no to może jeszcze to...
Po zaliczeniu sesji zdjęciowej zasięgnęliśmy języka, czy do kolejnych punktów wycieczki lepiej pieszo, czy autem. Ponieważ zapytałem o to po hiszpańsku mój interlokutor uznał, że świetnie znam ten język i udzielił mi kilku porad, z czego zrozumiałem może 5%.
Mówił bardzo szybko i dużo – jak to Hiszpan.
I jak Hiszpan miał wadę wymowy, co również nie pomagało w zrozumieniu sensu wypowiedzi.
Zdecydowaliśmy, że do amfiteatru dojedziemy samochodem. Taki był chyba sens jego wypowiedzi, bo zapytany, czy „con el coche o andando?”, chwytał się za głowę, gestykulował ożywiony, niemalże zaczął popłakiwać, że to daleko…
Trochę to nam zajęło zanim dojechaliśmy na miejsce, bo uliczki w „hiszpańskim Rzymie” są wąskie, kręte, strome i często jednokierunkowe. Dojechaliśmy jednak całkiem blisko rzeczonych atrakcji, zaparkowaliśmy (znów bezpłatnie) w okolicznej uliczce i udaliśmy się na rekonesans.
Dobre wrażanie zrobił na nas Plaza de Toros
Natomiast gorsze wrażenie zrobiła Casa de Mitreo, gdzie za wstęp zażądano od nas (o ile dobrze pamiętam) po 17 euro za głowę. Wprawdzie – jak się później okazało - bilet uprawniał do wstępu do kilku atrakcji w mieście, jednak nie skusiliśmy się na jego zakup. Głownie dlatego, że – szczerze mówiąc – niezbyt dobrze przygotowaliśmy się merytorycznie do zwiedzania Meridy i nie wiedzieliśmy dokładnie, co te atrakcje oferują.
A Casa de Mitreo wyglądała z zewnątrz raczej żałośnie…
Szczególnie, gdy przyszło nam do głowy, by to stanowisko archeologiczne zestawić z Pompejami.
Poszliśmy zatem dalej sennymi uliczkami Meridy w poszukiwaniu Teatro y Anfiteatro Romano.
I tu kolejna porażka, której świadomość dotarła do mnie po powrocie do domu i zerknięciu w Google-grafikę. Odpuściliśmy sobie wstęp do tej atrakcji, ponieważ widok zza płotu nie rzucał na kolana.
A widok mieliśmy ze wszystkich stron, ponieważ plac w kształcie w miarę foremnego pięcioboku, którego boki tworzyły ulice, no więc ten plac obejrzeliśmy sobie z każdej strony i z żadnej nie wyglądał na godny odwiedzenia.
Nic nie usprawiedliwia naszej głupoty (oraz chęci zaoszczędzenia 50 euro, które po wielokroć, a dokładnie po trzykroć wydaliśmy tego samego dnia w decathlonie), że nie weszliśmy do środka.
Nie obejrzeliśmy w Meridzie zatem ani Teatro Romano, ani Anfiteatro Romano, ani Circo Romano, ani Puente Romano, ani Puente Romano sobre el Albarregas… Gdybym był matematykiem opisałbym tę sytuację zapewne tak:
=Romano*( Teatro + Anfiteatro + Circo + Puente + Puente sobre el Albarregas).
Ale nie jestem...