Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Z Gdańska do Pompejów i z powrotem, szlaczkiem po bucie ...

We Włoszech znajduje się najstarszy na świecie uniwersytet, jest nim założony w 1088 roku Uniwersytet Boloński. Na terenie Włoch znajdują się 2 słynne wulkany: Etna i Wezuwiusz. We Włoszech trzykrotnie odbywały się igrzyska olimpijskie w latach 1956, 1960 i 2006. We Włoszech znajduje się 50 obiektów światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Modena we Włoszech to prawdziwa stolica samochodów sportowych, mieści się w niej 5 fabryk luksusowych samochodów sportowych: Ferrari, Maserati, Lamborghini, Pagani i De Tomasso.
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 09.12.2010 18:59

Kolejne figle pana na Ka i na Ha

Figla spłatał nam niestety pan Hołowczyc, który trasę najkrótszą uznał kolejny raz za najszybszą. Oj, zły byłem na niego.
Kilkunastokilometrowy odcinek z Orvieto do Bolesny pokonaliśmy w grubo ponad godzinę, błądząc po wiejskich, zapomnianych drogach, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji.
I żeby tam chociaż ładnie było :@(
Błądzenie sam z resztą trochę prowokowałem, bo czasem panu Krzysztofowi wierzyłem, a czasem nie, zataczając w ten sposób większe i mniejsze okręgi dookoła miasta z przecudowną świątynią.
Tak więc, gdy przydarzyła się okazja, by z wiejskiej drogi wjechać na bardziej cywilizowaną, to się okazało, że po godzinie jazdy jesteś nadal obok Orvieto.

Smutne to było, bo byliśmy już zmęczeni, głodni i zmierzchać już prawie zaczęło.
A dojazd z Orvieto do Bolesny robił się coraz trudniejszy, bo drogi robiły się bardziej pozawijane i coraz bardziej strome. Na szczęście jest coś takiego, jak adrenalina ... Chociaż głowy nie dam, bo czy ktoś z Was widział kiedyś adrenalinę???

Bolsena

Wtem naszym oczom ukazał się widok przecudnej urody - oto zatoczka panoramiczna dla samochodów z płotkiem do nie-wypadnięcia w przepaść, a za nim średniowieczne miasteczko bajkowe na brzegu ogromnego okrągłego jeziora położone!
Cudowna Bolsena z cudu słynąca!
Jeszcze kilkanaście zakrętów w dół i pod katem ostrym i byliśmy w centrum. A tu, jak u Niemca - wszystko takie jakieś niemieckie - równe, jak pod sznurek, ukwiecone, wystrzyżone, zero fuszerki! Normalnie ładne bardzo miasteczko przyjeziorne z bogatą infrastrukturą turystyczną, oznaczeniami, pomalowanymi na biało krawężnikami (trochę zmyślam, więc dość opisu).

Camping nad jeziorem, który wszystkim gorąco polecam

Potem jeszcze kilkaset metrów, wyjazd ze średniowiecznego miasta bajecznego i dojazd do campingu nad samym jeziorem: http://www.campingillago.it/en/en_index.html ...

... który kosztował 34 euro za wszystko, czego po campingu można oczekiwać i wszystkich, któ®zy na nim zamieszkali (plus kolacja - pyszne pizze dla dzieci i niepyszne makarony dla żony i krewetki w cieście dla kierowcy + catering w płynie, wszystko to za 35 euro).

Przed pójściem na kolację rozbiliśmy oczywiście nasz ukochany namiot, który w nocy obsikał kot. Ogólnie dużo tu chodzi kotów, ale są i psy. I oba gatunki żyją ze sobą w symbiozie, co ułatwia fakt, że psy są przeważnie przywiązane (a koty nie).

Obrazek

Camping jest z serii naszych ulubionych - czysty, przestronny, z dużymi parcelami, zadrzewiony. Bez zadęcia w stylu alejki utwardzane kostką, ale chodzić się da ;@)

Z obowiązkowym parkingiem na zewnątrz, z którego prawie nikt nie korzysta.
Z czystymi toaletami, prądem w cenie i dużym basenem. Ten basen to taki z wodą raczej mniej przejrzystą, ale nie można mieć wszystkiego. Ważne, że woda w nim była i to mokra, w dodatku.

A propos toalet, a konkretnie pryszniców

Siedzę sobie (w sensie: przed namiotem) nic złego ani wyjątkowo dobrego nie przeczuwając, a tu wraca spod prysznica moja żona i jest bardzo podekscytowana. Otóż okazało się, że w damskich prysznicach nie ma sufitów!
Ściany są, a sufitów nie ma. Taki lokalny folklor.
Od razu popędziłem się też pod gołym niebem wykąpać, ale cóż - nie znalazłem takich kabin męskich. Do dziś się zastanawiam, gdzie tam moja żona wzięła prysznic ...

Wszystko to za jedyne 34 euro. Fajna sprawa taki camping nad jeziorem Bolsena. Polecam raz jeszcze, gdyby ktoś z drogi zboczył.
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 09.12.2010 19:11

Ja tu cały czas jestem. Jestem i czytam
hmmm, no liczę, że ktoś jeszcze :wink:

No cóż, tak bywa, szewc bez butów chodzi...
To nie brak czytania ze zrozumieniem, ale czytanie "z doskoku"
Już sobie wszystko znalazłam


ale nie gniewamy się, co? :roll:

pozdrawiam czytających, Krystof
mariusz-w
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 8375
Dołączył(a): 22.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) mariusz-w » 09.12.2010 19:30

Krystof napisał(a):hmmm, no liczę, że ktoś jeszcze :wink:

..............................................................

pozdrawiam czytających, Krystof


I słusznie ... nawet od samego początku ... tego "bezzdjęciowego".


No .... ale jak Włochy - to ja akurat "musowo" ! ;)

.... a tak naprawdę to wszędzie lubię. :)


Pozdrawiam - równocześnie dziękując za pozdrowienie !

:)
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 09.12.2010 19:31

I słusznie ... nawet od samego początku ... tego "bezzdjęciowego".
dzień dobry :wink:
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 09.12.2010 19:59

DZIEŃ KOLEJNY, CZWARTEK, 15 LIPCA

Wstajemy zadowoleni. Bo dzień jest ładny i wszystko w porządku. Może poza tym, że nie zabraliśmy z domu papierowych filtrów do kawy (a pijemy filtrowaną) i nigdzie ich nie mogę kupić. W sklepiku na campingu podejmuję kolejną próbę. Tym razem z prośbą o wskazanie filtrów zwracam się do świeżo poznanego Holendra, który również coś tam sobie kupuje. Pan Holender bardzo mi współczuje i informuje, że we Włoszech to ja nigdzie takich filtrów nie dostanę. Jestem w szoku! I okazuje się, że ten pan Holender miał rację - do końca pobytu nie znajduję!
Wracam zawiedziony ze zgrzewką wód, owocami i jogurtem. Wody po drodze mi się rozsypują, co na filmie bywa śmieszna, a w rzeczywistości mniej. Rzecz jednak w tym, by spoglądać na siebie z dystansu, jak w kinie i jak na kogoś innego, to wówczas jest weselej.

Tak, czy siak o 10.12 opuszczamy przyjazny camping - przed nami około godzina drogi do Orvieto. Ponieważ nie korzystam tym razem z nawigacji, rzeczona godzina trwa od 10.15 do 10.45, czyli nieco krócej.
Stało się tak, ponieważ wczorajsze pięćdziesiąt kilometrów udało mi się skrócić do siedemnastu, dopisując tym samym do listy cudów w Bolsenie swój mały, indywidualny cud świecki.

Wtręt o planowanym, a nieobecnym niezadowoleniu

Otóż jestem Ci winien, Drogi Czytelniku Relacji, małe przeprosiny!
Zasiadając do napisania niniejszej relacji odnosiłem wrażenie, że podczas naszej podróży wydarzyły się rzeczy, które sprawią, że relacja pełna będzie uzasadnionej goryczy. Nawet napisałem parę dni temu takie ostrzeżenie, żeby "jak kto wrażliwy, niech nie czyta".
No i tak sobie myślę, że nic takiego nie ma, póki co, miejsca.
Smutkiem mnie to napawa, bo taka anty-relacja mniej banalną się być wydaje, a to lepiej niźli w banał popaść! No ale cóż, ważne, by relacja była prawdziwa, a do tej pory jest!
A wydarzenia rodem z filmów akcji jeszcze będą ... Niestety :@(

Ale póki co - Orvieto

Orvieto jest świetnie przygotowane do wizyt turystów.
Do starego miasta trudno nie trafić. Po prostu jedzie się główną drogą aż do ogromnego parkingu ukrytego w podziemiach. Z parkingu turysta jedzie już "nogami" licznymi ruchomymi chodnikami i ruchomymi schodami w górę i w górę - jest bardzo nowocześnie, czysto, przyjaźnie. Ruchome chodniki prowadzą nas korytarzem, na końcu którego znajduje się stara średniowieczna brama. A za bramą stare miasto! Prosto z parkingu kilkanaście metrów niżej! Genialne. Przechodzimy przez bramę, idziemy kilka kroków, odwracamy się, by zapamiętać miejsce, do którego będziemy mieli wrócić i - niewiarygodne - widzimy zwyczajną fasadę średniowiecznej zabudowy - podziemny system ukryty w starej zabudowie! Udało się połączyć współczesne z zabytkowym.
Jeszcze kilka uliczek, kilka kroków i jest - bogato zdobiona gotycka katedra, czyli doumo. I w dodatku wygląda, jak nowa!

Obrazek

Przyglądamy się jej z zewnątrz. Płaskorzeźby przedstawiają różne sceny biblijne, w tym wyobrażenie na temat piekła i nieba. Do tego te kolumienki ... zdaje się, że każda kolumienka jest inna. Różne kształty, kolory, pomysły na ozdobienie fasady, na pokazanie "a my potrafimy jeszcze lepiej". Oj, potrafią ci Włosi podkolorować i ozdobić, potrafią!

A w środku równie pięknie! Tyle, że Wam tego nie pokażę, bo był zakaz fotografowania, a ja nieskory do obchodzenia tego zakazu. A bo jakoś tak mało komercyjnie tak było, żeby mi się anarchista włączył, niestety.

Zachwyceni katedrą kręcimy się po bocznych uliczkach, robimy zdjęcia, zachowujemy się, jak turyści.

W końcu podejmujemy decyzję o kontynuacji podróży. Dziś jedziemy do Lacjum a jak wszystko pójdzie po myśli, to i do samego Rzymu może?
W drodze do parkingu kupujemy jeszcze jeżyny, potem wstępujmy na lody, czyścimy synka z ich mokrych resztek i udajemy się o tajemniczej bramy, za którą ukryte są tajemnicze schody i chodniki prowadzące do tajemniczego parkingu!

Opuszczamy piękne miasteczko, zatrzymujemy się, by znów zatankować (spalanie w normie), myjemy i pożeramy jeżyny i wjeżdżamy na Autostradę del Sole w kierunku stolicy.
Droga upływa sprawnie, jak to na autostradzie, jak to nam, jak to w wygodnym aucie, więc do Rzymu docieramy szybko - już po godzinie.

CDN
mariusz-w
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 8375
Dołączył(a): 22.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) mariusz-w » 09.12.2010 20:22

Krystof napisał(a): dzień dobry :wink:


Dzień dobry ! :D


Krystof napisał(a): papierowych filtrów do kawy (a pijemy filtrowaną) i nigdzie ich nie mogę kupić. ...........

Pan Holender bardzo mi współczuje i informuje, że we Włoszech to ja nigdzie takich filtrów nie dostanę. Jestem w szoku!


I to jest oczywiste ... choć lekko przesadzone. :)

Filtry takowe we Włoszech są (widziałem) ... ale głównie na potrzeby wyposażenia apartamentów dla ludzi z "północy".

Oni ... czyli Włosi piją kawę inną a właściwie inne, bo rodzajów jej tam sporo. :)

Przyznasz, że znają się na tej sztuce jak mało kto !

... i z tego powodu za "celulozą" nie przepadają !

Co do Holendra to mi go naprawdę żal, bo u nich .. (bywałem jakby co ;)) ... to kawę kiepską podają ...

(no chyba, że Włosi ! ;) )

... ale za to Goudę mają. :)


Pozdrawiam !
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 10.12.2010 09:09

Wieczne miasto

Celem jest drogi, miejski camping, do którego dojazd wskazuje nam nawigacja. Nie wiem, czy to z przesilenia, czy co, ale nawigacja w pewnym momencie mówi "error" i zdycha.
A drogi, mimo, że wszystkie prowadzą do Rzymu, to naprawdę kręte są i jest ich dużo. Tym bardziej, że do Rzymu już nas doprowadziły. Co więc teraz? No teraz, to jedziemy wreszcie, jak należy, czyli na czuja, prowadzeni moją genialna intuicją!
Szczęściem pamiętałem umiejscowienie campingu. Odtwarzałem więc sobie w głowie mapę z maps.google.pl, kierując się prawidłowo w pobliże Watykanu, na ulicę Via Aurelia o numerze coś tam.
Od szyldu z napisem "Roma" do campingu jechaliśmy prawie godzinę. A dodam, że nie było korka! Pobłądziliśmy dopiero w okolicy samego campingu, bo, by do niego zjechać, musieliśmy kilka razy autostradę zmienić, potem znowu zawrócić, zmienić kierunek, wjechać komuś do warsztatu, zajrzeć do podrzędnego motelu (by się znów przekonać, że wolimy camping), zaklaskać, zatrąbić i Bóg jeden wie, co jeszcze.

Wietrzny camping

Ale w końcu trafiliśmy! O 14.26. O tutaj:
http://www.camping.it/italy/lazio/romacamping/

A był to camping z takich "mimo, że w namiocie, to i tak żyjemy luksusowo".
Wjechaliśmy przez szeroką bramę i zatrzymaliśmy się w strefie "tu się zatrzymaj", by w recepcji, gdzie obsługa włada wszelkimi językami poza słowiańskimi, dostać informację: co, za ile, gdzie.

Wśród tych informacje wyłapałem taką ciekawostkę:
na campingu za wszystko płacimy kartą campingową - dostaje się ją, ale jest pusta. Trzeba ją więc zasilić dowolną kwotą, a potem sobie do woli bezgotówkowo płacić - ot tak, jakby ktoś nas chciał okraść, to tylko z tej karty nas okradnie i depozytu, który za nią wpłacamy (w realu okazało się, że płacić można równie dobrze gotówką -wiem, bo spróbowałem).

Na campingu są 2 baseny, liczne restauracje, bary i sklep. Cały camping poprzecinany jest równiutkimi dróżkami wyłożonymi kostką, a parcele są wydzielone, ograniczone krzakami, zacienione drzewami. Co kilka parceli jest skrzynka, w której siedzi prąd. Toalety są bardzo, bardzo czyste. Są toalety damskie, męskie, dla osób niepełnosprawnych i dla dzieci -takie z małymi kibelkami, zlewikami, drzwiczkami, wszystko nisko, kolorowe, w zwierzątka ... A camping kosztuje nas 98 euro za dwie doby.

Płacę, pobieram foldery i kartę płatniczą i jedziemy szukać miejsca na dwie noce.
Standardowo biorę pod uwagę miłe sąsiedztwo, kojący cień, możliwość ominięcia zakazu parkowania przy namiocie (bo dla aut są parkingi), bliskość lub dalekość atrakcji, w tym również atrakcji w postaci toalet.

Po rozłożeniu się gnamy na basen, ponieważ dziś odpoczywamy, a zwiedzamy jutro. Nad basenem zastanawiamy się, jak zdobyć miasto. Strasznie mnie bowiem kusi możliwość skorzystania z objazdowych autobusów. Wprawdzie kosztują 17 euro za dorosły łeb, bo dzieci nie płacą (genialny wynalazek kultury zachodniej!), ale dojadą wszędzie, gdzie trzeba. Ci, co nie wiedzą, o czym piszę, niech poczytają poniżej, w temacie: autobusy wycieczkowe po Rzymie.

Autobusy wycieczkowe po Rzymie

Zastanawiamy się nad skorzystaniem z oferty firmy zaproponowanej nam na naszym campingu (wtedy myśleliśmy jeszcze, że to jedyna taka sieć w Rzymie, a w centrum okazało się jednak, że jest ich kilka, a akurat jedynie ta prowadziła marketing w miejscu naszego noclegu).
Zerknijcie sobie na któryś a nich: http://www.romeopentour.it/index-en.asp
Dwupiętrowy, owiewany wiatrem shuttlebus zaczyna swój kurs przy Watykanie, a potem objeżdża miasto, zatrzymując się na kolejnych jedenastu przystankach zlokalizowanych przy największych atrakcjach miasta. Liczba przejazdów i przesiadek jest nieograniczona przez dwa dni. Dla mnie bomba - człowiek sobie wsiada, jedzie, wysiada, zwiedza, jedzie dalej ... Godne uwagi!

No więc leżymy sobie na leżakach przy basenie i rozmyślamy, jak tu ugryźć ten Rzym. W sumie, to ja udaję, że się zastanawiam, bo w portfelu mam już bilety na shuttlebusa, które są niespodzianką na jutro.
A na basenie jest wesoło - szczególnie podczas wskakiwania do wody, bo powietrze jest ciężkie od gorąca, a woda w basenie ma chyba z minus osiem i to w słońcu.
Automatycznie włączają się nam obawy, czy dzieci się nie poprzeziębiają, a jeśli tak, to co wtedy? Na tę okoliczność mamy na szczęście paracetamol i w czopkach i w płynie, a w zasadzie, to tylko w płynie, bo parafina w takich temperaturach, jak dziś zmienia konsystencję czopka w coś na kształt nutelli i to pozbawionej słoika.

Ale dzieci się nie poprzeziębiały. A baseny były równie mroźne, co i jaccuzi, w których próbowaliśmy się ogrzać po kąpieli. A jacuzzi, z kolei, utraciwszy swoją podstawową funkcję ocieplającą, były na campingu miejscem zalotów jego młodocianych mieszkańców. Czarowi jaccuzi uległ również synek, który zagadywał panny z obcego nam obszaru płatniczego jakoś w ten sposób: "dys ys maj dedi, hi is sirty sewen, hi ys from poland". Panny reagowały na to uśmiechami, których synek nie doceniał, a których z kolei ojciec, czyli ja nie byłem adresatem. Takie to życie płata ludziom figle smutne.
Obok basenu przechadzał się natomiast plastikowy pan ratownik. I znów bardzo rad byłem, że nie skomentowałem głupio, że się cały czas dziwnie pręży i w szklankach przegląda, i że jego opalona i naoliwiona, jak zawiasy w drzwiach, skóra pozbawiona jest całkowicie przynależnego mężczyznom w jego wieku owłosienia!
Nie mogłem od tego zjawiska oderwać oczu! Uregulowane brwi, brak owłosienia, po prostu plastikowy Ken ... No a rad byłem z przemilczenia, bo Ken okazał się Polakiem! O zgrozo, jak to dobrze widzieć i nie mówić, bo milczenie złotem czasem jest, czego uczą między innymi podróże!

Zastanawiam się, co tego dnia jedliśmy. Nie napiszę, bo nie wiem. Prawdopodobnie były to parówki z lidla, albo spagetii, ale pewnie nikogo z Was to nie interesuje ;@)

Wtyczki mają różne bolce

Po basenie poszedłem po zakupy. Głównym celem była wymarzona przejściówka do prądowych skrzynek. Znalazłem ją szybko, bo wskazał mi ja sprzedawca, jako właściwą. Dokupiłem jeszcze kilka rzeczy i poszedłem się podłączać. I znów problem - gniazdko ma trzy dziurki po kolei, czyli w jednym rzędzie, a przejściówka trzy bolce, ale na wierzchołkach niewidzialnego trójkąta, który by powstał, gdyby te bolce ze sobą połączyć.
Wracam do sklepu. Pan mówi, że "sorry, towar macany należy do macanta i że fanaberie mam, bo on też ma taką samą przejściówkę i u niego pasuje".
Już mu chciałem wyartykułować, gdzie ja to jego przejściówki nie posiadam, już się do karczemnej awantury prężę, a tu mnie nagle znowu jakaś wścibska para emerytowanych Holendrów na siłę z opresji wywabia!
I -d awaj - pana zza kasy wywlekają, do półki ciągną, o podobnym i własnym problemie opowiadają, właściwą przejściówkę spod sterty niewłaściwych wywlekają i uwzględnienia reklamacji bezwzględnie żądają! Zły jestem na taki obrót spraw, no bo co ja teraz ze zgromadzoną agresją pocznę?
Może linki od namiotu na nowo ponaciągam? A, bo nie wspomniałem, że trudno się na tamtym campingu szpilki i gwoździe wbija, szczególnie bez młotka i gdy kamień się co rusz kruszy ... Namiot więc mieliśmy dość dziwnie krzywo postawiony - większość linek była bowiem przywiązana do drzewa, krzaków, mazdy, płotka. Polak potrafi! :@)

Noc na takim campingu to koszmar!

No bo luksusowy camping w środku miasta okazał się noclegownią dla beztroskich wycieczek młodzieży zwiedzającej Europę. Tak więc późnym wieczorem zrobiło się gwarno i głośno: przyjechały zagraniczne autokary, wysypała się z nich wielonarodowa hałastra, która potupała - ciągnąc i pchając swoje sexi-walizeczki - do domków i namiotów. Potem spotkali się na wspólnej kolacji, wspólnym piciu i śpiewaniu, tańcach, hulankach, swawolach. No i wyłazi ze mnie moher biesiadowaniu przeciwny:@(
Ale jak ma nie wyłazić, skoro ja jutro chcę się w wielkim mieście pośród starożytnych zabytków ukulturalniać, a tu mi się pod namiotem pijane tłumy przewalają. I drą się, i butelki puste gubią i puszkami brzęczą. I to wszystko przy akompaniamencie nowoczesnej, głośnej muzyki młodzieżowej do rana. Około północy idę do sklepu. Po kilku piwach śpi się lepiej , myślę sobie. Kupuję, spaceruję, przysiadam na murku, wypijam dwa browary zero sześćdziesiąt i sześć pojemności po około jeden euro z hakiem sztuka i martwię się dalej: "ta, nawet, jak ja teraz zasnę, to się potem i tak na sikanie obudzę i tyle z tej nocy i z tych piw".

Obudziliśmy się dość wcześnie. Z satysfakcją odprowadziłem nieprzytomne tłumy do ich, wcześnie wyjeżdżających na zwiedzanie Rzymu klimatyzowanych autokarów.
"Ha! I dobrze wam tak, to ja se teraz kawkę strzelę poranną bez filtra, a wy się męczcie w tym swoich autokarach!"
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 10.12.2010 09:26

Krystof napisał(a):Co kilka parceli jest skrzynka, w której siedzi prąd...


Obrazek

:wink:

Wystarczy jedno słowo i zniknie...
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 10.12.2010 10:48

Spoko, panie Jacku, niech sobie to zdjęcie zostanie. Pzynajmniej jest wesoło :wink:

Zapraszam dalej ...


PIĄTEK, 16 LIPCA

Rzym

Z campingu do Rzymu pojechaliśmy rzymskim, miejskim, normalnym autobusem (za ok. 1- 2 euro za osobę). Jadąc podziwialiśmy różne rzeczy, jak to w obcym mieście. W pewnym momencie jedna starsza pani Włoszka zwróciła nam uwagę, że mamy uważać na podręczny bagaż, bo Włosi to strasznie kradną! Podziękowaliśmy ze sztuczną wdzięcznością, bo wiemy to doskonale i pewnie lepiej od niej.

Droga trwała około czterdziestu minut, a wysiedliśmy w pobliżu Watykanu i stacji metra. Jeszcze kilka kroków, i jeszcze kilka schodów, i jeszcze zakręt i naszym oczom ukazała się największa kolejka, jak kiedykolwiek widzieliśmy.
Kolejka ta ginęła w czeluściach wejścia do muzeów watykańskich, a ciągnęła się wzdłuż jego murów aż do placu świętego Piotra niemalże, czyli dobrych kilka kilometrów. Na dodatek kolejka nie była pojedynczo-osobowa, a grupowa i oddzielona była od reszty świata barierkami. Bardzo współczuliśmy stojącym w niej miłośnikom sztuki uznając jednocześnie, że to idiotyczne nie zarezerwować sobie wcześniej biletu i wejść bez stania w kolejce. Idiotyzm sytuacji był tym większy, że gdy już wracaliśmy ze zwiedzania Rzymu, to do zamknięcia muzeum były na pewno ze trzy godziny, a w kolejce nie stał nikt. Zerowa liczba miłośników zbiorów muzeum watykańskiego i fresków Michała Anioła!

Mijając kolejkę marzyliśmy, by taka sama nie stała do bazyliki św. Piotra, która była naszym pierwszym na liście celem.
I szczęśliwie nie stała.

Obrazek

Przed bazyliką gromadził się wprawdzie tłumek, ale była to kolejka na pięć minut oczekiwania - akurat tyle, by się napić wody i zjeść polskie ciastko. Po odestaniu swoich minut dotarliśmy do bramy, przy której moja żona wypowiedziała pamiętne słowa: "Daj mi, proszę, tą długą spódniczkę z torby"

Kolejne pół godziny upłynęło na poszukiwaniach sklepu z dość długim szalem, czy chustą, by móc się nim/ nią przepasać, by uważny strażnik przepuścił nas przez pierwszą bramkę do domu pana Razingera.
Pobiegłem na poszukiwania samotnie. Też trochę po to, by odreagować. Kupiłem sprawnie (4 euro), wróciłem, zrobiliśmy w bramce pokaz zakrycia nóg i poddaliśmy się kolejnym testom - tym razem na posiadanie broni palnej, długiej białej i śmiercionośnych granatów. Ponieważ nie dysponowaliśmy niczym takim udaliśmy się dalej - prosto do bazyliki, z którą może konkurować jedynie ta nasza - w Licheniu ;@)

W sumie to bez sensu pisać, jak w niej jest, jakie robi wrażenie, jak w niej wygląda. Jest to najważniejszy kościół katolicki i każdy, kto będzie chciał dowiedzieć się czegoś więcej, to sobie coś doczyta. A dla zobrazowania wielkości bazyliki i jej kopuły podam liczby zassane z wikipedii:

bazylika:
długość zewnętrzna - ponad 211,00 m;
długość wewnętrzna - 186,00 m;
szerokość nawy głównej - 27,00 m
wysokość nawy głównej - 46,00 m.
kopuła:
ciężar całkowity - ok. 14000 ton;
wysokość zewnętrzna (od poziomu ulicy do wierzchołka krzyża na kopule) - 133,30 m;
wysokość wewnętrzna (od posadzki do brzegu latarni): 117,57 m;
średnica wewnętrzna: m 41,50

Obrazek

Na nas (poza oczywistościami artystycznymi i gabarytowymi) zrobiło wrażenie to, że w bazylice znajduje się rzekomo grób świętego Piotra. A jeśli nawet to nie jego grób, to tak się przyjmuje i drugiego takiego nie ma. To poważna sprawa.

Obrazek

Przejmujące było dla nas też, że rzeźba świętego stoi w miejscu jego śmierci.

Obrazek

Po obejrzeniu Piety Michała Anioła, licznych fresków i rzeźb oraz dziesiątek kaplic pobiegliśmy do grobowców papieży, w tym oczywiście też Jana Pawła II.
A potem, znów biegiem, do autobusu, który miał nas obwieść po najważniejszych zabytkach Rzymu.

Z jego okien podziwialiśmy bastion św. Anioła

Obrazek



I Plac Wenecki z pomnikiem Wiktora Emanuela II, który zjednoczył (niestety) Włochy

Wstawię zdjęcie, wstawię :@)

Z placu pobiegliśmy w stronę Forum Romanum.

Obrazek

... i do Łuku Konstantyna

Obrazek

I był to moment, gdy dopadła nas wola biegania i zwiedzania. Na długie godziny pożegnaliśmy się z naszym autobusem i z wodami, które mieliśmy dostać w cenie zakupu biletu (jak później o nie spytałem, to się okazało, że owszem, należą mi się, ale na innym przystanku. Szybko obliczyłem, że pełen objazd po Rzymie trwa około dwóch godzin i to zbyt długo, by jechać po darmową wodę ;@)

Wysiedliśmy więc na Placu Weneckim i popadliśmy w zachwyt - a bo tu ten plac, a w oddali Koloseum, a przed nim Forum Romanum z łukiem, a według planu, to za nami gdzieś odnajdziemy Panteon, a dalej Di Trevi, a za nią dzielnicę hiszpańską ze schodami ...
Po co więc włazić do tego cholernego autobusu?

Tu też będzie jeszcze jakieś zdjęcie :@)

Po całym starożytnym Rzymie chodzili starożytni Rzymianie i bez skrępowania prosili o jałmużnę za zdjęcie. Żeby oni chociaż ładni byli!

W pewny momencie podszedł do nas przebiegły Rzymianin - ten na zdjęciu poniżej - i gdy wyciągnął zza pasa drewniany miecz, ja wydobyłem z torby butelkę wodę i zaatakowałem go! Moja córka stanęła, jak wryta - oto walczę z prawdziwym Rzymianinem butelką z wodą, niczym mieczem sam Wołodyjowski! Tyle, że cała sytuacja skrępowała żołnierza i szybko się poddał, niestety. Kurtuazyjnie spytał, skąd jesteśmy, standardowo zrozumiał, że z Holland i sobie poszedł niepyszny. Ot taka rzymska przygoda.

Obrazek

Po obejrzeniu forum ruszyliśmy, znów obok Placu Weneckiego, na poszukiwanie Panteonu - świątyni wszystkich bogów stojącej na Polu Marsowym i ufundowanej przez cesarza Hadriana w I wieku przed naszą erą!
Jest okrąglutki (taka rotunda o średnicy ponad czterdzieści metrów) i pozbawiony okien - ma jedynie taki lufcik w suficie.

Tu będzie jeszcze jakieś zdjęcie, że bez okien :@)

Panteon to rzekomo najlepiej zachowany zabytek starożytny na świecie!

Obrazek

Potem pobiegliśmy na poszukiwania kiczowatej Fontanny Di Trevi, gdzie - stojąc w ogromnym tłumie turystów - upapraliśmy się lodami.
Ciekawostka, że największe tłumy były pod fontanną i na Hiszpańskich Schodach. I pod Forum Romanum pustki. Ot, kultura masowa!

Obrazek

Hiszpańskie schody

Obrazek

Zrobiliśmy więc rundkę z Forum Romanum, przez plac z Panteonem, fontannę i schody aż do kolejnego przystanku gdzieś tam bardzo daleko.
Po drodze wchłonęliśmy kilka trójkątów pizzy (taka sobie) i kupiliśmy dzieciom fantę. A potem jeszcze wpadliśmy do spożywczaka, gdzie odbyłem sympatyczną rozmowę z dwiema sprzedawczyniami. Zaintrygowało mnie, że z podsłuchanej rozmowy zrozumiałem, że jedna drugiej tłumaczy tekst piosenki po hiszpańsku i, bijąc się w pierś mówi "corazon", co oznacza "serce", a wyraża bezgraniczną tęsknotę ... Tęskniła ta pani bowiem do swojej rodziny, którą zostawiła w Peru, a ta druga ją dobrze rozumiała, bo była z Etiopii. Ja powiedziałem, że też jestem tu obcy i że je dobrze rozumiem. Ucieszyły się bardzo!
Tyle, że jak się dowiedziały, że jestem na obczyźnie od tygodnia i za dobry tydzień wracam do siebie, to znów się zajęły swoja ckliwą piosenką ...

Zaopatrzeni w różnego rodzaju artykuły, w tym również w puszkowego heinekena, udaliśmy się do autobusu jadącego do ...

... Koloseum

Obrazek

Obrazek

I to zdarzył się zbiorowy bunt, na czele którego stanęła moja żona. A poszło o to, że oni z tego autobusu nie wysiądą. Że Koloseum mają gdzieś, że to już kolejna godzina w hałasie, smogu, upale, na nogach i basta - nie wysiądą. A ja na to, że okej, bo ja już tu byłem, widziałem i mi wystarczy mój heinekenek!

Tak też się stało. Dramat. Posiedzieliśmy sobie w autobusie na przystanku patrząc na Koloseum i bez wysiadania pojechaliśmy w dalszą drogę.

Obrazek

Obrazek

Usta prawdy

Wiem że są tego warte, ale nie zobaczyliśmy w Rzymie "Ust prawdy".
A to dlatego, że zaliczyliśmy je przecież rok wcześniej w Koryncie, pomiędzy śmietnikiem, a przystankiem :@)

Tu będzie jeszcze zdjęcie greckich ust :@)


Ale do fabuły - wysiedliśmy znów przy Watykanie, oblaliśmy się wodą ze źródełka, popiliśmy jej sobie, napełniliśmy butle i udaliśmy w stronę przystanku. Był w trochę innym miejscu, bo to była akurat taka pętla. Na przystanku były jeszcze dwie panie. A autobus nie jechał, potem znów nie jechał i nie jechał. Po około pół godzinie dowiedzieliśmy się zbiorowo, że czasowo przystanek jest przeniesiony na inną ulicę, na którą się udaliśmy. Ale tam też nasz autobus nie jechał, a inne owszem. Najgłupsze było to, że staliśmy na kilkupasmowej ulicy, widzieliśmy autobus o naszym numerze jadący w przeciwnym kierunku, a potem nie mogliśmy się go doczekać. Powinno to oznaczać, że jedzie jeszcze inną drogą! Ale nie, pasażerowie się upierali, że właśnie jedzie tą, na której stoimy. No i przyjechał, tyle, że się nie zatrzymał. Gdy spytałem stojących na przystanku o co chodzi, pokazano mi małą karteczkę nabazgraną po włosku i przyklejoną do rozkładu jazdy, że nasz autobus zatrzymuje się na wybranych przystankach, tyle, że nie bardzo wiadomo których. O zgrozo! Pobiegliśmy więc z kilometr na następny przystanek. Tam nikt nie wiedział o zmianach, więc pobiegliśmy jeszcze na następny! Tam stał z kolei młody Hindus, który nam wszystko wyjaśnił. A jak już wyjaśnił, to przyjechał wreszcie nasz autobus. Dwie godziny w plecy. Dwie godziny na stojąco na brudnej ulicy, zamiast obok Koloseum na ławeczce, na przykład.

Po około pół godzinie dojechaliśmy na camping. Rodzina poszła do namiotu, a ja postanowiłem odwiedzić pobliski market, na którym kupiłem pełno niespodzianek: owoce, warzywa, sery, wędliny, browary i -najważniejsze - dwa campingowe rozkładane fotele kapitańskie (po 6 euro sztuka) i przetwornice do prądu (19 e), której zadaniem będzie czarodziejskie zamienianie prądu 220 na prąd, który nie spali naszej lodówki samochodowej, którą podłączamy do akumulatora! Genialne. Podłączyłem lodówkę i rozległ się smród - roztopiła się końcówka na kablu. No to już nie będzie lodówki - ani w aucie, ani na campingu. Przynajmniej mamy szczelne pudełko, do którego robale nie powłażą!

Gotujemy sobie ravioli, albo parówki i idziemy na basen. Jest piątek, strasznie dużo mamy za sobą i nie wiemy, co robić jutro, bo rezerwację domku na pięknym campingu w Vieste mamy dopiero od niedzieli ...

CDN
Ostatnio edytowano 10.12.2010 22:59 przez Krystof, łącznie edytowano 3 razy
adamk3
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1282
Dołączył(a): 31.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) adamk3 » 10.12.2010 13:36

Krystof napisał(a):Podłączyłem lodówkę i rozległ się smród - roztopiła się końcówka na kablu. No to już nie będzie lodówki - ani w aucie, ani na campingu.


Przynajmniej mamy szczelne pudełko, do którego robale nie powłażą!


CDN


:D :D :D

pozdrav.
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 10.12.2010 13:56

DZIEŃ SOBOTNI, SOBOTA, 17 LIPCA

Dziś jedziemy do Vieste!


Umęczeni kolejną nieprzespaną nocą opuszczamy camping. Jest 9.37, gorąco. Przed nami około 400 kilometrów różnymi drogami, ale głównie autostradą.
Nawigacja znów działa i zastanawiamy się, którędy nas poprowadzi. Wbiłem wprawdzie punkty "przez", ale z elektroniką to nigdy nic nie wiadomo!

A jechaliśmy mniej więcej tak: z Rzymu na północ, bo chcemy przeciąć but w poziomie, czyli dojechać w linii prostej nad Adriatyk (okolice Pescary). Potem przez miejscowości nadmorskie, aż do samego półwyspu Gargano, autostradą Autostrada Adriatica.

Jedziemy zestresowani, bo ruch jest duży. Jest sobota rano i mamy obawy, że wjedziemy w największe korki spowodowane zmianą turnusu i łikendowymi wypadami w zielone. I rzeczywiście, w okolicach Rzymu było dość gęsto. Szczęściem - im dalej od stolicy, tym aut było mniej, aż w końcu jechaliśmy przez długi czas autostradą prawie sami. Zrobiło się nawet złowrogo, bo jakoś dziwnie się jedzie w samotności. Człowiek od razu myśli, że gdzieś pobłądził.

Jechaliśmy przez przepiękne góry, ponad przepaściami, przy górskich zboczach, licznymi tunelami - przejazd dostarczał wielu wrażeń, a moją żonę, standardowo, przyprawił o mdłości.
Mijaliśmy samotne miasteczka w wysokich górach, hale z owieczkami i kozami, naprawdę było wspaniale. Na a potem jeszcze wspanialej, bo oto naszym oczom ukazał się Jadra! Błękitny, spokojny wąski pasek słonej wody tworzący granicę z piękną Chorwacją. Przypomina mi się, że jak byłem we Włoszech w 1991, to wydaje mi się, że słyszałem dobiegające z drugiej strony morza wybuchy bomb. Ciekawe, czy to możliwe?

Nadmorską autostradą jedziemy około sto kilometrów, do zjazdu na miejscowość Lesina. Łącznie przejazd kosztuje nas 23,30 euro.

Gargano

Przed nami jeszcze tylko 60 kilometrów, czyli pewnie godzinka jazdy. Pomyłka!
Początkowo jedziemy drogą, jak po stole - równą, prostą, wąską, pomiędzy wysuszonymi polami, mijając opustoszałe gospodarstwa. Oj, biedny to region, biedny. Mijamy stada kóz, kłaniają nam się zdziczałe krzewy obwieszone dojrzewającymi figami. Jedziemy dość wolno, bo boimy się patroli policji - minęliśmy już ze dwa, więc istnieje obawa, że to region policjantów czyhających na turystów. Bo widoczność jest dobra, droga jest znośna, a ograniczenie jest do sześćdziesięciu - jak tu go nie próbować złamać. A my nie próbujemy, bo po pierwsze: zwykle staramy się tego nie robić, a po drugie: przed nami tylko godzina jazdy, więc gdzie nam się spieszy. Po drodze zatrzymujemy się nawet wysikać synka - taki jestem dziś zgodny, że niech ma, niech sobie sika!
A potem zaczynają się schody.

Droga robi się kręta. A jak piszę, że kręta, to uwierzcie, że nie prosta. Kręta oznacza częste jeżdżenie na jedynce, by pokonać kolejny zakręt. A bo dodać trzeba, ze jest też wąska - taka na półtora auta, więc zawsze ktoś musi zjechać na pobocze.
A pikanterii dodaje fakt, że pobocza często nie ma, bo zamiast niego jest lita skała. Jedziemy więc niespiesznie, by w pewnym momencie pojechać złą drogą. Pomyłka kosztuje na 20 kilometrów więcej, co robi dodatkową godzinę spędzoną w samochodzie. No bo zamiast jechać dalej, zjechaliśmy z gór do nadmorskiej Peschci, z której rozsądny wyjazd był tylko jeden - tą samą drogą10 kilometrów stromo pod górę. Po nerwowej godzinie zjechaliśmy z gór z następującymi postanowieniami:
- podczas tygodnia w Vieste nie robimy żadnych wycieczek samochodowych,
- do Neapolu jedziemy na bank inną drogą, bo tą to się jeździć nie da !

Jesteśmy nad pięknym Adriatykiem, w Santa Maria di Merino

Do Santa Maria di Merino, położonego 7 kilometrów od Vieste, zajechaliśmy na godzinę 14.50, czyli po ok. 400 kilometrach (300 szybką autostradą) i 5 godzinach jazdy.

Santa Maria to typowo turystyczna osada połączona nadmorską drogą z innymi tego typu. Wzdłuż drogi ciągną się liczne ośrodki, oliwne pola, jest kilka supermarketów i samoobsługowa stacja benzynowa, z której boję się skorzystać, mimo, że w baku sucho.

Baila dei Lombardi

Tydzień odpoczynku wykupiliśmy sobie tutaj: http://www.baialombardi.it/gargano/village-vieste.html

Nasz domek stał w takiej alejce

Obrazek

Nad morzem było tak

Obrazek

A camping leżał przy plaży

Obrazek

Niektórzy mieszkali w domkach, niektórzy w namiotach, jeszcze inni w mobilhołmach, a szwajcarscy emeryci w autobusie :@)

Obrazek

Jak wspomniałem, przyjechaliśmy o dobę za szybko. Pani w okienku jednak nie robiła problemów - nasz domek jest zajęty, ale jest już wolny domek mojego brata, który również tu przyjedzie jutro wraz z rodziną.
Domek jest wprawdzie wiele większy (droższy), ale zapłacimy, jak za nasz. Tyle, że musimy po sobie potem posprzątać. Nie znajdujemy haczyka, więc zgoda, zostajemy w gościnie u brata.

Idziemy się wykąpać, a woda jest gorąca. Gorąca! Wspaniale. Kapiemy się, turlamy w piasku, odpoczywamy.
I mamy na to jeszcze siedem wspaniałych długich dni!
Wieczorem próbujemy zasnąć, ale ciszę zakłócają śpiewy. Domek mojego brata i jego rodziny sąsiaduje z campingową knajpką, tak więc można się rozkoszować knajpianym gwarem, czy się chce, czy nie, bez wychodzenia z domu ...
I ma na to jeszcze siedem wspaniałych długich dni!

CDN :wink:
Ostatnio edytowano 10.12.2010 14:57 przez Krystof, łącznie edytowano 1 raz
Tymona
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2140
Dołączył(a): 18.02.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Tymona » 10.12.2010 14:18

:lol: powaliło mnie to moherowe porównanie :lol: Ale wiesz co - nie jesteś sam - ja też tak mam, jak chce mi się spać, a tu mi nad głową imprezę bezczelnie :wink: rozkręcają :lol: Tylko u mnie jest jeszcze dochodzi: "jak mi dzieciaki obudzą... " :lol:

Bus szwajcarskich emerytów - dla mnie bomba - pewnie czasy hipisowskie pamięta :wink:

A tak poza tym - to niezłe tempo mieliście :D

pozdrawiam serdecznie
:D
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15078
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 10.12.2010 14:56

No cóż, tak bywa, szewc bez butów chodzi...
To nie brak czytania ze zrozumieniem, ale czytanie "z doskoku"
Już sobie wszystko znalazłam

ale nie gniewamy się, co? :roll:

Ja się nie gniewam :D

Krystof, strasznie pędzisz! Chciałam coś napisać o Rzymie, a my już jedziemy do Vieste.
Ja, póki co, zostanę jeszcze w Wiecznym Mieście. Zwiedzaliście Rzym ekspresowo, ale to, co najważniejsze udało Wam się zobaczyć. Chociaż nie zazdroszczę tego sprintu w upale...

Co do autobusów, fajny wynalazek, poważnie się zastanawialiśmy nad skorzystaniem z tego środka transportu w Budapeszcie, ale w końcu nie skorzystaliśmy...

W Rzymie natomiast poruszałam się wyłącznie metrem, które, jak wszędzie, świetnie się sprawdza i podwozi do największych atrakcji turystycznych, ale też do dalszych dzielnic, które są warte uwagi, a busy tam już nie jeżdżą.

Miałam kiedyś (w 2002 roku) to szczęście, że spędziłam w Rzymie prawie 2 lipcowe tygodnie. (Mieszkałam u znajomego w małym miasteczku pod Rzymem, skąd codziennie dojeżdżałam do miasta, komunikacja rewelacyjna - autobus bezpośrednio do centrum).

Zwiedzałam sobie powolutku, a każdy dzień miał inny charakter - był Dzień Antyczny (zwiedzanie Koloseum i Forum Romanum), Dzień Święty (raz trzeba było się poświęcić i ubrać w długie suknie oraz zakryć ramiona, coby zobaczyć najważniejsze bazyliki), Dzień Relaksu (bo kiedyś trzeba było odpocząć od zwiedzania w wielu pięknych rzymskich parkach, np w Villi Celemontana i w Villi Borghese - polecam oba miejsca, jeśli ktoś na dłużej zagości w Rzymie) i wiele innych dni tematycznych :wink:

Teraz już nie pojechałabym na rzymskie wakacje, preferuję inne miejsca na tak długi pobyt. Ale fajnie było poznać lepiej to miasto i nie patrzeć na nie tylko jak na zbiorowisko zabytków, których w Rzymie jest od groma. Bardzo fajny klimat ma dzielnica Zatybrze (Trastevere). Nie ma tam żadnych ważnych zabytków, ale fajnie jest po prostu powłóczyć się urokliwymi uliczkami.

Jeśli chodzi o camping, to niestety standard we wszystkich stolicach europejskich. Dużo młodych ludzi, wycieczki autokarowe; głośne imprezy do rana. Podobnie było na campingu w Budapeszcie, chociaż na pewno trochę spokojniej, bo klimat nie tak gorący jak we Włoszech i nocami robiło się chłodno.
Myślę, że kiedyś, jak będziemy chcieli pojechać do Rzymu, to tylko na camping, być może na ten sam co Wy :D

To się wygadałam (chyba brakuje mi pisania relacji :wink:) :D Teraz mogę jechać z Wami na Gargano :D
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 10.12.2010 15:03

Cześć, Dziewczyny! :wink:

Fakt, mieliśmy spore tempo, ale na Gargano zdecydowanie zwolniliśmy. Taki był plan - wymęczyć się, dopóki dzieci na to pozwalają, potem relaks. Bo z naszym podejściem nic sie nie zmieniło:
- jeździmy z dziećmi
- a skoro tak jest, to każdy musi mieć jakąś radość

Problem w tym, że trochę zrobiliśmy te Włochy po łebkach ... Może to i lepiej, że Andaluzja mi się popruła, bo też byśmy ją zespuli?
Tak, jak i ten Rzym - nie sposób go zobaczyć z dziećmi w jeden dzień, niestety :(

Dziękujęz a uwagę! ZApraszam do galerii poniżej :wink:
Krystof
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3353
Dołączył(a): 26.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) Krystof » 10.12.2010 15:08

A nasz domek leży sobie pośród eukaliptusów. Dopiero po powrocie się dowiedziałem, że gdzie eukaliptusy, tam nie ma komarów!

Obrazek

Dni lenistwa przebiegają podobnie: wstajemy, idę do sklepu po bułki, warzywa i owoce, jemy śniadanie, pijemy kawę i nad morze. Gdy jest wiatr, pływam na desce, gdy nie ma - kąpiemy się, zbierały muszelki, szwędamy się po plaży, to tu, to tam.
Córka zaprzyjaźnia się z Dianą - włoskim psem-ratownikiem, ja z handlarzami z Senegalu. Prawie nic nie zakłóca spokojnego urlopowego rytmu.

Jednym słowem ... nuda :wink:

Obrazek

Spacer

Obrazek

Pobliska wysepka

Obrazek

Plazowa panorama

Obrazek

Plażowy sprzedawca

Obrazek

Pies ratownik

Obrazek

Jakiś Polak z sąsiedztwa, co wygląda na tym zdjęciu, jak Gołota prawie

Obrazek

Wieczorny repertuar jest równie monotonny: duża pizza (4 - 8 euro), dzban wina (4 euro za pół litra), czasem spaghetti (5 - 7 euro), espresso (1 euro), pucharek tiramisu (2 euro).

A propos knajpy

Poszliśmy sobie raz na pizzę i wino. To pierwsze - wyśmienite (szczególnie z karczochami, które w Polsce występują dość rzadko), to drugie - takie sobie.
Ale drugiego dnia zrobiliśmy kolejne podejście, ot, by poznać kolejne rodzaje pizzy. Tym razem wino było wyśmienite. Byliśmy większą grupą, więc najpierw wzięliśmy dwa razy po pół litra, potem karafkę półtora litra, potem znów małą i jeszcze znów małą, zawsze to samo "vino regionale" ... ile go było, nie pamiętam, bo w pewnym momencie straciliśmy rachubę. Takie było dobre!
No ale do czego zmierzam - wino było o wiele lepsze niż wczoraj. Pomyślałem sobie głośno: "pewnie wczoraj było jakieś stare z dna beczki". Tyle, że rachunek wydał mi się jakiś taki za wysoki, ale nic to, mamy wakacje.
I tak się stało, że tak w tej pizzy zasmakowaliśmy, że chodziliśmy do knajpki stale i stale, a wino było raz dobre, a raz złe.
No i razu jednego wszystko wyszło na jaw!
Poprosiłem kelnera o rachunek, który postanowiłem następnego dnia przeanalizować za pomocą porównania z innymi rachunkami. Problem był jednak w tym, że na rachunku były kwoty, a nie nazwy. Poszedłem więc do kelnera na poważną rozmowę: "skąd się biorą te kwoty, o tutaj". Długo radziliśmy: "Może colę kupiliście? A może wodę? A może kawę? A może to deser jakiś?"
W końcu okazało się: w zależności od widzi-mi-się kelnera dostawaliśmy wino za 4 lub za 6 euro. A że win kupowaliśmy dużo, stąd i pomyłki liczne. No i się kelner obraził, a my poszliśmy się napić wina do knajpy w innym ośrodku. Tyle, że tam - u obcych - to już nie było tak fajnie i wesoło, jak u nas. Tym bardziej, że w ciągu tych kilku dni, to się bardzo zaprzyjaźniliśmy z całym knajpianym personelem, tak nam tam było wesoło!

I jeszcze taka ciekawostka knajpiana

Strasznie się dziwiłem, że wielu mieszkańców campingu kupuje sobie pizzę i idzie ja pożerać do namiotu. Po co, skoro tam w knajpie tak miło? Otóż okazało się, że we Włoszech do rachunku dodaje się odgórnie dodatkowe kwoty: za obsługę i za nakrycie do stołu! To drugie kosztowało nas codziennie dodatkowe 1 euro za osobę za przyniesienie sztućców.
A jakież było zdziwienie kelnera, gdy do każdego rachunku dodawaliśmy mu kilka euro napiwku! Na początku to nawet nie chciał go przyjąć i coś tam mamrotał pod nosem, ale potem już brał i się cieszył, że dostaje podwójnie. A my, głupki, płaciliśmy. Ot, podróże kształcą!
No i dlatego bardziej się opłacało kupić dużą pizzę za 3 euro i ją zjeść przy namiocie, niż za tą samą pizzę zapłacić 7 euro w knajpie.
Tyle, że my nie mieliśmy rozbitego namiotu ;@)

O sklepikach, kramiki i objazdowej lodówce z kukuruźnikiem

Na campingu jest sklepik ogólnospożywczy, a obok niego kramik warzywny. Do tego codziennie o 8.30 przyjeżdża na teren ośrodka lodówka, z której wychodzi starszy pan w swetrze i krzyczy przez megafon na cały głos "pesce, pesce" i coś, czego nie rozumiałem. W aucie ma natomiast wszystkie morskie żywiołki, jakie sobie można wyobrazić! Chodzę co rusz je oglądać i z niezrealizowanym zamiarem kupna. To od dawna mój kompleks ... zrobić sobie świeże krewetki, albo lepiej kalmary, które uwielbiam. Problem z tym, że nie umiem i nie mam motywacji, bo poza mną nikt by ich nie chciał jeść.

Sklepik, jak sklepik.

Pracuje w nim pan, który mógłby wziąć udział w konkursie na najwolniejszego pakowacza na świecie.
Myślę, że gdybym zaczął opisywać, jak kupiłem u niego ogromny plaster szynki, a on go dokładnie pakował i skręcał w rulon, to - gdybyśmy oboje zaczęli w tym samym czasie naszą pracę i ja bym szczegółowo pisał, a on pakował, to gdybym ja już skńczył, to on byłby na etapie pytania "któóóóóraaaa szyyyyynkaaaa?". Doprowadził mnie tym do takiej furii, że więcej u niego już nic nie kupiłem i skoncentrowałem się na gotowych produktach z działu samoobsługowego. Zderzenie człowieka z północy z człowiekiem z południa ...

Kramik, jak kramik.

Pracuje w nim pan, który mógłby wziąć udział w konkursie na najwolniejszego pakowacza na świecie.
Zrobił na przykład tak: obsługiwała Włocha, który chciał kupić melon. W środku sklepiku nie było dobrego. Obmacali wszystkie i nie było. Na zapleczu również nie! No to wyszli na zewnątrz - tam było ich więcej, wiec przekładali po kolei wszystkie w poszukiwaniu tego jedynego. A ja czekałem, a za mną gromadzili się kolejni kupujący. A ze ściany przyglądał się nam dobrotliwie z obrazu święty Pio ze stygmatami i cały w pświacie kolorowej ...
A potem tamten pan chciał jeszcze kupić brzoskwinie ...
I może nie chodziłbym już do tego kramiku z warzywami, gdyby nie fakt, że sprzedawca miał w sprzedaży pyszne zaprawy oliwno-octowe własnej roboty: karczochy, nadziewane papryki, coś z fetą, i coś z tuńczykiem, i coś zawijane w plastry marynowanego melona, i małe i duże kapary -niesamowite sprawy!

A z samochodem-lodówką to z kolei taka przygoda była.

Razu pewnego wpadłem na pomysł, by wczesnym rankiem wyręczyć pana w jego pracy i coś pokrzyczeć przez megafon. Poszedłem więc do niego i poprosiłem na migi o przekazanie mi szczekaczki. Pan przekazał mi ją z uśmiechem węsząc przy tym jakiś podstęp. Wziąłem ją i zakradłem się pod okno domku mojego brata, po czym wrzasnąłem na cały camping: "wstawać lenie, do roboty, Rooooobeeeeert, wstaaaaaaawaaaaaj". Jaką miałem radość nieopisaną, gdy spostrzegłem pięcioosobową rodzinę mojego brata przepychającą się do drzwi, by zobaczyć, co się dzieje!

Tak to miło nam upływało leniwe życie turysty w Baia dei Lombardi, w Santa Maria koło Vieste ...


CDN
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Włochy - Italia



cron
Z Gdańska do Pompejów i z powrotem, szlaczkiem po bucie ... - strona ...
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone