Vieste to przeszłość
Zapraszam dalej:
Powrót
Po ośmiu dniach pobytu na pięknej plaży obok pięknego campingu z pięknie powolnymi sprzedawcami pięknych pyszności zbieramy się do wyjazdu. Przed nami przygoda - przecięcie buta znów na zachód.
Jest 9.15. Wyruszamy.
Pamiętając uciążliwość dojazdu do Santa Maria di Merino postanawiamy wybrać jakąś inną drogę. Niech pokierują nas drogowskazy! Ruszamy z półsuchym bakiem. Pan Krzysztof co rusz sugeruje zmianę obranego kierunku, ale go nie słuchamy. W końcu słuchać się go już nie da, bo co rusz sugeruje, byśmy zjechali w gaj oliwny, sturlali się w przepaść lub - przeciwnie - wbili się w stromą górę.
Troszkę zapala nam się lampka w głowach, że przecież tak nie może wygląda droga, którą wybraliśmy jako lepszą, ale brniemy dalej. Doświadczenie nam podpowiada, że tu, na Gargano to drogi generalnie są nienajlepsze, wiec nie ma co się martwić. Zachwycamy się pięknymi widokami - wjechaliśmy już całkiem wysoko, bardzo krętymi i wąskimi drogami bardzo złej jakości. Gdyby to była Chorwacja, to bym się bał, że zaraz wjedziemy na jakąś minę - takie przypuszczenia pojawiają się czasem, gdy jedzie się drogą, po której widać, że z jej uczęszczaniem, to jest tak raczej marnie ... Nie mijały nas żadne samochody, pobocza były zasypane liśćmi, zalane uschniętym błotem z wiosennych potoków, częściowo zsypane odłamkami skalnymi. Było stromo, więc krajobraz zmieniał się szybko - od leśnego, z pięknymi bukami i dębami, poprzez partie kosodrzewiny, aż po łyse góry ...
Jednym słowem - jest pięknie!
Zdobyliśmy szczyty Parco Nationale del Gargano!
Powinniśmy byli przewidzieć, że nie jedziemy główna drogą ...
Krowa
... ale otrzymywaliśmy sygnały, że gdzieś jest cywilizacja.
Jednym z nich była krowa.
A było to tak: jechaliśmy sobie nic złego nie przeczuwając, bardzo powoli, gdy nagle z zieloności przy drodze wyłonił się na nas ogromny rogaty łeb! Diabeł, pomyślałem krótko i ogarnęła mnie trwoga - przyszedł po mnie diabeł. Szybko do mnie jednak dotarło, że jestem dorosły, więc teoretycznie diabła nie powinienem się bać, bo w niego nie wierzę!
Ulżyło.
Krowi diabeł miał ogromne rogi. To nie była nasza swojska wychudzona jałówka, a potwór ogromny dziki mleczarski!
Jej/jego obecność świadczyła jednak niechybnie o istnieniu w tym miejscu cywilizacji!
Lis
I nawet lis, który bez zalęknienia przyglądał nam się z krzaków nie był w stanie zachwiać naszej pewności o prawidłowym wyborze drogi.
Osioł
O zbliżaniu się do zamieszkałego fragmentu parku narodowego upewnił nas widok osła.
Rzeczony stał na naszej drodze i ani myślał się posunąć. Jak to osioł. Staliśmy więc przed nim napawając się widokiem tego upartego, lecz sympatycznego zwierzęcia.
Ponieważ osioł był osiodłany uznaliśmy, że nie jest dziki - w przeciwieństwie do lisa (i być może krowy, która też nie miała siodła!).
Wreszcie się przesunął. Kilka metrów od zwierzęcia stał jego właściciel i rozmawiał z innym rolnikiem. Nie zwrócili na nas uwagi - oznaczało to znów, że jeździ tędy wielu turystów. Tak sobie to tłumaczyłem.
Muł i dwa psy
Spotkania zoologiczne bardzo nas cieszyły. Przez ostatni tydzień mieliśmy do czynienia tylko z psem ratownikiem i jego (jej) wredną psią koleżanką oraz z morskimi ślimakami ...
A propos - ślimaki (mule)
Nurkowałem sobie raz z córeczką w celu zaobserwowania podwodnego życia flory i fauny zachodniej strony Adriatyku, gdy naszym oczom ukazała się najpierw dolna, a potem również wyposażona w rękę cześć starszego mężczyzny.
On też penetrował pobliskie kamienie, tyle, że w inny sposób i w innym celu. Podczas, gdy my leżeliśmy w wodzie przy skałach i oglądaliśmy ślimaki, ów pan chodził sobie obok nas, schylał się, wkładał rękę pod wodę, a potem tą samą rękę do reklamówki.
Bo zbierał obiekty naszych obserwacji.
Namówiłem córkę, by zebrała mu kilka ślimaków, na co ta nie chciała się za bardzo zgodzić. Wybrałem więc co dorodniejsze muszle i przekazałem panu z uśmiechem i słowami "proszę, smacznego".
Gdy wracaliśmy tego wieczora do naszego domku, widzieliśmy znajomego pana i jego partnerkę przed namiotem, jak sobie zajadali z miski nasze mule. Moja córka do dziś mi nie chce darować, że uśmierciliśmy zwierzęta dla czyjejś satysfakcji kulinarnej ...
Muł i dwa psy
A zwieńczeniem zoologicznej przygody tego dnia był taki widok ...
Jechaliśmy zmęczeni stresem źle wybranej drogi, przygnębieni rozświetloną lampką braku paliwa i przestraszeni, że nie działa nam tylny hamulec (też zaświecił lampką, a wajcha ręcznego była luźna).
Drogi końca widać nie było, krajobrazy przestały być piękne, a zrobiły się złowieszcze.
No więc było złowrogo, gdy przed naszymi oczami zobaczyliśmy muła, na nim duże siodło, a na siodle ... dwa stojące psy!
Czujecie klimat? Po prostu absurd podniesiony do potęgi. Rzeczywistość kpiła z nas, mózg wysyłał sygnał "nie dość, że jest źle, to jeszcze oszaleliście - macie zbiorowy omam - dwa psy jadące na mule ".
Zły nastój odpuścił.
Zaświeciło słońce.
Zza zakrętu zobaczyliśmy piękne morze.
W oddali zamajaczył port.
Dojechaliśmy do Manfredonii!
Jeszcze tylko kilka serpentyn, jeszcze tylko peleton górskich kolaży, jeszcze tylko Kika kilometrów i już tankujemy sobie ropkę na stacji, na której nie chciałbym tankować częściej, ale dziś, tego dnia, szczęśliwy jestem, że taka stacyjka jest i nawet ma terminal kart!
Jest 10.40. Jechaliśmy półtorej godziny, które trwało wieczność. Dziwny jest ten czas. Niby taki sam, a raz krótszy, raz dłuższy ...
Dalej już jest nudno. Po tylu porannych atrakcjach nie zastanawia nas drastyczny spadek temperatury, zachmurzone niebo i przelotne deszcze. Jedziemy nudną autostradą, gubimy się w miasteczkach, gdy nawigacja pokazuje co innego niż rzeczywistość.
Przedmieścia Neapolu
Wreszcie dojeżdżamy do przedmieść Neapolu.
Podobno najbrudniejszego miasta Europy. To, co widzimy jeży nam na głowach włosy! Jedziemy autostradą, na której wszystkie zjazdy awaryjne zasypane są dwumetrowymi stertami śmieci. Odpadki walają się wszędzie, są ich całe góry! Czasem siepała tworząc na autostradzie barierę - stajemy przed taką nie wiedząc, czy jechać dalej. Z naprzeciwka jadą jednak samochody, więc pakujemy się w środek cuchnącej chmury. No bo co innego robić, gdy za nami jadą auta!? Uff, przejechaliśmy!
Na szczęście pan Krzysztof informuje nas, że do Pompejów tylko 7 kilometrów i mamy już zjechać. Zjeżdżamy, on - w prawo, a drogowskaz w lewo. Tradycyjnie ufamy drogowskazowi i znów wjeżdżamy na autostradę. "Pompeje za dziewiętnaście kilometrów" - informuje nas bez zająknięcia pan Krzysztof. I tak jeszcze kilka razy ...
Jedziemy przedmieściami Neapolu, gdzieś pomiędzy nim, a Pompejami. Jedziemy obok warsztatu, szklarni, ogórka, śmietniska ...
Ba, śmietnisko jest wszędzie. Myślimy, że to kwestia strajku śmieciarzy, lecz opisany poniżej widok potwierdza przypuszczenie, że winien jest nie tylko system, ale i podejście, czyli mentalność.
Symbioza mentalności z brudem
Jedziemy i widzimy drogę lokalną, która biegnie równolegle. Droga leży nieco wyżej - na skarpie. Przy drodze stoi samochód dostawczy, obok sprzedawca owocowo-warzywny ma rozbity namiot, tudzież plandekę, która chroni go od słońca. Widzimy go od tyłu. Więc stoi samochód, namiot, przenośny kramik, pan - a za nim, na całej skarpie, niczym welon bogatej panny młodej, leżą skrzynki, kartony, resztki owoców i warzyw, papiery, worki, po prostu góra śmieci przynależna kramikowi.
Góra odpadków, które pan systematycznie rzuca za siebie na skarpę. On rzuca, nikt nie sprząta - piękny przykład symbiozy!
Symbioza mentalności ... spokój wewnętrzny
Jedziemy w milczeniu.
Trochę zachwyceni, trochę przerażeni. Bez dwóch zdań jesteśmy w Ameryce Południowej. Meksyk! Mijamy kolorowe domy z grubymi kratami w oknach. Zabudowa jest niska, kanciasta, oszczędna. Fasady wyglądają, jakby doświadczyła je powódź, a potem nagła susza - tak mi się to kojarzy. Chodniki są wąskie, przy nich stoją poobijane samochody. Poobijane, z pourywanymi lusterkami, stare, różne. Po ulicach przemykają z rzadka przechodnie. Pomiędzy domami, ponad ulicą wiszą ozdoby świąteczne - gwiazdy, gwiazdki, księżyce, żaróweczki, choinki. W cieniu stoją grupki złowrogich mężczyzn. Jedziemy powoli, moglibyśmy robić zdjęcia - jakoś jedynak nie robimy. Po kryjomu kręcimy dwa, trzy filmiki. Szkoda. Później się ich nie ogląda. A zdjęcie, to zdjęcie.
Wtem korek. W oddali widzimy kilka aut migoczących awaryjnymi światłami. Stoją ukośnie na ulicy, na chodnikach - każdy w inną stronę. Stłuczka lub wypadek, jak nic jedno z dwojga. Stoimy chwilkę, aż wreszcie w powodzi aut robi się miejsce i rozpoczyna się wahadłowy ruch - raz my, raz ci z naprzeciwka. Standardowo dostaję nerwowego bólu brzucha, jak zwykle dojeżdżając do miejsca wypadku.
Powoli, powoli dojeżdżamy do aut.
Niektóre drzwi są pootwierane i stoją w nich młodzi Włosi. Niektóre auta są puste, a ich właściciele ... jedzą pizzę!
Karambol okazał się tymczasowym miejscem postoju zamawiających lub konsumujących pizzę!
I nikt nie trąbi, nikt się nie spieszy ...
Wszyscy objeżdżają zaparkowane w nieładzie auta. Jest wpół do drugiej, czas świętej siesty!