12 lipca, poniedziałek, Piza i Lukka
Z Pizą to jest tak:
z przekory chętnie byśmy do niej nie pojechali. Na myśl o zdjęciach ludzi podpierających pochyłą wieżę różnymi częściami ciała to mi się tak trochę dziwnie robi ... Bo ja to raczej taki mało wesoły jestem, a na grupowe zabawy to wręcz zalergizowany. No ale Piza jest blisko, jest ładna, mała i przyjazna do zwiedzania. Tak sobie to wyobrażałem. No a poza tym, to nie można tak na przekór, bo w ten sposób, to nic byśmy nie zobaczyli.
Zatem jedziemy do Pizy - opis drogi zbędny, bo jedzie się łatwo. Chętnie bym sobie przypomniał i zanotował, czy jechaliśmy autobaną, ale nie wiem ... jak mi się przypomni, to dopiszę ;@) Pewne jest, że z campingu droga zajęła nam niecałą godzinę. Potem kręciliśmy się kolejne pół godziny po centrum szukając parkingu. Akurat była jakaś przebudowa i mieliśmy kłopot, by w dobrym kierunku zjechać z ronda. W końcu zjechaliśmy do parkingu podziemnego, o którym wiedzieliśmy tyle, że leży około trzy - cztery kilometry od katedry, która była naszym celem. To nawet dobrze - dzięki dalszej lokalizacji jest szansa, by zobaczyć więcej!
Zjeżdżamy zatem ślimakowym zjazdem pod ziemię. Gdy przejeżdżamy obok urwanego szlabanu mówię do żony "o, patrz, ktoś im szlaban urwał" i jadę dalej zadowolony, że auto będzie stało w cieniu. Wtem zauważam, że biegnie za nami jakiś człowiek. Generalnie to staram się nie reagować na takie zaczepki, więc nie robię sobie nic z tego, że biegnie za nami, macha rękami i coś krzyczy.
Gdybym wyczuł niebezpieczeństwo jakieś - ot, że może coś im zalało i wyrwa się zrobiła, albo że ślisko, to może i bym się zatrzymał. Ala lata doświadczenia mówią mi, że jak to zrobię, to się okaże, że muszę się wycofać, bo miejsca nie ma, że to dla pracowników tylko, albo coś bzdurnie innego, co zakłóci mój plan. Zawsze łatwiej to zignorować, a potem się wytłumaczyć, niż wysłuchiwać od razu.
Jedziemy zatem dalej, odnajdujemy wygodne (blisko windy) miejsce, wypakowujemy wózek-spacerówkę, wodę, przewodnik i coś-tam-jeszcze i idziemy szukać biletu parkingowego (nie pobrałem go, bo szlaban był urwany). No i dobiega do nas wreszcie nasz parkingowy maratończyk i cały zgrzany informuje mnie gniewne, że mu szlaban urwałem! Po co miałbym to zrobić pytam się skrycie, a jego oficjalnie informuję, że coś mu chyba na łeb padło! On awanturuje się nadal, ale jakoś tak coraz mniej widząc, że wychodzi na wariata ... stoimy spokojnie, z dziećmi, gotowi do zwiedzania, obok auta, na którym nie ma śladu uderzenia, ba - nawet otarcia (te dopiero porobią nam na parkingach Włosi później, że nie wspomnę, że sobie rozwalę zderzak parkując w Sienie na słupku).
Jak już się naawanturował, to powiedział przepraszam i uciekł. Ale wrócił po chwili z kwitem parkingowym i mapką, żeby nam pokazać, którędy do wieży.
Wyjeżdżamy zatem windą na powierzchnię i idziemy zwiedzać.
Spaceruje się miło. Miasto jest dość przyjazne dla pieszych.
(tak, tak, tu powklejam zdjęcia, ale trochę później!)
Idziemy sobie spokojnie obok tego i tamtego przechodzimy przez most, przez ładny plac ze średniowiecznymi fasadami budynków (Piazza dei Cavallieri), by dojść wreszcie jakby do końca miasta, gdzie rozpościera się duży plac z przepięknej urody kompleksem zabytków średniowiecznych o charakterze kościelnym.
Jesteśmy na
Campo dei Miracolo (Pole cudów).
Zdecydowanie najładniejsza jest tu katedra ozdobiona piaskowcem, szkłem i majoliką z drzwiami z brązu. Przepiękne!
Sama wieża też jest interesująca. Może nie to dokładnie, że krzywa, ale to, że takbogato zdobiona i z arkadami!
Zachwyciło nas też baptysterium - to z kolei tym, że nie daje się jednoznacznie sklasyfikować architektonicznie. Bo bryła jest romańska, wieżyczki smukłe i gotyckie, a arkady renesansowe.
W tle zamajaczył jeszcze kompleks klasztorny, o którym nic nie wiem, poza tym, że fasada przypominała mi surowością pałac papieży w Awinionie.
Leżymy więc sobie w cieniu na trawniku i oglądamy te wszystkie cuda. Jemy sobie kruche ciastka, czytamy przewodnik i pijemy wodę. Najbardziej nam się podoba to, co akurat dla nas nowe - że kompleks kościelny składa się z osobnych budynków (co to za pomysł, by baptysterium i wieża kościelna nie było w bryle kościoła???) i że fasady są z marmuru i piaskowca (często poukładanego w poziome różnokolorowe pasy).
Dookoła przewalają się spore tłumy. Podziwiamy stojących w kolejkach. Nam się nie chce i tak już będzie do końca pobytu we Włoszech i to bez wyjątku - zgodnie z zasadą "gdzie jest kolejka, tam nie ma nas" ;@)
Jak już wspomniałem komunikacja piesza w Pizie to ława sprawa. Po prostu wszystkie drogi prowadzą do Palcu Cudów, bądź od niego w stronę środka miasta. Bez trudu określamy więc trafny azymut, by dostać się do parkingu inną paralelną drogą. Po drodze zjadamy sobie lody, którymi synek się cały upaprał. I tak już będzie do końca pobytu we Włoszech i to bez wyjątku - zgodnie z zasadą "gdy Kubuś je lody, to się musi upaprać". Bo na dworze jest po prostu za ciepło i lody za szybko się topią. Ot co. Na szczęście mamy mokre chustki i wodę. A lody we Włoszech są przepyszne!
Docieramy bez problemu do parkingu, płacimy (pewnie z 6 euro?), wyjeżdżamy. Kierujemy się w stronę Lukki. Jest godzina 10.25. Pizę "zrobiliśmy" w dwie godziny, co z perspektywy czasu wydaje mi się niemożliwe.
Na szczęście mamy notatki: wyjazd z campingu 9.30, dojazd do Pizy 10.25, wyjazd do Lukki 12.30.
Lukka
Cel osiągamy po 40 minutach. Dość szybko odnajdujemy też w Lucce parking. Wprawdzie wjechaliśmy pod prąd obok znaku z zakazem wjazdu, ale miejsce jest! I to w łatwym do zlokalizowania miejscu, bo obok jakiegoś dworca autobusowego, pod wysokimi murami obronnymi miasta, przy bramie wejściowej do założonego przez Etrusków rodzinnego miasta Pucciniego, dawnej kolonii Rzymskiej ...
Szybko odnajdujemy się w czasie i przestrzeni. Czas mówi "czas coś zjeść", a przestrzeń na to "jesteśmy niedaleko centrum" i "można coś zjeść, bo dalej będzie już tylko drożej" ;@)
Ponieważ jesteśmy turystami budżetowymi, a ja w dodatku jestem sknerą, przed decyzją o wyborze lokalu skanuję wzrokiem ceny. Nie mamy wprawdzie w planach homara, jednak różnica 2 euro na jednym trójkącie pizzy też robi swoje, skoro taki trójkąt kosztuje (w zależności od miejsca) 1 - 5 euro. Znajdujemy wreszcie sympatyczne miejsce z przystępnymi cenami (średnia 2,5 euro za tójkąt), zamawiamy, co trzeba i przystępujemy do konsumpcji naszej pierwszej włoskiej pizzy.
Oj, dobrze było, dobrze! Po zjedzeniu po trójkącie na osobę lecę po kolejne. Jest ciepło, my jesteśmy najedzeni, ale trudno sobie odmówić! Piza jest przepyszna!
Z węglowego pieca, pysznymi pomidorkami, pięknie pachnąca, świeża ... Najlepsza na świecie. Nasza kochana pizza z Lukki - długo ja będę pamiętał ...
Po objedzeniu się obiecujemy sobie, że zajdziemy tu jeszcze w drodze powrotnej, by się dobić koleją pizzą i wyruszamy na poszukiwania celów w Lucce:
- katedry z arkadami i płaskorzeźbą ze św. Marcinem
- kościoła San Michele in Foro - to taki, co ma te paski marmurowe
- bazyliki San Frediano
A po drodze odbywa się kontemplacja placów, fasad, podwórek i konsumpcja lodów wprawdzie włoskich, ale w formie gałek ;@)
Miasteczko jest przepiękne. Zdecydowanie polecam. Poza tym, że jest piękne to ma jeszcze ten walor, że ogląda się je szybko i sprawnie, bo nie jest rozległe. Place z kościołami są siebie blisko, a przejście od jednego do drugiego to dodatkowe doznania estetyczne :@)
I znów zdziwienie - w Lucce byliśmy w godzinach 13.06 - 14.56. Czyli bardzo krótko. Gdybym planował czasowo pobyt w tym mieście, to pewnie zarezerwowałbym sobie pół dnia. Tymczasem nam to zajęło dwie godziny. Jasne, pewnie ktoś sobie pomyśli zaraz, że "Lucca to miasto, w którym można siedzieć dwa tygodnie i jeszcze nie wszystko się zobaczy" i pewnie będzie to prawdą. Tyle, że żeby siedzieć w jednym mieście 2 tygodnie, to trzeba być rentierem - to jedno. A drugie to to, że mnie mierżą takie przewodnikowe pseudo-mądrości, bo niech każdy żyje, jak chce i da żyć w spokoju innym.
No więc Lukka zabrała nam dwie godziny. Może bylibyśmy tam dłużej, gdyby nie rezygnacja z drugiej tury pizzy :@)
Tak, czy tak prędziutko odnaleźliśmy parking, ja się jeszcze pilnie wdrapałem po skarpie na mury, skąd rozpościerał się przepiękny widok. Nie zrobiłem tam niestety żadnego zdjęcia, ponieważ cel wizyty na tym zadrzewionym odludziu był nieco inny, ale nie wspomnę jaki.
Zadowoleni z pobytu w przepięknym miejscu i z napełnionymi brzuchami ruszyliśmy w stronę Florencji! I tu zaczęły się schody - najpierw, nie ufając wszelkim możliwym sugestiom znaków drogowych, nie potrafiłem opuścić parkingu. Coś mi się zdawało, że jak pojadę zgodnie z przepisami ruchu, to udam się w złym kierunku. No a jak już wyjechałem z parkingu, to nie potrafiłem wyjechać z miasta.
I tak to, ulica po ulicy, zbliżyłem się w stronę San Michele in Foro, i w stronę San Frediano, i w stronę placu Pizza Anfiteatro, i znów San Michele i znów to samo, i podwórko piekarni, i parking uniwersytetu, i ciasne uliczki, i zatłoczone place, i zakaz ruch, i zakaz wjazdu, i jednokierunkowa, i chodnikiem, i ciasno, i głupio. W końcu się udało. Z obrzydzeniem spojrzałem na to głupie urządzenie na przedniej szybie, które mnie na te manowce wysłało. Oj, głupia ta nawigacja, głupia. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Jest 14. 56. Wyruszamy na kolejny camping - tym razem na pusty, przepiękny, kaskadowy camping z basenami we Florencji!
CDN