam M. zostawia nas z majdanem, a sam wraca wyżej (sporo wyżej niestety), bo tu nie ma szans na parkowanie.
Ta plaża nic w sumie nie urywa, ale jej dużą zaletą jest bardzo niewielka ilość plażowiczów.
Po chwili odkrywamy też prysznice – kolejny plus.
Cienia niestety nie ma praktycznie wcale, ale mamy parasol i koc, z którego robimy też mały namiot między murkiem i żwirem.
Po jakimś czasie plaża zaczyna mieć coraz więcej plusów, a jednym z nich są oczywiście widoki.
Kolejnym jest całkiem bogate życie podwodne przy licznych skałkach. Pływają tu ogromne ławice, w które co jakiś czas celują dwa uparte kormorany. Pod wodą wygląda to kapitalnie, mam wrażenie, że jesteśmy w jakimś filmie przyrodniczym. Młodsza córka pierwszy raz pływa na tak głębokiej wodzie z maską i jest absolutnie zachwycona tym, co widzi pod wodą.
Ja też cieszę się jak dziecko na te widoki. Leżąc na plecach na wodzie gapię się bez przerwy na góry, które praktycznie bezpośrednio schodzą prosto do morza. Kontrast tej soczystej wciąż zieleni z białymi skałami i turkusem Jadranu to widok, który w ciężkich chwilach od listopada do przynajmniej kwietnia, będzie powracać na każde wspomnienie...
Czas mija nam bardzo leniwie, ale przecież nigdzie się nie spieszymy. Między jednym a drugim podglądaniem morskiego dna idę na małe rozeznanie terenu. Okazuje się po chwili, że główna plaża w Boraku jest dosłownie kawałek wcześniej i o dziwo, nie jest nawet jakoś specjalnie zapchana. Oczywiście, pusto też nie jest. Ale zostajemy już na naszej, nie ma sensu się ze wszystkim przenosić.
Penetruję jeszcze najbliższą okolicę. Bardzo przyjemnie w tym Boraku, ale jak dla mnie, trochę za duże zagęszczenie jak na tak maleńką mieścinę. Nie znam realiów stacjonowania tutaj, ale wydaje mi się, że jest trochę problem z parkowaniem, jeśli gospodarze nie mają wystarczającej ilości miejsc pod domem? Być może jednak wszystkie te auta wzdłuż drogi, to tylko przyjezdni plażowicze.
Zejście końcówką drogi przy konobie Matuško i rzut oka spod konoby na "naszą" plażę: