Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Z Gdańska do Pompejów i z powrotem, szlaczkiem po bucie ...

We Włoszech znajduje się najstarszy na świecie uniwersytet, jest nim założony w 1088 roku Uniwersytet Boloński. Na terenie Włoch znajdują się 2 słynne wulkany: Etna i Wezuwiusz. We Włoszech trzykrotnie odbywały się igrzyska olimpijskie w latach 1956, 1960 i 2006. We Włoszech znajduje się 50 obiektów światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Modena we Włoszech to prawdziwa stolica samochodów sportowych, mieści się w niej 5 fabryk luksusowych samochodów sportowych: Ferrari, Maserati, Lamborghini, Pagani i De Tomasso.
nomad
Cromaniak
Posty: 656
Dołączył(a): 06.10.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) nomad » 10.12.2010 21:33

Krystof napisał(a):Wasz Dyżurny Zbieracz Niedogodności :wink:


Cześć Krystof :)

"Zbieracz Niedogodności" :wink: uśmiechem zakończonych, to dość nietypowe hobby Krystof, ale to też atrakcje (zdarzenia) utrwalające podróże.
Niedogodności są utrudnieniem, ale czasem wzbogacają wspomnienia
(czego przykładem była już poprzednia Twoja relacja).

Pozdrawiam.
mariusz-w
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 8375
Dołączył(a): 22.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) mariusz-w » 10.12.2010 21:49

Hmmm ... powiem tylko tyle ... że od samego początku z niecierpliwością wypatruję następnego odcinka !

A mimo Twoich "narzekań" to Włochy i tak lubię ! :)

Nawet to cholerne "coperto" mi nie przeszkadza !

Pozdrawiam.
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 11.12.2010 16:35

no nic tylko się cieszyć z tak miłych czytelników! :D
dudek_t
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 159
Dołączył(a): 16.04.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) dudek_t » 14.12.2010 15:32

Halo! Czekamy...
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 14.12.2010 15:35

dudek_t napisał(a):Halo! Czekamy...

Krystof napisał(a):no nic tylko się cieszyć z tak miłych czytelników! :D

Widać nie może się nacieszyć ... :lol:
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 15.12.2010 09:10

Halo,
jestem, jestem.

Wiadomo, że jak ktoś się spieszy, to dostanie zadyszki.
I ja dostałem :cry:

Mam zastuj.

Trochę dlatego, że równolegle ciągnę przygotowania do sezonu "lato 2011" :wink: Wkrótce rozpocznę kolejną relację - tym razem chcę ją zacząć jeszcze przed wyjazdem - a nóż się ktoś zainspiruje :wink:

pozdrawiam, Krystof
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 16.12.2010 15:00

ODCINEK WODNY

Vieste

Do Vieste wybraliśmy się głównie w celu zatankowania paliwa i wypłacenia pieniędzy z bankomatu. Do pierwszego nie doszło, to drugie okazało się stosunkowo trudne.
W drodze z campingu do Vieste były ze dwie, trzy stacje benzynowe. Niestety, wszystkie samoobsługowe. A instrukcje na dystrybutorach były na tyle nieczytelne (chodzi o moją znajomość języka i brak doświadczenia, choćby na polskich stacjach samoobsługowych), że stchórzyłem. Bałem się, że mi kartę wciągnie, albo wypłaci za dużo, a gotówki nie miałem (nie pamiętam z resztą, czy można tam było płacić pieniędzmi).

Do Vieste dojechaliśmy szybko i łatwo. Jedzie się cały czas wzdłuż morza i jest przyjemnie. Kilka zmian świateł, jakieś skrzyżowanie, zero komplikacji - w końcu to tylko kilka kilometrów. Po drodze odszukaliśmy jeszcze sklepy, do których weszliśmy w drodze powrotnej.

Samo Vieste robi wrażenie takie, że się bardzo ucieszyliśmy, że tam nie mieszkamy. I przypomniały mi się momenty decyzji, czy w Vieste w apartamencie, czy lepiej na campingu? Zdecydowanie nie polecam tej miejscowości na wypoczynek. Jasne, nie widziałem całej, może gdzieś indziej jest ciekawiej, ale wjazd od północy (lub zachodu - nie wiem) nie zachęca do pobytu. A bo jest to strefa portowo-handlowo-przemysłowa. Plaże są blisko przelotówki, dookoła brak zieleni, a widok z plaży jest odstręczający. Dlatego też nie dziwi, że wielu turystów oblegało plaże oddalone od Vieste - przyjeżdżali tam samochodami.

Widząc brzydkie domy bez wyrazu, na których balkonach leżały dmuchane krokodyle i suszyły się ręczniki odczuwaliśmy ulgę, że mieszkamy sobie przy alejce z eukaliptusami i z trzysta metrów od plaży, w sąsiedztwie sympatycznych windsurfingowców.

Wtręt o windsurfingu

A bo zapomniałem dodać, że camping nastawiony był na uprawiających windsurfing (kitesurfing uprawiał tylko jeden mieszkaniec campingu - włoski właściciel psa-ratownika, czarnej Diany ze zdjęcia).
No więc na campingu siedziały całe windsurfingowe rodziny. Sprzęt walał się wszędzie - porozkładany i gotowy do wejścia na wodę. Do tego większość windsurferów miało po kilka kompletów desek i otaklowanych żagli - dla wszystkich członków rodziny i na wypadek, gdyby wiatr był większy, mniejszy lub się zmienił - wówczas szkoda czasu na przekładanie żagla, lepiej mieć gotowe dwa zestawy. A wiatr miał rzeczywiście różne natężenie i prawie zawsze ktoś był na wodzie. Gdy prawie nie wiało pływali początkujący i (czasem) posiadacze ogromnych żagli. Gdy był prawie sztorm na deski wchodzili profesjonaliści z małymi żagielkami i wtedy było na co popatrzeć!

Windsurfing dla każdego

A raz na plażę przyszli "nowi" - austriackie małżeństwo, tak przed siedemdziesiątką. Najpierw przynieśli nad morze taką małą deseczkę - nieśli ją razem, powoli, pan pomagał pani. Potem długo ich nie było. A potem przyszedł pan z żagielkiem - żagiel, podobnie, jak i deska pochodziły z czasów Honeckera, podobnie z resztą, jak i mój sprzęt, który - tak na marginesie - już sprzedałem.

No więc przyszedł pan z żaglem, a potem jego żona - ubrana w niemodną piankę lat osiemdziesiątych - wiecie - taką wielokolorową, jak to wtedy było modnie. A mogło to wszystko oznaczać tyle: albo kupili tanio sprzęt i coś próbują, albo mają go od dawna ...
Pan pomógł pani wnieść deskę z żaglem na wodę. Fala była spora, ja nie pływałem - zastanawiałem się, jak pani stanie na desce przy takiej fali, jak wyciągnie z wody ciężki żagiel - taka malutka, chudziutka, siwiuteńka cała ... Przyglądało się temu wiele osób.
A pani weszła do wody, położyła się w niej, wsunęła w footstrapy swoje chude nóżki, potrzepała żagielkiem leżącym w wodzie i ... wykonała przepiękny start z wody (http://www.windsurfing.pl/post/386,start-z-wody).
Żagiel ją wyrwał prosto na deskę, stanęła więc pewnie, napompowała żagiel i pomknęła w ślizgu, skacząc po falach, w siną dal ... Mam na to jeszcze czas, też się kiedyś nauczę ;@)

Za kilka dni rozmawiałem z tą panią. Mówiłem, żeby uważała na wielkie meduzy ...

Miecz mi się chowa

Pływało się tam pięknie.
W ciepłym morzu, przy dobrym, stałym wietrze, w przejrzystej wodzie. Nie da się lepiej. Czułem się pewnie i bezpiecznie. Zdarzyła mi się jednak taka przygoda. Opowiem Wam ją teraz!
Deska, na której wówczas pływałem miała miecz - czyli taki wystający pod wodę półmetrowy statecznik. A po to, by łatwiej trzymać kurs i się tak nie kolebać na boki. Ten miecz się rozkłada i składa - na górze deski jest taka dźwignia, która powoduje, że miecz się zgina. Mój się trudno zginał i trzeba było użyć dużo siły, by się schował w desce. A chowa się taki miecz albo na skutek użycia rzeczonej dźwigni, albo wtedy, gdy deska płynie już płytko i ten miecz po prostu zahaczy o dno. Tyle teorii.

I płynę sobie raz w morze, a było już daleko od brzegu, więc i też głęboko - tak z dziesięć metrów. Płynę, a tu hyc - miecz mi się schował! "Co jest?" - pomyślałem, kucnąłem i rozłożyłem go. Płynę dalej -to samo! "Cholera" - pomyślałem - "czy to jakieś liny od boi? Oby nie sieci!!!" No i dalej znów to samo, aż wreszcie zrozumiałem, co siędzieje, gdy przeszkód pojawiło się więcej - pode mną pływały dziesiątki ogromnych, białych meduz! Wielkich, jak kapelusze! Z wąsami na pół metra, białe z granatowym wzorkiem i twarde, jak cholera. Żadna galareta! Wiem, bo się od wpłynięcia w meduzę miecz chował. Zrobiło się niefajnie. Od razu płynęło mi się gorzej, a podczas zawracana wpadłem do wody, a że były spore fale, to miałem ogólnie problem z utrzymaniem się na wąskiej (66 centymetrów) desce. Wpadałem więc co chwilę do wody panikując przy tym, by nie wpaść twarzą w meduzę ... I nie wpadłem.
No a już na brzegu zagaiłem panią Austriaczkę o te meduzy. Powiedziała, że nie ma problemu - jak granatowe, to okej - bo parzą i paraliżują tylko te czerwone ...

A towarzystwo kitesurferów takie jakieś nieżyciowe

Jest rodzaj, hmmm, nie wiem, jak to nazwać, ale czegoś pomiędzy zwolennikami wind- i kitesurfingu. Nie potrafię tego wyjaśnić, bo jestem ponad, ale wiem, że jest coś na rzeczy. I mnie to teraz też trochę zagarnęło. I też Wam o tym opowiem:
Było to tak. Pływało mi się coraz lepiej - szybciej i pewniej. No i pewnego razu płynąłem sobie wpięty w trapez (czyli połączony z bomem i żaglem za pomocą linek) - płynąłem - mało powiedziane - mknąłem w stronę brzegu z dużą prędkością i nagle - trach -lecę do wody. "Zdarza się każdemu" - pomyślałem zadowolony, że nie jestem w nic zaplątany, że trzymam żagiel, że głowę mam nad wodą i oddycham, że w nic nie uderzyłem - same dobre myśli ...
Aż do momentu, gdy zaważyłem, że trzymam sam pędnik (czyli komplet: żagiel, masz, bom), a deska pruje dalej w morze. Bo tak się zaparłem płynąc, że odczepiłem od deski maszt. Pech. Zasada w takich przypadkach bywa taka, żeby dopłynąć do deski i ewakuować się na niej do brzegu. Bo cóż nam w wodzie po samym żaglu. Tylko jak tu pozwolić sprzętowi pójść na dno?! Postanowiłem więc zawlec pędnik (nie jest to łatwe, bo żagiel ma sześć pół metra powierzchni) do deski i tam coś działać. Moją eskapadę utrudniał dodatkowo fakt, że dookoła pojawiło się pełno wielkich, twardych (wiem, bo je odpychałem ręką od siebie), białych (z niebieskim) meduz, które wyglądały, jakby przypłynęły na żer ...
Męczyłem się strasznie - najpierw z dotarciem z całym barachłem do deski, później ze wsadzeniem żagla na deskę, a jeszcze później z zawleczeniem takiego pakunku przy fali i dobrym wietrze do brzegu. Bo wiatry w Vieste są idealne - równoległe do brzegu.
Idealne - do pływania na desce, fatalne, by dotrzeć do brzegu, bo strasznie znoszą w bok.

A z tymi kite'owcami to o to chodzi, że, gdy ja się tak męczyłem, to oni pływali sobie obok, całkiem bardzo blisko mnie i ... nic. Zaczęło mnie to wkurzać! Wyglądało, jakby mnie prowokowali! Bo też jestem przyzwyczajony do innej reakcji - w Sopocie lub Rewie, gdzie pływam, zawsze wszyscy sobie pomagają, czego byłem wielokrotnie beneficjentem ;@) A tu nic!

A Vieste?

No właśnie - miało być o Vieste. Tyle, że to miasteczko jest całkiem bez wyrazu. Ot, takie nadmorskie miasteczko W sumie, to nie wiem, co jeszcze dodać. Bo o parkowaniu trudnym to mi się nie chce, a o bankomacie - cóż - po prostu nie rozumiałem poleceń na wyświetlaczu, bo były po włosku - nic ciekawego. Znalazłem cywilizowany bankomat i tyle.

CDN

W następnej odsłonie:

- o powrocie złą drogą
- o "sucho w baku"
- o stromiznach i zepsutym hamulcu
- o lisie, krowie, ośle, mule i dwóch psach
Tymona
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2140
Dołączył(a): 18.02.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Tymona » 19.12.2010 11:28

Za każdym razem, kiedy widzę (albo czytam :wink: ) o takich (choćby) austriackich turystach - buzia mi się uśmiecha, bo dochodzi do mnie informacja, że wszystko przed nami :D

O zmaganiach surfingowych poczytałam (a jakże :wink: ) i muszę przyznać, że mój zasób słów zdecydowanie się zwiększył :lol:


pozdrawiam
:D
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 19.12.2010 18:14

Za każdym razem, kiedy widzę (albo czytam ) o takich (choćby) austriackich turystach - buzia mi się uśmiecha, bo dochodzi do mnie informacja, że wszystko przed nami


no więc i tak samo było ze mną i temu tę sytuację przywołuję :wink:

chcę tak jak oni i jeszcze tak jak ci Szwajcarzy z autobusu - tyle, że nie mam prawa jazdy na autobus, więc pozostanę raczej przy naszym vanie :roll:

dzięki za kontakt motywujący, bo coś słabo z tą moją relacją, jak widzę :?

pozdrawiam, K,
nomad
Cromaniak
Posty: 656
Dołączył(a): 06.10.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) nomad » 19.12.2010 21:22

Daj spokój Krystof. :)
Fajnie opisujesz wszystkie epizody podróży i nawet jakieś wpadki i czasem trafiające się mniej wesołe wypadki przedstawiasz na wesoło.
Fajny dystans do wszystkiego. Luzik. :)

Kiedyś wspomniałem, że są tu na forum takie osoby, które potrafią fajnie opowiadać zdjęciami (tam nawet słowa nie są potrzebne).
Ty najwyraźniej potrafisz ciekawie opisywać wydarzenia i oprawę miejsc, i w Twoim przypadku nawet nie brakuje mi tych zdjęć dla pobudzenia wyobraźni. :)

Dla mnie spoko. :)

Pozdrawiam.
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 20.12.2010 08:53

Daj spokój Krystof.


wiesz ... no każdy się lubi czasem nieco pokrygować :wink:

pozdrowienia! K.
janusz.w.
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1672
Dołączył(a): 21.07.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) janusz.w. » 20.12.2010 09:43

No popatrz, a nam Vieste przypadło do gustu... :)
Nie mówię tu o blokowiskach tylko o wąskich uliczkach starego miasta... i o takiej jednej knajpce z pyszną pizzą :D
Co do starszej pani na desce..., to my stojąc na parkingu przy Architello Di San Felice (chyba tak to się nazywało :wink: ), zaobserwowaliśmy podjeżdżający, bardzo stary, przepiękny motocykl, taki z boczną przyczepką... Z motoru zsiadł pan, pomógł pani z przyczepki, zdjęli kaski... ludzie na pewno grubo po siedemdziesiątce, a rejestracja z Niemiec... :)

pozdr
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 23.12.2010 13:07

Vieste to przeszłość :wink:
Zapraszam dalej:

Powrót

Po ośmiu dniach pobytu na pięknej plaży obok pięknego campingu z pięknie powolnymi sprzedawcami pięknych pyszności zbieramy się do wyjazdu. Przed nami przygoda - przecięcie buta znów na zachód.
Jest 9.15. Wyruszamy.

Pamiętając uciążliwość dojazdu do Santa Maria di Merino postanawiamy wybrać jakąś inną drogę. Niech pokierują nas drogowskazy! Ruszamy z półsuchym bakiem. Pan Krzysztof co rusz sugeruje zmianę obranego kierunku, ale go nie słuchamy. W końcu słuchać się go już nie da, bo co rusz sugeruje, byśmy zjechali w gaj oliwny, sturlali się w przepaść lub - przeciwnie - wbili się w stromą górę.
Troszkę zapala nam się lampka w głowach, że przecież tak nie może wygląda droga, którą wybraliśmy jako lepszą, ale brniemy dalej. Doświadczenie nam podpowiada, że tu, na Gargano to drogi generalnie są nienajlepsze, wiec nie ma co się martwić. Zachwycamy się pięknymi widokami - wjechaliśmy już całkiem wysoko, bardzo krętymi i wąskimi drogami bardzo złej jakości. Gdyby to była Chorwacja, to bym się bał, że zaraz wjedziemy na jakąś minę - takie przypuszczenia pojawiają się czasem, gdy jedzie się drogą, po której widać, że z jej uczęszczaniem, to jest tak raczej marnie ... Nie mijały nas żadne samochody, pobocza były zasypane liśćmi, zalane uschniętym błotem z wiosennych potoków, częściowo zsypane odłamkami skalnymi. Było stromo, więc krajobraz zmieniał się szybko - od leśnego, z pięknymi bukami i dębami, poprzez partie kosodrzewiny, aż po łyse góry ...
Jednym słowem - jest pięknie!
Zdobyliśmy szczyty Parco Nationale del Gargano!
Powinniśmy byli przewidzieć, że nie jedziemy główna drogą ...

Krowa

... ale otrzymywaliśmy sygnały, że gdzieś jest cywilizacja.
Jednym z nich była krowa.
A było to tak: jechaliśmy sobie nic złego nie przeczuwając, bardzo powoli, gdy nagle z zieloności przy drodze wyłonił się na nas ogromny rogaty łeb! Diabeł, pomyślałem krótko i ogarnęła mnie trwoga - przyszedł po mnie diabeł. Szybko do mnie jednak dotarło, że jestem dorosły, więc teoretycznie diabła nie powinienem się bać, bo w niego nie wierzę!
Ulżyło.
Krowi diabeł miał ogromne rogi. To nie była nasza swojska wychudzona jałówka, a potwór ogromny dziki mleczarski!
Jej/jego obecność świadczyła jednak niechybnie o istnieniu w tym miejscu cywilizacji!

Lis

I nawet lis, który bez zalęknienia przyglądał nam się z krzaków nie był w stanie zachwiać naszej pewności o prawidłowym wyborze drogi.

Osioł

O zbliżaniu się do zamieszkałego fragmentu parku narodowego upewnił nas widok osła.
Rzeczony stał na naszej drodze i ani myślał się posunąć. Jak to osioł. Staliśmy więc przed nim napawając się widokiem tego upartego, lecz sympatycznego zwierzęcia.
Ponieważ osioł był osiodłany uznaliśmy, że nie jest dziki - w przeciwieństwie do lisa (i być może krowy, która też nie miała siodła!).
Wreszcie się przesunął. Kilka metrów od zwierzęcia stał jego właściciel i rozmawiał z innym rolnikiem. Nie zwrócili na nas uwagi - oznaczało to znów, że jeździ tędy wielu turystów. Tak sobie to tłumaczyłem.

Muł i dwa psy

Spotkania zoologiczne bardzo nas cieszyły. Przez ostatni tydzień mieliśmy do czynienia tylko z psem ratownikiem i jego (jej) wredną psią koleżanką oraz z morskimi ślimakami ...

A propos - ślimaki (mule)

Nurkowałem sobie raz z córeczką w celu zaobserwowania podwodnego życia flory i fauny zachodniej strony Adriatyku, gdy naszym oczom ukazała się najpierw dolna, a potem również wyposażona w rękę cześć starszego mężczyzny.
On też penetrował pobliskie kamienie, tyle, że w inny sposób i w innym celu. Podczas, gdy my leżeliśmy w wodzie przy skałach i oglądaliśmy ślimaki, ów pan chodził sobie obok nas, schylał się, wkładał rękę pod wodę, a potem tą samą rękę do reklamówki.
Bo zbierał obiekty naszych obserwacji.
Namówiłem córkę, by zebrała mu kilka ślimaków, na co ta nie chciała się za bardzo zgodzić. Wybrałem więc co dorodniejsze muszle i przekazałem panu z uśmiechem i słowami "proszę, smacznego".
Gdy wracaliśmy tego wieczora do naszego domku, widzieliśmy znajomego pana i jego partnerkę przed namiotem, jak sobie zajadali z miski nasze mule. Moja córka do dziś mi nie chce darować, że uśmierciliśmy zwierzęta dla czyjejś satysfakcji kulinarnej ...

Muł i dwa psy

A zwieńczeniem zoologicznej przygody tego dnia był taki widok ...

Jechaliśmy zmęczeni stresem źle wybranej drogi, przygnębieni rozświetloną lampką braku paliwa i przestraszeni, że nie działa nam tylny hamulec (też zaświecił lampką, a wajcha ręcznego była luźna).
Drogi końca widać nie było, krajobrazy przestały być piękne, a zrobiły się złowieszcze.
No więc było złowrogo, gdy przed naszymi oczami zobaczyliśmy muła, na nim duże siodło, a na siodle ... dwa stojące psy!

Czujecie klimat? Po prostu absurd podniesiony do potęgi. Rzeczywistość kpiła z nas, mózg wysyłał sygnał "nie dość, że jest źle, to jeszcze oszaleliście - macie zbiorowy omam - dwa psy jadące na mule ".

Zły nastój odpuścił.
Zaświeciło słońce.
Zza zakrętu zobaczyliśmy piękne morze.
W oddali zamajaczył port.
Dojechaliśmy do Manfredonii!
Jeszcze tylko kilka serpentyn, jeszcze tylko peleton górskich kolaży, jeszcze tylko Kika kilometrów i już tankujemy sobie ropkę na stacji, na której nie chciałbym tankować częściej, ale dziś, tego dnia, szczęśliwy jestem, że taka stacyjka jest i nawet ma terminal kart!

Jest 10.40. Jechaliśmy półtorej godziny, które trwało wieczność. Dziwny jest ten czas. Niby taki sam, a raz krótszy, raz dłuższy ...

Dalej już jest nudno. Po tylu porannych atrakcjach nie zastanawia nas drastyczny spadek temperatury, zachmurzone niebo i przelotne deszcze. Jedziemy nudną autostradą, gubimy się w miasteczkach, gdy nawigacja pokazuje co innego niż rzeczywistość.

Przedmieścia Neapolu

Wreszcie dojeżdżamy do przedmieść Neapolu.
Podobno najbrudniejszego miasta Europy. To, co widzimy jeży nam na głowach włosy! Jedziemy autostradą, na której wszystkie zjazdy awaryjne zasypane są dwumetrowymi stertami śmieci. Odpadki walają się wszędzie, są ich całe góry! Czasem siepała tworząc na autostradzie barierę - stajemy przed taką nie wiedząc, czy jechać dalej. Z naprzeciwka jadą jednak samochody, więc pakujemy się w środek cuchnącej chmury. No bo co innego robić, gdy za nami jadą auta!? Uff, przejechaliśmy!

Na szczęście pan Krzysztof informuje nas, że do Pompejów tylko 7 kilometrów i mamy już zjechać. Zjeżdżamy, on - w prawo, a drogowskaz w lewo. Tradycyjnie ufamy drogowskazowi i znów wjeżdżamy na autostradę. "Pompeje za dziewiętnaście kilometrów" - informuje nas bez zająknięcia pan Krzysztof. I tak jeszcze kilka razy ...

Jedziemy przedmieściami Neapolu, gdzieś pomiędzy nim, a Pompejami. Jedziemy obok warsztatu, szklarni, ogórka, śmietniska ...
Ba, śmietnisko jest wszędzie. Myślimy, że to kwestia strajku śmieciarzy, lecz opisany poniżej widok potwierdza przypuszczenie, że winien jest nie tylko system, ale i podejście, czyli mentalność.

Symbioza mentalności z brudem

Jedziemy i widzimy drogę lokalną, która biegnie równolegle. Droga leży nieco wyżej - na skarpie. Przy drodze stoi samochód dostawczy, obok sprzedawca owocowo-warzywny ma rozbity namiot, tudzież plandekę, która chroni go od słońca. Widzimy go od tyłu. Więc stoi samochód, namiot, przenośny kramik, pan - a za nim, na całej skarpie, niczym welon bogatej panny młodej, leżą skrzynki, kartony, resztki owoców i warzyw, papiery, worki, po prostu góra śmieci przynależna kramikowi.
Góra odpadków, które pan systematycznie rzuca za siebie na skarpę. On rzuca, nikt nie sprząta - piękny przykład symbiozy!

Symbioza mentalności ... spokój wewnętrzny

Jedziemy w milczeniu.
Trochę zachwyceni, trochę przerażeni. Bez dwóch zdań jesteśmy w Ameryce Południowej. Meksyk! Mijamy kolorowe domy z grubymi kratami w oknach. Zabudowa jest niska, kanciasta, oszczędna. Fasady wyglądają, jakby doświadczyła je powódź, a potem nagła susza - tak mi się to kojarzy. Chodniki są wąskie, przy nich stoją poobijane samochody. Poobijane, z pourywanymi lusterkami, stare, różne. Po ulicach przemykają z rzadka przechodnie. Pomiędzy domami, ponad ulicą wiszą ozdoby świąteczne - gwiazdy, gwiazdki, księżyce, żaróweczki, choinki. W cieniu stoją grupki złowrogich mężczyzn. Jedziemy powoli, moglibyśmy robić zdjęcia - jakoś jedynak nie robimy. Po kryjomu kręcimy dwa, trzy filmiki. Szkoda. Później się ich nie ogląda. A zdjęcie, to zdjęcie.

Wtem korek. W oddali widzimy kilka aut migoczących awaryjnymi światłami. Stoją ukośnie na ulicy, na chodnikach - każdy w inną stronę. Stłuczka lub wypadek, jak nic jedno z dwojga. Stoimy chwilkę, aż wreszcie w powodzi aut robi się miejsce i rozpoczyna się wahadłowy ruch - raz my, raz ci z naprzeciwka. Standardowo dostaję nerwowego bólu brzucha, jak zwykle dojeżdżając do miejsca wypadku.
Powoli, powoli dojeżdżamy do aut.
Niektóre drzwi są pootwierane i stoją w nich młodzi Włosi. Niektóre auta są puste, a ich właściciele ... jedzą pizzę!

Karambol okazał się tymczasowym miejscem postoju zamawiających lub konsumujących pizzę!
I nikt nie trąbi, nikt się nie spieszy ...
Wszyscy objeżdżają zaparkowane w nieładzie auta. Jest wpół do drugiej, czas świętej siesty!
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 23.12.2010 13:10

Pompeje

Jesteśmy u celu. Jest czternasta.
Odnajdujemy szybko parking (1, czy 2 euro za godzinę, nie pamiętam) i zmierzamy w kierunku parku archeologicznego. Mijamy barokowy kościół z czystym placykiem, liczne stoiska z kiczem, sieci niezdrowej żywności, gdzie korzystamy z czystej toalety, jemy niezdrowe hamburgery i pijemy (wreszcie!) kawę. Jesteśmy gotowi do długo oczekiwanej wizyty w Pompejach!

Wynajdujemy jedno z wejść (jest ich kilka), stoimy w trzyminutowej kolejce i kupujemy bilety (11 euro dorosły, dzieci gratis). Dostajemy mapkę i kierujemy się w stronę małej interaktywnej wystawy. Do dziś moja córka wspomina widok ciał (ludzkich, psich i cielęcych) w zastygłej lawie. Jest zbyt wrażliwa na takie widoki.

Nie chcę pisać o Pompejach, bo nie będę powielał przewodników. Przeczytajcie sobie choćby tu, w wikipedii: http://pl.wikipedia.org/wiki/Pompeje.
Chętnie podzielę się jednak kilkoma zdjęciami i wrażeniami.

Otóż właśnie Pompeje zrobiły na nas największe wrażenie podczas całego pobytu we Włoszech. Złożyło się na to wiele okoliczności. Sprawiły one, że ogląd jest bardzo subiektywny i może nie do końca słuszny, ale poznajcie te okoliczności:
- po pierwsze: miejsce zwiedzania leży w centrum miasta, lecz jest odgrodzone od zgiełku ulicy - nie jeżdżą tu samochody, nie przewalają się tłumy przechodniów, nie ma nachalnych sprzedawców; jest cicho, bezpiecznie, spokojnie; jest czas na kontemplację i odpoczynek; w porównaniu ze zwiedzaniem Rzymu, to czysty relaks!
- po drugie: miejsce pozbawione jest znamion spowodowanych następstwem zmian gospodarczych, politycznych, społecznych, kulturowych - nie ma tu nic poza starożytnością; Pompeje to podróż w czasie w pełnym tego słowa znaczeniu - jak wiemy, miasto zostało nagle zasypane tonami popiołu i w niezmienionym stanie przetrwało do dziś;
- po trzecie: katedry, choć niezwykle piękne, po zobaczeniu kilku stały się przewidywalne; Pompeje są oryginalne i niepowtarzalne!

Nasza wizyta w starożytnych Pompejach trwała kilka godzin.

Obejrzeliśmy amfiteatr

Obrazek

Obrazek

Zajrzeliśmy do Teatru Wielkiego

Obrazek

Portyku gladiatorów

Obrazek

Obrazek

Podziwialiśmy uśpiony wulkan Wezuwiusz

Obrazek
Obrazek

Zwiedziliśmy kilkanaście domów

Obrazek

Obrazek

Z zachowanymi freskami

Obrazek

Posągami i ogrodami

Obrazek

Dzbanami

Obrazek

Podziwialiśmy pompejańskie ulice

Obrazek

Rynek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Za bramę muzeum na wolnym powietrzu wyszliśmy grubo po siedemnastej. Po drodze zastanawialiśmy się, co dalej. Bo nic jeszcze nie jedliśmy i nie mamy miejsca na nocleg. I o ile to łatwe, to nie problem, tak żaden z mijanych po drodze campingów nie wyglądał zachęcająco. Miejsca pod namiot były małe, brudne, brzydkie. Campingi ciasne, położone blisko przelotowej ulicy. Nieciekawie.

Postanowiliśmy jechać dziś dalej - do Lacjum.

Poszliśmy więc szybko po samochód, zjedliśmy po ciastku i w drogę! Po drodze obejrzeliśmy jeszcze ludzi wychodzących z kościoła po mszy ślubnej. Przed oczami mieliśmy fragmenty żywcem wzięte z "Ojca chrzestnego". Wygląd towarzystwa sprawił, że znów nie chciałem wyciągać aparatu ...
Tym bardziej, że przed kościołem doszło do jakiejś scysji z udziałem gości, więc sobie poszliśmy na parking.
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 23.12.2010 13:12

Pan Krzysztof obliczył sobie trasę - mamy do zrobienia z dwieście kilometrów autostradą, czyli damy radę. Jeszcze dziś rozbijemy się na ładnym campingu gdzieś nad morzem.

Hurra, w drogę. Cudowny dzień, pełen wrażeń, a w dodatku dziś mam imieniny, trzeba to będzie uczcić!

Jedziemy powoli wąskimi uliczkami.
Pan Krzysztof każde jechać prosto. Zatrzymuję się, ponieważ jest znak z czasowym zakazem wjazdu.
Mogę tylko w lewo.
Włączam kierunkowskaz.
Patrzę w lusterko.
W lusterku widzę motocyklistę.
Ten najpierw jedzie ...
...potem skręca w lewo i w prawo ...
... potem się kołysze ...
... a na koniec przewraca się i sunie na boku obok naszego auta ...
... i wbija się z impetem pod samochód stojący po lewej stronie ulicy przy chodniku.

No to jesteśmy, jak to mówią, w czarnej dupie!


W następnych odcinkach:

- o oparzonej dłoni
- o dwugodzinnej wizycie na komisariacie
- o kłamliwym winowajcy
- o pierdzącym psie
- o ojcu Pio
- o niekompetentnej policji

Miłej lektury i Wesołych Świąt!
Krystof
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Włochy - Italia



cron
Z Gdańska do Pompejów i z powrotem, szlaczkiem po bucie ... - strona ...
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone