22.07.2021 – dzień 19: Donje Psarjevo – Węgry – Słowacja – Czechy – PolskaNastawiony na 7:00 budzik zmusza do wstania...
O tej porze słychać tylko kury ze wsi i okazyjnie jakieś krowy w oddali, no i mnóstwo ptaków z lasu. Koło naszego domu znów łazi jakiś zwierz, ale nie pokazuje się, więc zgaduję, że pewnie jakiś jelonek.
Ciężko ściągnąć dziewczyny z łóżka...
Poranna kawka z widokiem, jajecznica z pomidorami (przydały się jajka od Marii!) i o 10:00 rozpoczynamy ostatni etap tej podróży.
Pora pożegnać się z tym uroczym miejscem, może za rok znów tu zanocujemy
Dla nas to naprawdę super opcja na prawdziwy odpoczynek po podróży. Zagrzeb kusi choćby krótkim zwiedzaniem, ale chyba wciąż nie jest jeszcze na liście priorytetów
Jak dla nas, zdecydowanie wygodniej spać poza miastem
Na węźle Komin wjeżdżamy na autostradę do Gorican i Letenye. Przejazd przez granicę błyskawiczny i odbywa się, bez żadnych formalności, o 11:32 (precyzja wynika wyłącznie ze zdjęć, które w takich miejscach cykam zawsze poglądowo
).
Po przejechaniu granicy nawigacja oczywiście trochę z nami pogrywa, ale po stracie 10 minut udaje nam się ją namówić na właściwą drogę.
Po przejechaniu zaledwie 30 km autostradą M70, lądujemy na drodze, która ciągnie się przez wiochy z ograniczeniami do 40km/h. Trudno uwierzyć, ale jeśli chcemy jechać najkrótszą drogą, czyli przez Szombathely, to wciąż najszybsza opcja.
Między wiochami pola i taka przyjemna całkiem droga.
A po chwili znowu wiochy...
Jedziemy w miarę możliwości przepisowo, bo tu mandatu nie możemy dostać, jak spalimy sobie też Węgry, nie będzie którędy jeździć do Cro!
Ta droga, poza wiochami, wcale nie jest taka zła, ma dobrą nawierzchnię i jak się nie trafi na żadnego marudera, to można jechać, a widoki przyjemne, bo teraz wszędzie kwitną słoneczniki.
A tu jeszcze znienacka jakiś korek nam się pojawia. Nawigacja twierdzi, że wypadek, w praktyce to rondo w jakiejś wsi, które dodaje nam ok. 15 minut.
W końcu, za Lenti dojeżdżamy na drogę 86, z podejrzeniem, że to wreszcie dwupasmówka, ale gdzie tam
Praktycznie niczym się nie różni. Autostrada (a może ekpresówka?) zaczyna się dopiero za Szombathely i jedziemy nią niestety przez następne tylko 70 km. Czyli winieta potrzebna tu raptem na 100 km.
A przepraszam, jeszcze ok. 20 km do granicy ze Słowacją. Na trasie przez Budapeszt autostradą jechało się zdecydowanie dłużej. No cóż, w 2018 tak sobie modyfikowaliśmy trasę przez Słowację i wyszło na to, że wtedy winieta przydała się na jakieś 40 km
Na Słowację wjeżdżamy o 14:40 a bratysławski zamek mijamy w oddali 12 minut później.
Chociaż przez Słowację mamy do przejechania ok. 250 km, schodzi się jakieś 3 godziny, bo pomijając wiochy, tracimy prawie pół godziny na światłach za Żyliną.
M.in. z tego też powodu decydujemy się spontanicznie pojechać tak, jak chce nawigacja, czyli kawałek przez Czechy i zamiast granicę przekroczyć w Zwardoniu, dojechać do Cieszyna. Na pierwszy rzut oka nie wygląda, żebyśmy się wpakowali na autostradę, a nie mamy oczywiście winiety.
Tak więc wbijamy się na czeską 11-tkę i po jakimś czasie mina zaczyna nam rzednąć, bo właśnie wjechaliśmy chyba na odcinek ekspresowy, który na dodatek w pewnym momencie wygląda już jak autostrada.
No to grubo
Szybka lektura internetu i po 1 widzę, że jednak ten odcinek zalicza się do płatnych, a po 2 że mandaty za brak winiety są w Czechach dotkliwe.
Na szczęście późniejsza już i spokojna lektura forum oddala perspektywę zawału i mandatu, bo okazuje się, że ten odcinek nie jest płatny dla samochodów osobowych do 3,5t.
No to mamy szczęście.
A następnym razem wszelkie spontaniczne decyzje warto jednak szybko przeanalizować.
O 17:50 mijamy czeski Cieszyn a 5 minut później śmigamy już rodzimą S52 w kierunku Skoczowa a potem jeszcze kawałek 81 przez Żory (tam tankujemy) i kawałek dalej wjeżdżamy na A1.
Jeśli pojawi się jakakolwiek pamiątka z tegorocznej trasy, to prawdopodobnie właśnie z A1, z odcinka między Częstochową a Piotrkowem, gdzie na terenie budowy, po której jeżdżą normalnie kierowcy (na mapach googla budowa ta nazywa się
oficjalnie Autostradą Bursztynową) znajduje się nieoznakowany pomiar odcinkowy.
Pomijając ten mały szczegół, gdybyśmy wiedzieli, że przez prawie 80 km jest ograniczenie do 70/h, z całą pewnością w Częstochowie odbilibyśmy na starą drogę.
Finalnie do domu pomimo długiej drogi z elementami zwalniającymi, docieramy przed 22:00, więc 12h to w sumie całkiem dobry wynik.
W tym miejscu kończy się moja relacja. Dzięki jej pisaniu przedłużyłam sobie wakacyjny stan umysłu o kilka tygodni
Jak czas i okoliczności dopiszą, postaram się jeszcze zrobić małe podsumowanie. Tymczasem dziękuję za uwagę i mam nadzieję, że mimo subiektywnego opisu pobytu na Pelješcu, nikogo do niego specjalnie nie zniechęciłam
Mam też nadzieję, że pomimo dość monotonnego podejścia do korčulańskiej części urlopu, w której niewiele się działo, udało mi się zachęcić do odwiedzenia tej cudnej wyspy