Ale nie obyło się bez przygód po drodze. Skracając sobie drogę, poszliśmy na skróty przez zapyziały park pełen jakichś ruin i dziur. Trzeba było bardzo uważać, żeby gdzieś nie wpaść.
Niestety, w pewnym momencie grunt pod naszymi nogami osunął się niespodziewanie i zjechaliśmy jakby windą pośpieszną kilka metrów w dół. Przyświecając sobie telefonami zobaczyliśmy, że znajdujemy się w sklepionej murowanej sali, której ściany pokrywały kolorowe malowidła.
Podeszliśmy bliżej, bo spostrzegliśmy napisy na ścianach:
Największy napis był chyba reklamą słynnego programu do wypalania płyt CD i DVD – NERO. Poniżej reklamował się (chyba) dom aukcyjny, nie wiem czym handlujący – DOMUS AUREA.
Zostawili nawet jakieś gadżety reklamowe – zaśniedziałe monety, stare blaszane kielichy, patery, misy i tym podobny szmelc, wysypujący się z drewnianych skrzyń. Mogliby się bardziej wysilić. Nie wzięliśmy z tego nic, bo kto by tam brudził sobie ręce. Nie mieliśmy, zresztą, reklamówek. Ze ścian spoglądały na nas oczy mężczyzn i kobiet poubieranych w kolorowe prześcieradła. Nagle z malowidłami zaczęło się dziać coś niedobrego. Na powierzchnię zaczął wpełzać jakby liszaj, zacierając kształty i barwy. Wszystko pokryło się szarą warstwą pleśni i pyłu, który zaczął się z szelestem osypywać w dół. W kilka sekund
zniknęły postacie i bogate ornamenty. Jeszcze przez chwilę majaczył napis QUO VADIS DOMINE? Ha! Nie tylko my tu byliśmy, ale i jakiś Polak, który podpisał się pod spodem krzywymi kulfonami : „BYŁEM TU H. SIENKIEWICZ 1895”
- Lepiej stąd idźmy, bo będzie na nas – powiedziała moja rozsądna żona.
Tak też zrobiliśmy, wygrzebując się po gruzach na powierzchnię. Odeszliśmy może ze 100 m, gdy za naszymi plecami coś głucho stęknęło i zadrżał grunt pod nogami. W powietrze uniosła się chmura pyłu, zawyły syreny i zapaliły się reflektory. Ach ci Włosi, dla turystycznej atrakcji są gotowi na wszystko. Podziwialiśmy, z jakim rozmachem przygotowali widowisko ŚWIATŁO i DŹWIĘK. I to wszystko dla trójki turystów z dalekiej Polski. Dziękujemy Italio.