Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Z Gdańska do Pompejów i z powrotem, szlaczkiem po bucie ...

We Włoszech znajduje się najstarszy na świecie uniwersytet, jest nim założony w 1088 roku Uniwersytet Boloński. Na terenie Włoch znajdują się 2 słynne wulkany: Etna i Wezuwiusz. We Włoszech trzykrotnie odbywały się igrzyska olimpijskie w latach 1956, 1960 i 2006. We Włoszech znajduje się 50 obiektów światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Modena we Włoszech to prawdziwa stolica samochodów sportowych, mieści się w niej 5 fabryk luksusowych samochodów sportowych: Ferrari, Maserati, Lamborghini, Pagani i De Tomasso.
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 29.12.2010 10:17

Miałem taki przypadek w PL dlatego napiszę:

Krystof napisał(a):...w sumie to wniosek jest jeden i każdy go zna - trzeba zebrać maksimum papierów i zeznań, bo nigdy nie wiadomo, jak się sprawy dalej potoczą
mi się wydawało, że skoro:
- była policja
- nie dostałem mandatu
- nie było uderzenia
- fotograf nie robił zdjęć naszego auta
- byli świadkowie
- złożyłem zeznanie i złożył je też poszkodowany-winowajca (to oksymoron? czy można być sprawcą i poszkodowanym jednocześnie?)
- facet złamał przepisy (wyprzedzanie na skrzyżowaniu) ...


Był zwykły korek - ja omijałem stojącą kolumnę wolnym lewym pasem (wolno). Jakby co miejsce sobie znajdę żeby się schować.
Nagle jeden ze stojących kierowców traci cierpliwość i chce uciec-zawrócić.
Jak pomyśłał tak uczynił zbierając przy okazji mnie.
Gleba.
Pan miał wielkie pretensje do mnie.
Dzwonię po drogówkę.
Po rozpoznaniu sprawy Pan kierowca auta uznany zostaje jako sprawca i dostaje mandat.
Argument jakobym ja wykonywał niedozwolony manewr omijając stojące auta obalił Pan Władza.
Co więcej - powiedział, że nawet gdybym robił to na skrzyżowaniu to i tak nie byłaby moja wina ponieważ kierujący przed wykonaniem skrętu musi się upewnić czy jest możliwość wykonania bezpiecznie tego manewru.
Nie wiem jak to jest w Italy.

Krystof napisał(a):...okazuje się jednak, że nie do końca; może trzeba było zebrać więcej dowodów? problem w tym, że czuliśmy się bardziej świadkami całego zajścia - równie dobrze mogliśmy stać na parkingu i typ spisałby nasze rejestracje, a potem dochodził praw? bylibyśmy równie bezbronni ...


Pozostaje sprawa z powództwa cywilnego ale te koszty...

Przykra pamiątka.

Pozdrawiam.
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 29.12.2010 11:23

hmmmm, zadziwiające (Jacek) - przecież na skrzyżowaniu nie można wyprzedzać ...
w moim porzypadku sytacja na szcięście była nieco inna, bo stałem pierwszy w rzędzie do pojechania prosto lub skręcenia + stałem, a nie jechałem + nie było uderzenia

sytuacja była taka:
- ulica jednokierukowa,
- skrzyżowanie,
- droga prosto lub w lewo,
- stoję i włączam kierunkowskaz,
- gość się wyglebia

wszyscy wiedzą, jak oni tam jeżdżą - robienie z siebie niewinnego, to hipokryzja ... zobaczymy, co będzie dalej; najwięcej, co mi grozi, to utrata zniżki, bo po to mam OC

gdybym uciekł, nie miał OC, albo był pod wpływem, to mogliby (ubezpieczania) żądaćode mnie zwrotu, a tak, to tylko brak zniżki i niesmak pozostał :evil:

na szczęście pojechaliśmy do Asyżu ... :wink:
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 29.12.2010 11:26

W drodze z Neapolu do Asyżu

Jedziemy sobie z całkowicie niesprecyzowanym planem. Wiemy tylko, że chcemy zobaczyć Asyż, a gdzie się prześpimy i czy zobaczymy coś więcej (Perugię, Weronę, Wenecję) to kwestia drugorzędna.

Wyjechaliśmy koło 9.00, o 11.40 minęliśmy łukiem Rzym, na około 13.00 dojechaliśmy do Asyżu.

Tam przeżyliśmy szok kulturowy!
Jak nigdzie indziej dotarła do nas świadomość różnicy pomiędzy Włochami południowymi, a północnymi! Inaczej wyglądały ulice, domy, skwery, place i też sami ludzie - w tym nie tylko turyści, ale i mieszkańcy przechadzający się po ulicach mijanych przez nas miasteczek leżących na drodze do Asyżu.

Wszędzie było ładnie, czysto, schludnie. Bardzo komercyjnie, ale zachęcająco.
Przedmieścia Asyżu były w remoncie. Niespiesznie pokonywaliśmy kolejne zwężenia i korki, przyglądając się odnowionym fasadom średniowiecznych domów. Przed nami, na wysokim zboczu jawił się pięknie wyeksponowany średniowieczny Asyż!
Jeszcze kilka kilometrów pod górę i będziemy u celu - w mieście świętego Franciszka.

Zgodnie z zasadą, że dojeżdżamy autem jak najbliżej celu, zajęliśmy miejsce parkingowe tuż przy starym mieście. Był to wspaniały parking podziemny, z którego windą wyjeżdżało się na powierzchnię i hyc - już człowiek ślizgał się po kamiennych uliczkach starego miasta. Ponieważ nie mieliśmy standardowo planu miasta postanowiliśmy zaufać drogowskazom. Trochę się dzięki temu pogubiliśmy, bo było ich bardzo dużo i proponowały wiele alternatywnych tras w stronę naszego głównego celu - bazyliki św. Franciszka.

Błądziliśmy sobie więc beztrosko po odrestaurowanych wąskich uliczkach i zastanawiali, jak tu jeździć samochodem, gdy ulice są wąskie i strome. W końcu wpadamy na pomysł, że to dzięki temu, że auteczka są takie maleńkie!

Obrazek

Podziwialiśmy sklepiki z gustownymi pamiątkami (w jednym z nich córka kupiła babci pamiątkę w postaci figurki świnki - próbowaliśmy wprawdzie wpłynąć na nią, że z Asyżu to nie do końca a propos, ale mała nie dała się przekonać) i sklepik, w którym można było kupić doniczkowe drzewka oliwne. Moja żona strasznie się na takie napaliła, bo oliwka to jej ulubiona roślinka, lecz gdy się dowiedzieliśmy od sprzedawczyni, ile upierdliwości wiąże się z uprawą oliwek - odpuściliśmy sobie.

W centrum starego miasta (bardzo mały zwarty ryneczek) podziwialiśmy (mimo licznych i uciążliwych remontów) plac ratuszowy, świątynię Minerwy (z koryncką fasadą), przebudowaną na kościół Matki Boskiej z Lourdes, ratuszową wieżę i liczne pizzerie kuszące zapachami ziół, anchoix i marynowanych karczochów.

Obrazek

Obrazek

Na ten plac jeszcze dziś wrócimy, by wchłonąć kilka trójkątów prawdziwej włoskiej pizzy. Ostatniej dobrej pizzy tego lata :@(

Idąc stromymi uliczkami odnajdujemy bazylikę. Jak wszystkie włoskie bazyliki - robi wrażenie. Ta jednak jest wyjątkowa!

Obrazek

Po pierwsze uderza nas, że powstała wbrew.
Pamiętamy historię św. Franciszka, który odrzucił przepych i bogactwo. Nie zabiegał o dobra doczesne, był skonfliktowany z kościołem i własnym ojcem, który się go wyrzekł. I temu Franciszkowi, który prosił o pochówek nago w samej ziemi, zbudowano taką katedrę!
Refleksyjnie nastraja nas rzeźba świętego stojąca przed kościołem. Widać, że nie wyraża radości tryumfu. Widać, że dzieło życia zostało czasowo sprzeniewierzone, że nie o to w tym wszystkim chodziło ...

Obrazek

Po drugie - katedra zachwyca mnogością fresków. Na ścianach malarze opowiedzieli historię założyciela zakonu Franciszkanów. Wszystkie ściany zajęte są ogromnymi pracami Giotta, Pisano i Cimabue.

Po trzecie - bazylika składa się z trzech pięter!
Zbudowanie tak oryginalnej konstrukcji było możliwe dzięki usadowieniu jej na stromym zboczu. Do kościoła wchodzi się od strony miasta, z placu. Następnie schodami przechodzi się do dziedzińca klasztoru, do którego przylega tak zwany kościół dolny.

Obrazek

Uderza to, że zarówno kościół górny, jak i dolny, to jakby dwa niezależne, pełnoprawne byty - każdy z nich ma wszystkie elementy charakterystyczne dla kościoła. No, może poza tym, że kościół dolny jest niższy i pozbawiony niebosiężnych kolumn podtrzymujących sklepienie.
I położona najniżej, najważniejsza kaplica, to Kaplica Grobu św. Franciszka. Zejście do krypty jest surowe, jakby wykute w skale, wymurowane skromnym kamieniem. Grób znajduje się pod głównym ołtarzem kościoła dolnego, a otacza go jakby stalowa klatka (krata). Dookoła grobowca wykuto cztery nisze, w których złożono ciała pierwszych braci zakonu - Leona, Massem, Rufina i Anioła. Miejsce jest mistyczne, podobnie jak życie świętego. Piękne miejsce ...
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 30.12.2010 12:51

Piękny Asyż opuszczamy koło godziny 16.00 bez konkretnego pomysłu na nocleg.
Postanawiamy po prostu jechać, a dokąd zajedziemy - czas pokaże. Ponieważ jechało się nieźle (Bologna: 19.00) postanowiliśmy dojechać znów do Gardy. Mieliśmy już tam niezłe rozeznanie w postaci świadomości, że campingów w okolicach południowo-wschodniego brzegu jest całe zatrzęsienie.

Gdy zjechaliśmy z autostrady do miasta Peschiera del Garda zaczynało już zmierzchać. Ucieszyłem się nawet, że dzieci nie widzą parkingu i bramy do krain radości - parków rozrywki Garda Land, Garda Movie Land i Garda Water Land, czy jakoś tak ... ważne, że nazwy, które podaję oddają charakter miejsc.
Zza płotu wystawały kiczowate instalacje służące głównie do drenowania kieszeni, choć nie ukrywam, że dostarczające również ogromnej dawki plebejskiej rozrywki. No bo czym jest kołysanie się, zjeżdżanie i wjeżdżanie, jak nie najprymitywniejszą formą wyzwalania w sobie pokładów niepohamowanych emocji?

Znów camping nad Gardą

Minęliśmy więc wjazdy do tych bardzo wesołych miejsc i ruszyli w kierunku Lazise. W tym urokliwym nadjeziornym miasteczku leżały bowiem co najmniej dwa campingi, na których chcielibyśmy zostać. Ten, w którym spaliśmy w drodze z Polski, czyli Euro Camping Pacengo: http://www.eurocampingpacengo.it/ oraz sąsiadujący z nim camping Palma, czy jakoś tak http://www.lepalmecamping.it/.

Czas dojazdu umilało nam zbieranie trofeów botanicznych - przed sekundą przyszedł do nas esesman, że siostrzenica potrzebuje egzotyczne zbiory roślinne do zielnika za rozpoczęcie trzeciej klasy gimnazjum. Ciach - i mamy gałązkę oliwną, ciach - piękna palemka, ciach - gałązka z daktylami, ciach - liście figowe, ciach - już rozkwita tamaryszek, ciach - już usycha oleander ...

Ręce upaprane, atlas dróg Europy cały posklejany, ale trofea są!
Podczas gdy negocjuję kwestię noclegu na campingu pod palmą, moja żona oskubuje tytułowe drzewo z gałęzi. Ona sukces osiąga - ja nie. Na campingu nie ma wolnych miejsc. Pan sugeruje, że nie widzi przeszkód, byśmy rozbili się na pobliskim parkingu. Sugeruje, że nie będziemy jedynymi koczującymi na dziko i, że możemy przyjść sobie na basen i do kibelków. Nie korzystamy z uprzejmości sympatycznego Włocha (a może to nie był wcale Włoch?) i jedziemy szukać dalej. Parking jest bowiem ciasny, brudny i w sumie, to nie za bardzo jest miejsce na nasz sześciometrowy namiot.

Zajeżdżamy do Pacengo i mówię, że jesteśmy stałymi klientami. Sugeruję tym samym, że powinniśmy otrzymać rabat w wysokości około 10%. Pan się nawet nie uśmiecha, gdy mówi, że rabatu nie dostaniemy, a jednym z powodów jest to, że mamy spadać, bo camping jest pełen. Na szczęście przypominam sobie, jak Włosi reagują na bambini - wracam do samochodu i otwieram szyby, a dzieciom każę przybrać miny smutne i zmęczone. Wracam po pana do jego kanciapy, wywlekam go w pobliże samochodu i rozczulam go karkołomnymi figurami retorycznymi w różnych językach na temat długiej podróży spod Neapolu, korków, braku obiadu i ogólnego przemęczenia - oczywiście wszystko to w kontekście bambini. Pan mięknie od razu i wyszukuje nam miejsce - jest pełnopłatne, choć na jakimś przejeździe, w miejscu ponadplanowym. Jednocześnie informuje nas groźnie, że przed ósmą miejsce ma być puste, bo przyjeżdża jakaś wycieczka Helmutów i na campingu musi być klar. Obiecuję, że tak się stanie, czując, że mój nos wydłuża się coraz bardziej.

Rozbijamy się w pobliżu rodziny niemieckiej. Kontestuję, że u naszych sąsiadów zabawa się już rozpoczęła - do pana przyszedł kolega, dzieci oglądają telewizję, panie plotkują, a po glebie walają się liczne puszki po piwie. "No to mamy przechlapane - dziś se nie pośpimy" - myślę i sięgam po litrowego faxa, którego nabyłem za psie pieniądze na stacji benzynowej (taka promocja była - 2 litry faxa w puszce za 3 - 4 euro, czy jakoś tak).

Namiot rozbijam szybko, budząc podziw zachodnich sąsiadów. Do takich podziwów jestem przyzwyczajony, bo namiot rzeczywiście jest genialny.
Zbliża się dziesiąta, jest już całkiem ciemno, a Niemcy bawią się w najlepsze. My zjadamy resztki jakieś niefajnego jedzenia (jakąś puszkę jeszcze z Polski, bo sklep był już zamknięty), dopijamy drugiego litrowego faxa i robimy przymiarkę do pójścia spać. Wtem rozlega się głos ze szczekaczek campingowych, że "dobranoc" i gasną światła. I - nie do wiary - w sekundę po tym dobranocnym komunikacie niemiecki kolega niemieckiego sąsiada mówi "gute Nacht" i odchodzi w ciszy. W tym samym momencie gaśnie niemiecko-chiński telewizor i w dali znika niemiecka koleżanka niemieckiej sąsiadki! Zaskakujący zwrot akcji. Tak to jest na cywilizowanych campingach, w cywilizowanym kraju, mając za sąsiadów przedstawicieli cywilizowanego narodu! Gute Nacht.
Ostatnio edytowano 07.01.2011 16:00 przez Krystof, łącznie edytowano 1 raz
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 30.12.2010 13:19

27 LIPCA, czyli ARRIVEDERCI

Budzimy się w przemoczonym namiocie. W nocy spadł duży deszcz, a że rozbiliśmy się na małej stromiźnie, woda przelała się pod namiotem i zmoczyła wszystko, co po drodze napotkała. Jak by nie mógł ten deszcz powstrzymać się choć jedną dobę!
Wstajemy, obserwujemy tłumy ciągnące z rolkami w stronę murowanego budynku i wybieram się do sklepiku. Tam kupuję kawę, bo się skończyła, mleko, coś tam jeszcze i dużo różnorodnych wypieków na śniadanie i na drogę.

Nie zważając na ostrzeżenia pana w recepcji camping opuszczamy przed jedenastą. Parę minut po pierwszej mijamy granicę z Austrią i zatrzymujemy się na mały postój. Tam kupuję sobie małe espresso, a córka kupuje babci krowę na wzór Pinokia - gdy ją pociągnąć za sznurek, to wywija nogami (i rękami, jakby). Podróż przez Brenner dostarcza niezapomnianych wrażeń. Robię dziesiątki zdjęć, z których żadne nie nadaje się do publikacji. W beznadziejny sposób nie oddają ogromu masywów i klimatu gór. Wiedziałem o tym robiąc beznamiętnie te zdjęcie i zastanawiając się, czy to wina fotografa, aparatu, czy obojga.

Do Niemiec przybywamy ochoczo o wpół do trzeciej. Monachium mijamy o piętnastej, po przejechaniu 742 kilometrów. Oczywiście decydujemy się na kontynuację wyścigu. Ciekawe, dokąd dziś dojedziemy?

Po drodze zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Tradycyjnie próbuję zapłacić kartą. Jest kłopot - pierwsza karta odmawia, karta dewizowa również. Gotówki nie mam. Co teraz? Awanturuję się chwilę, że granda, po czym zostaję poproszony o udanie się do pobliskiego bankomatu. Okienko urządzenia informuje mnie o braku środków na obu kartach. Nieźle porządziliśmy w te wakacje! Na szczęście trzecia i zarazem ostatnia karta wypłaca mi łaskawie 80 euro. No to klops. Musi nam to wystarczyć na tankowanie, nocleg i niezaplanowane przyjemności. Te ostatnie trzeba będzie ograniczyć do minimum. Podobnie, jak w zeszłym roku rezygnujemy z pozostania w Berlinie. Ot, taka rodzinna wakacyjna tradycja! Płacę, podziwiam sznur aut, które ustawiły się do tego samego dystrybutora i ruszam pląsem w dalszą drogę.

O wpół do siódmej mijamy Bayreuth i okolice Hof. Ze zgrozą wspominamy, że od Hof do Polski z noclegami jest bardzo słabo. Enerdowcy nie zdążyli jeszcze nadrobić braków w tej dziedzinie. Mijamy więc kolejne stacje benzynowe i odstręczające restauracje beznadziejnie wypatrując hotelu. O siódmej, po minięciu obiektu sieci Marche w miejscowości Hirschberg na dawnej granicy państw niemieckich tracimy nadziej, że dziś sobie pośpimy ...

Zatrzymujemy się na niemiecki, zdrowy posiłek - gulaszową zupę! Pyszne. Na tej stacji odnajduję kolejny bankomat, ponownie podziwiam brak środków i metodą prób i błędów wydobywam z bankomatu kolejne 30 euro. Nie mam pojęcia, że moja karta dewizowa jest w stanie zrobić debet! Dowiem się o tym dopiero kilka tygodni później zawiadomiony nieprzyjemnym esesmanem o długu na koncie i konieczności jego uregulowania.

Na tej samej stacji korzystamy również z samoobsługowych toalet, w których odkrywam, że wstęp kosztuje 1 euro, ale jeśli ktoś ma odliczone 70 euro centów, to też wejdzie, bo akurat jest taka promocja. A dzieci nie płacą w ogóle - przechodzą pod specjalną konstrukcją, którą może przejść tylko ten, kto ma mniej niż 1.30 wzrostu i jest szczupły, czyli każdy normalny dżokej lub Pigmej.
Łazienka jest wprawdzie samoobsługowa, lecz porządku pilnuje sympatyczny Helmut, który ochoczo udziela informacji na temat obsługi bezobsługowych urządzeń.
Łazienki zachwycają nas nowinkami technicznymi, w tym kapsułą do dezynfekcji rąk. Korzystam z niej, po czym idę umyć ręce ponownie w obawie, że moje dłonie są całe w jakiejś żrącej chemii.

Potem rozpoczyna się dwugodzinna walka o przydrożne łóżko! A po drodze po prostu nie ma nic. A do miast typu Leipzig, Dresden po prostu nie chcemy wjeżdżać, bo to stracone minuty i kilometry.

Około 20.15 dojeżdżamy w okolice miasta Halle, gdzie decydujemy się na zjazd z autobany. Decyzję podjęliśmy po zobaczeniu szyldu, który poinformował nas, że pokoje już od 39 e.

Zajeżdżam do pierwszego hotelu. Już, gdy przekraczałem jego próg wiedziałem, że się ośmieszę. Szczęściem pozbawiony jestem wszelkich kompleksów ... no, może gdybym wiedział, że zostanę tam przyjęty przez właściciela światowej sieci hotelowej, to skrępowało by mnie, że mam na sobie klapki, szorty i wymięty t-shirt. No ale nie będę się przecież krępował panią w recepcji, choćby ta recepcja ociekała złotem.
Pani w ociekającej złotem recepcji w hotelu, który po środku holu miał złoto-szklaną windę zaproponowała nam trójkę bez śniadania za 163 euro. Odmówiłem stanowczo i poprosiłem dyskretnie o pomoc w dotarciu do mniej komfortowego hotelu. Pani wspomniała jedynie o kilku hotelach w centrum Halle i dodała, że innych to za bardzo nie zna. Była przy tym przesympatyczna i posługiwała się grubym zeszytem ze spisem pobliskich hoteli. Pojechaliśmy kilkaset metrów dalej, a przed oczami pokazał nam się rewers napisu spostrzeżonego na autobanie.

To był ten hotel: http://www.hotel-anhalt.de/

Przed hotelem siedzieli dwaj panowie w roboczych ogrodniczkach, pili piwo i zajadali się serdelkami z musztardą, które zagryzali bułeczką. Jest 20.30. Jesteśmy w domu!

Dwaj identyczni panowie, przy tym samym menu siedzieli wewnątrz. W oczekiwaniu na pnią recepcjonistkę przeczytałem szybko jadłospis. Kiełbaska + bułka + pół litra piwa z kija za 3 euro. Jesteśmy w raju.

Pani wita nas miło. Przedstawiam jej sytuację. Dla ułatwienia dawkuję liczbę i jakość informacji: jesteśmy trzyosobową rodziną i śpimy w jednym łóżku - czy jest dostępny i ile kosztuje dla nas pokój? Jest pokój za 39 euro za trzech. To już dobrze. Pani wprawdzie mówi o niewygodach, bo pokoje są dwuosobowe, ale na mnie to nie robi wrażenia - mówię jej, że na pewno będzie wygodniej, niż w namiocie na trawniku pod hotelem.
Wspominam więc dalej, że zapomniałem o czwartym członku rodziny, który podróżuje z nami. A skoro jest i to mały, to przecież musi też tu z nami zostać, a z powodu wieku nie będzie spał w innym pokoju? No bo my już swój pokój mamy, a on, biedny, nie! Pani się lituje i ze skrępowaniem charakterystycznym dla osoby, która się wstydzi swej haniebnej sugestii proponuje, że skoro tak, że naprawdę to może głupie, ale jeśli nie mamy nic przeciwko, to ona przyniesie z innego pokoju materac z łóżka plus pościel i rozłoży to nam na podłodze? Oczywiście wszystko to w cenie pokoju dla dwóch osób. Chwilę się zastanawiam i pytam, czy aby nam będzie wygodnie, po czym wspaniałomyślnie się zgadzam. Dobrze, zostaniemy w hotelu za 39 euro za cztery osoby. Wprawdzie przed chwilą odmówiliśmy noclegu w hotelu za 163 euro, ale niech będzie - zostajemy! Niesiony sukcesem w negocjacjach domówiłem do noclegu cztery śniadania. E tam, niech mają, niech nie myślą, żeśmy dziady!

Przed snem oglądamy wspólnie pana Gąbkę i reportaż o niemieckich weterynarzach. Oba programy są po niemiecku, ale nikomu to nie przeszkadza - nie widzieliśmy telewizora przez trzy tygodnie, więc bardzo nam się te programy podobają. Pana Gąbkę dzieci widzą pierwszy raz w życiu. Jego przygody bawią je tak bardzo, że bezrefleksyjne odcinki po niemiecku do dziś dnia traktują jako najlepszą rzecz, jaką w życiu widziały. Takich spustoszeń dokonuje w organizmie post!
Ostatnio edytowano 07.01.2011 16:02 przez Krystof, łącznie edytowano 1 raz
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 31.12.2010 14:24

Hotel Anhalt opuściliśmy o 8.59 po zjedzeniu śniadania.
Koło 10.00 zaliczyliśmy wjazd na Berliner Ring, a o 11.40 byliśmy już w Polsce i rozpoczęliśmy koszmarny pochód po polskich drogach. Do Koszalina dojechaliśmy po dwóch godzinach, a na nocleg w Słupsku dojechaliśmy dopiero na 15.00.

Łącznie zrobiliśmy 5.488 kilometrów. Nieco mniej niż w poprzednich latach i zdecydowanie mniej, niż zrobimy za rok ...

I w zasadzie to już koniec :@( Pora jednak na podsumowania, komentarze, statystyki i małe dopiski.

DOPISKI

Na pierwszy ogień pójdą ceny.
Podaję uśrednione wartości do najpopularniejszych produktów. Weźcie pod uwagę, że czasem robiłem zakupy w campingowym sklepie, a z rzadka w supermarketach.

CENY W SKLEPIE

Chleb
Pieczywo jest we Włoszech na wagę. Kilogram chleba kosztuje (VII 2010 roku) 2 euro.

Owoce i warzywa

Brzoskwinie, a w zasadzie większość owoców kosztuje około 1,50 - 2 euro za kilogram.
Podobnie z warzywami - kupno kilograma pomidorów to wydatek rzędu 1,5 euro.

Nabiał

Kilogram sera typu "parmezan" ;@) (Grana Padano) kosztuje 18 euro.
Mleko, różnie: od. 0,50 do 1,50 euro za litr.
Jogurt też przybiera różne ceny: od 0,40 do 1,40 za kubeczek.

Wędliny są cenie sera, czyli kilogram kosztuje 15 -18 euro.

Woda może również kosztować różnie: my kupowaliśmy sześciopak wody półtoralitrowej za 2 euro, czyli bardzo korzystnie.

Piwo kupowałem w dobrej objętości 0,66 ml i kosztowało ok. 1,5 - 1,8 euro za butelkę.

Ceny wina nie da się określić: można kupić baniaki pięciolitrowe za ok. 2 - 3 euro, można wydać 2 -5 euro i więcej za butelkę 0,75 ml.

CENY W KNAJPIE

Nie piszę restauracjach, a barach i przyulicznych imbisach. Tam ceny kształtowały się następująco:
- trójkąt pizzy: 1 - 3 euro
- duża pizza: 4 - 8 euro
- butelka piwa 0,5 litra: ok. 4 euro
- pół litra wina: również ok. 4 euro
- spaghetti: 5 - 7 euro
- espresso: 1 euro
- deser/ lody/ tiramisu: ok. 3 euro
- gałka loda: 1 - 2 euro

AUTOSTRADA, PALIWO

Ceny dalekich przejazdów są wysokie.
Przejazd znad Gardy do Pizy to wydatek 16,60 euro, a z Rzymu na Gargano ok. 23 euro.
Paliwo kosztowało powyżej 1 euro za litr diesla.
Ostatnio edytowano 02.01.2011 13:24 przez Krystof, łącznie edytowano 1 raz
robo111
Odkrywca
Posty: 119
Dołączył(a): 22.02.2009
Vieste

Nieprzeczytany postnapisał(a) robo111 » 02.01.2011 11:37

Mam pytanie, czy drogi przez Gargano są podobnie niebezpieczne jak na chorwackich wyspach. Była mowa o ostrych zakrętach, natomiast chciałem się także dowiedzieć, czy na drogach Gargano są boczne barierki, słupki itp. Szczególnie tragiczną drogą jechałem na wyspie Vis, tą przy samym wybrzeżu, stąd też o ekstremalnych przeżyciach wolałbym wiedzieć wcześniej
mariusz-w
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 8375
Dołączył(a): 22.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) mariusz-w » 02.01.2011 12:05

Fajna podróż ... fajne miejsca ... fajnie opisane !

Jak zwykle najmniej fajna to podróż powrotna do domu ... szczególnie polska część. :)
No ale pewnie "jeszcze trochę tak będziemy mieli" !


Krystof napisał(a):Kilogram sera parmezan dobrej jakości (Grana Padano) kosztuje 18 euro za kilogram.

Jeśli pozwolisz ... to małe uściślenie parmezan to "Parmigiano Reggiano" a "Grana Padano" to inny ser - aczkolwiek tego samego typu. Pochodzi z innego regionu i jest tańszy od "Parmigiano".
Z uwagi na cenę i podobne walory smakowe - popularny i także często kupowany przez Włochów.

Szkoda, że dotarliśmy do końca, sporo kilometrów ... a tak szybko przeleciało. :)

Pozdrawiam.
LRobert
Cromaniak
Posty: 4129
Dołączył(a): 09.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) LRobert » 02.01.2011 12:26

Ciekawy sposób odpoczynku i poznanwania nowych miejsc. :lol: Powroty są zazwyczaj mało wesołe-bo to już koniec. Asyż jak się skupi na tym co najważniejsze to można przetrwać i odseparować od komercji.
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 02.01.2011 13:23

Halo, odpowiadam w kolejności alfabetycznej:
- drogi na Gargano są bardzo znośne, trzeba jednak zachować ostrożność, bo nieuwaga grozi stłuczką ... śmiercią, to raczej nie, cbyba, że się ma pecha potwornego
- dzięki za info o serach ... nie znałem różnicy, a faktycznie cośdo mnie bąkała sprzedawczyni w Pisie, jak chciałem parmezan, ale Grana Padano ... :wink:
- ładnie powiedzianie z tym Asyżem, potwierdzam - jak sięskupiliśmy na pizzy, to wszystko inne było nieważne :D :D :D

pozdrov, Krystof
Tymona
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2140
Dołączył(a): 18.02.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Tymona » 07.01.2011 13:50

Własnie zabrałam się za nadrabianie zaległości - a tu sie okazało, że to właściwie koniec 8O

Pompeje - widzę, że jest co oglądać :D Poza tym czas, który poświęciliście temu miejscu mówi sam za siebie.

Sytuacja z motocyklistą - nie zazdraszczam :wink: 8O choć muszę przyznać, że fajnie się czytało :wink: :D

A tak poza tym, muszę przyznać, że dano temu poczyniłam podobne do Twoich obserwacje, że Włosi to nieźli aktorzy, i że machanie rękami a także wyrzucanie z siebie słów z prędkością karabinu mają opanowane do perfekcji :wink: :lol: No i że języki obce są Włochom jednak mocno obce :lol: Nawet na komisariacie :wink: :lol:

I tak w ogóle myślę, że dawno dawno temu pod względem emocjonalnym odbyliśmy podobną do Waszej podróż po słonecznej Italii, dlatego ubawiło mnie to zdanie:
Krystof napisał(a):Nie korzystamy z uprzejmości sympatycznego Włocha (a może to nie był wcale Włoch?)


A teraz się powtórzę - fajnie się czytało Twoją opowieść :D


pozdrawiam serdecznie
:D
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 07.01.2011 16:24

Własnie zabrałam się za nadrabianie zaległości - a tu sie okazało, że to właściwie koniec


no ... trochę mię poniosło :wink:

dzękuję za wzięcie udziału i zachęcam do przeniesienia się do mojej kolejnej, na razie dość ... hmmm, nietypowej relacji pt.

"Z Gdańska do Madrytu ..." o tutaj:
:arrow: https://www.cro.pl/forum/viewtopic.php?t=30569&highlight=

pozdrawiam, Krzysiek
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 17.01.2011 13:19

a tak się skacze z radości ...
a czy wiecie, jak obrócić zdjęcie?

(minęło 12 godzin ...)

jak widzicie, Piotr już to zrobił :wink:
Ostatnio edytowano 18.01.2011 07:57 przez Krystof, łącznie edytowano 2 razy
piotrf
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 18689
Dołączył(a): 26.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) piotrf » 17.01.2011 23:45

W prawo :?: :wink:

Obrazek
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 18.01.2011 07:56

genialne! :D dzięki :oops:
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Włochy - Italia

cron
Z Gdańska do Pompejów i z powrotem, szlaczkiem po bucie ... - strona ...
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone