Spoko, panie Jacku, niech sobie to zdjęcie zostanie. Pzynajmniej jest wesoło
Zapraszam dalej ...
PIĄTEK, 16 LIPCA
Rzym
Z campingu do Rzymu pojechaliśmy rzymskim, miejskim, normalnym autobusem (za ok. 1- 2 euro za osobę). Jadąc podziwialiśmy różne rzeczy, jak to w obcym mieście. W pewnym momencie jedna starsza pani Włoszka zwróciła nam uwagę, że mamy uważać na podręczny bagaż, bo Włosi to strasznie kradną! Podziękowaliśmy ze sztuczną wdzięcznością, bo wiemy to doskonale i pewnie lepiej od niej.
Droga trwała około czterdziestu minut, a wysiedliśmy w pobliżu Watykanu i stacji metra. Jeszcze kilka kroków, i jeszcze kilka schodów, i jeszcze zakręt i naszym oczom ukazała się największa kolejka, jak kiedykolwiek widzieliśmy.
Kolejka ta ginęła w czeluściach wejścia do muzeów watykańskich, a ciągnęła się wzdłuż jego murów aż do placu świętego Piotra niemalże, czyli dobrych kilka kilometrów. Na dodatek kolejka nie była pojedynczo-osobowa, a grupowa i oddzielona była od reszty świata barierkami. Bardzo współczuliśmy stojącym w niej miłośnikom sztuki uznając jednocześnie, że to idiotyczne nie zarezerwować sobie wcześniej biletu i wejść bez stania w kolejce. Idiotyzm sytuacji był tym większy, że gdy już wracaliśmy ze zwiedzania Rzymu, to do zamknięcia muzeum były na pewno ze trzy godziny, a w kolejce nie stał nikt. Zerowa liczba miłośników zbiorów muzeum watykańskiego i fresków Michała Anioła!
Mijając kolejkę marzyliśmy, by taka sama nie stała do bazyliki św. Piotra, która była naszym pierwszym na liście celem.
I szczęśliwie nie stała.
Przed bazyliką gromadził się wprawdzie tłumek, ale była to kolejka na pięć minut oczekiwania - akurat tyle, by się napić wody i zjeść polskie ciastko. Po odestaniu swoich minut dotarliśmy do bramy, przy której moja żona wypowiedziała pamiętne słowa: "Daj mi, proszę, tą długą spódniczkę z torby"
Kolejne pół godziny upłynęło na poszukiwaniach sklepu z dość długim szalem, czy chustą, by móc się nim/ nią przepasać, by uważny strażnik przepuścił nas przez pierwszą bramkę do domu pana Razingera.
Pobiegłem na poszukiwania samotnie. Też trochę po to, by odreagować. Kupiłem sprawnie (4 euro), wróciłem, zrobiliśmy w bramce pokaz zakrycia nóg i poddaliśmy się kolejnym testom - tym razem na posiadanie broni palnej, długiej białej i śmiercionośnych granatów. Ponieważ nie dysponowaliśmy niczym takim udaliśmy się dalej - prosto do bazyliki, z którą może konkurować jedynie ta nasza - w Licheniu ;@)
W sumie to bez sensu pisać, jak w niej jest, jakie robi wrażenie, jak w niej wygląda. Jest to najważniejszy kościół katolicki i każdy, kto będzie chciał dowiedzieć się czegoś więcej, to sobie coś doczyta. A dla zobrazowania wielkości bazyliki i jej kopuły podam liczby zassane z wikipedii:
bazylika:
długość zewnętrzna - ponad 211,00 m;
długość wewnętrzna - 186,00 m;
szerokość nawy głównej - 27,00 m
wysokość nawy głównej - 46,00 m.
kopuła:
ciężar całkowity - ok. 14000 ton;
wysokość zewnętrzna (od poziomu ulicy do wierzchołka krzyża na kopule) - 133,30 m;
wysokość wewnętrzna (od posadzki do brzegu latarni): 117,57 m;
średnica wewnętrzna: m 41,50
Na nas (poza oczywistościami artystycznymi i gabarytowymi) zrobiło wrażenie to, że w bazylice znajduje się rzekomo grób świętego Piotra. A jeśli nawet to nie jego grób, to tak się przyjmuje i drugiego takiego nie ma. To poważna sprawa.
Przejmujące było dla nas też, że rzeźba świętego stoi w miejscu jego śmierci.
Po obejrzeniu Piety Michała Anioła, licznych fresków i rzeźb oraz dziesiątek kaplic pobiegliśmy do grobowców papieży, w tym oczywiście też Jana Pawła II.
A potem, znów biegiem, do autobusu, który miał nas obwieść po najważniejszych zabytkach Rzymu.
Z jego okien podziwialiśmy bastion św. Anioła
I Plac Wenecki z pomnikiem Wiktora Emanuela II, który zjednoczył (niestety) Włochy
Wstawię zdjęcie, wstawię :@)
Z placu pobiegliśmy w stronę Forum Romanum.
... i do Łuku Konstantyna
I był to moment, gdy dopadła nas wola biegania i zwiedzania. Na długie godziny pożegnaliśmy się z naszym autobusem i z wodami, które mieliśmy dostać w cenie zakupu biletu (jak później o nie spytałem, to się okazało, że owszem, należą mi się, ale na innym przystanku. Szybko obliczyłem, że pełen objazd po Rzymie trwa około dwóch godzin i to zbyt długo, by jechać po darmową wodę ;@)
Wysiedliśmy więc na Placu Weneckim i popadliśmy w zachwyt - a bo tu ten plac, a w oddali Koloseum, a przed nim Forum Romanum z łukiem, a według planu, to za nami gdzieś odnajdziemy Panteon, a dalej Di Trevi, a za nią dzielnicę hiszpańską ze schodami ...
Po co więc włazić do tego cholernego autobusu?
Tu też będzie jeszcze jakieś zdjęcie :@)
Po całym starożytnym Rzymie chodzili starożytni Rzymianie i bez skrępowania prosili o jałmużnę za zdjęcie. Żeby oni chociaż ładni byli!
W pewny momencie podszedł do nas przebiegły Rzymianin - ten na zdjęciu poniżej - i gdy wyciągnął zza pasa drewniany miecz, ja wydobyłem z torby butelkę wodę i zaatakowałem go! Moja córka stanęła, jak wryta - oto walczę z prawdziwym Rzymianinem butelką z wodą, niczym mieczem sam Wołodyjowski! Tyle, że cała sytuacja skrępowała żołnierza i szybko się poddał, niestety. Kurtuazyjnie spytał, skąd jesteśmy, standardowo zrozumiał, że z Holland i sobie poszedł niepyszny. Ot taka rzymska przygoda.
Po obejrzeniu forum ruszyliśmy, znów obok Placu Weneckiego, na poszukiwanie Panteonu - świątyni wszystkich bogów stojącej na Polu Marsowym i ufundowanej przez cesarza Hadriana w I wieku przed naszą erą!
Jest okrąglutki (taka rotunda o średnicy ponad czterdzieści metrów) i pozbawiony okien - ma jedynie taki lufcik w suficie.
Tu będzie jeszcze jakieś zdjęcie, że bez okien :@)
Panteon to rzekomo najlepiej zachowany zabytek starożytny na świecie!
Potem pobiegliśmy na poszukiwania kiczowatej Fontanny Di Trevi, gdzie - stojąc w ogromnym tłumie turystów - upapraliśmy się lodami.
Ciekawostka, że największe tłumy były pod fontanną i na Hiszpańskich Schodach. I pod Forum Romanum pustki. Ot, kultura masowa!
Hiszpańskie schody
Zrobiliśmy więc rundkę z Forum Romanum, przez plac z Panteonem, fontannę i schody aż do kolejnego przystanku gdzieś tam bardzo daleko.
Po drodze wchłonęliśmy kilka trójkątów pizzy (taka sobie) i kupiliśmy dzieciom fantę. A potem jeszcze wpadliśmy do spożywczaka, gdzie odbyłem sympatyczną rozmowę z dwiema sprzedawczyniami. Zaintrygowało mnie, że z podsłuchanej rozmowy zrozumiałem, że jedna drugiej tłumaczy tekst piosenki po hiszpańsku i, bijąc się w pierś mówi "corazon", co oznacza "serce", a wyraża bezgraniczną tęsknotę ... Tęskniła ta pani bowiem do swojej rodziny, którą zostawiła w Peru, a ta druga ją dobrze rozumiała, bo była z Etiopii. Ja powiedziałem, że też jestem tu obcy i że je dobrze rozumiem. Ucieszyły się bardzo!
Tyle, że jak się dowiedziały, że jestem na obczyźnie od tygodnia i za dobry tydzień wracam do siebie, to znów się zajęły swoja ckliwą piosenką ...
Zaopatrzeni w różnego rodzaju artykuły, w tym również w puszkowego heinekena, udaliśmy się do autobusu jadącego do ...
... Koloseum
I to zdarzył się zbiorowy bunt, na czele którego stanęła moja żona. A poszło o to, że oni z tego autobusu nie wysiądą. Że Koloseum mają gdzieś, że to już kolejna godzina w hałasie, smogu, upale, na nogach i basta - nie wysiądą. A ja na to, że okej, bo ja już tu byłem, widziałem i mi wystarczy mój heinekenek!
Tak też się stało. Dramat. Posiedzieliśmy sobie w autobusie na przystanku patrząc na Koloseum i bez wysiadania pojechaliśmy w dalszą drogę.
Usta prawdy
Wiem że są tego warte, ale nie zobaczyliśmy w Rzymie "Ust prawdy".
A to dlatego, że zaliczyliśmy je przecież rok wcześniej w Koryncie, pomiędzy śmietnikiem, a przystankiem :@)
Tu będzie jeszcze zdjęcie greckich ust :@)
Ale do fabuły - wysiedliśmy znów przy Watykanie, oblaliśmy się wodą ze źródełka, popiliśmy jej sobie, napełniliśmy butle i udaliśmy w stronę przystanku. Był w trochę innym miejscu, bo to była akurat taka pętla. Na przystanku były jeszcze dwie panie. A autobus nie jechał, potem znów nie jechał i nie jechał. Po około pół godzinie dowiedzieliśmy się zbiorowo, że czasowo przystanek jest przeniesiony na inną ulicę, na którą się udaliśmy. Ale tam też nasz autobus nie jechał, a inne owszem. Najgłupsze było to, że staliśmy na kilkupasmowej ulicy, widzieliśmy autobus o naszym numerze jadący w przeciwnym kierunku, a potem nie mogliśmy się go doczekać. Powinno to oznaczać, że jedzie jeszcze inną drogą! Ale nie, pasażerowie się upierali, że właśnie jedzie tą, na której stoimy. No i przyjechał, tyle, że się nie zatrzymał. Gdy spytałem stojących na przystanku o co chodzi, pokazano mi małą karteczkę nabazgraną po włosku i przyklejoną do rozkładu jazdy, że nasz autobus zatrzymuje się na wybranych przystankach, tyle, że nie bardzo wiadomo których. O zgrozo! Pobiegliśmy więc z kilometr na następny przystanek. Tam nikt nie wiedział o zmianach, więc pobiegliśmy jeszcze na następny! Tam stał z kolei młody Hindus, który nam wszystko wyjaśnił. A jak już wyjaśnił, to przyjechał wreszcie nasz autobus. Dwie godziny w plecy. Dwie godziny na stojąco na brudnej ulicy, zamiast obok Koloseum na ławeczce, na przykład.
Po około pół godzinie dojechaliśmy na camping. Rodzina poszła do namiotu, a ja postanowiłem odwiedzić pobliski market, na którym kupiłem pełno niespodzianek: owoce, warzywa, sery, wędliny, browary i -najważniejsze - dwa campingowe rozkładane fotele kapitańskie (po 6 euro sztuka) i przetwornice do prądu (19 e), której zadaniem będzie czarodziejskie zamienianie prądu 220 na prąd, który nie spali naszej lodówki samochodowej, którą podłączamy do akumulatora! Genialne. Podłączyłem lodówkę i rozległ się smród - roztopiła się końcówka na kablu. No to już nie będzie lodówki - ani w aucie, ani na campingu. Przynajmniej mamy szczelne pudełko, do którego robale nie powłażą!
Gotujemy sobie ravioli, albo parówki i idziemy na basen. Jest piątek, strasznie dużo mamy za sobą i nie wiemy, co robić jutro, bo rezerwację domku na pięknym campingu w Vieste mamy dopiero od niedzieli ...
CDN