Jemy beznadziejne śniadanie smarując bagietkę masłem za pomocą łyżki i ruszamy w dalszą drogę do Caceres!
Trzeba przerwać złą passę!!!
Chcemy tylko dojechać na miejsce i spędzić cały dzień w basenie - nic ponadto!
Jednak pierwsza noc zweryfikowała sensowność pierwszych zakupów w decathlonie i wskazała kolejne braki w wyposażeniu – nie mamy śledzi, młotka, pompki do materaca, mojej maty samo pompującej, dwa śpiwory to za mało, bo w nocy mocno zmarzliśmy…
Trzeba więc dokupić talerze (wczoraj kupiliśmy tylko miski) oraz jakiś nóż, garnki, patelnię i resztę chemii.
Strasznie nam się nie chce jechać do sklepu, bo wiemy, że kolejny decathlon miniemy po drodze pojutrze, po nocy spędzonej na pięknym campingu w Caceres:
http://www.campingcaceres.com/ Ruszamy więc w dalszą drogę (9:30), by bez problemów po około 300 kilometrach i niecałych trzech godzinach dojechać na miejsce (11:58).
Niestety, coś nam się takiego zrobiło, że rezygnujemy ze zwiedzania miasta.
Pierwotny plan był taki, by pojechać na starówkę, tam coś zjeść na obiad, nieco pozwiedzać, a potem zameldować się na campingu. Jednak na skutek marudzenia dzieci porzuciliśmy ten plan na rzecz obiadu w McD i zakupów w Lidlu, gdzie niestety nie mieli na sprzedaż noży…
Camping zaskoczył nas bardzo pozytywnie!
Był schludny i wyludniony. Co więcej, każda parcela miała zacieniający daszek i każdej towarzyszyła indywidualna toaleta z prysznicem!!!
Parcela w Caceres
Szok!
Postanowiliśmy zostać tu dłużej niż jedną noc. Basen jest świetny, pogoda piękna, cena niska (ok. 30 euro za wszystko i wszystkich). Żyć nie umierać!!!
Na recepcji proszę panią o pomoc w ogarnięciu tematu zaginionej walizki. Pani dodzwania się do biura rzeczy zagubionych w Madrycie i ustala, że znaleziona walizka ma trafić pod adres campingu w Caceres. W ciągu dnia kilkakrotnie dowiaduję się na recepcji, czy walizka już jedzie – nie jedzie, brzmi każdorazowo odpowiedź sympatycznej pani. Umawiamy się, że pani jeszcze kilka razy zadzwoni, gdzie trzeba i załatwi sprawę!
Dzień mija wesoło – postanowiliśmy, że zostajemy, jest gorąco, basen jest duży i można sobie w nim do woli skakać na bańkę!
I w dodatku mamy własną toaletę! Mogę pić piwo do woli i w nocy nie będę musiał wstawać i łazić dziesiątki metrów w wiadomym celu (a propos – obliczyłem, że najdalej mieliśmy z namiotu do toalety 260 kroków, a było to na campingu w Lizbonie)!
Choć dzień był niewyobrażalnie gorący w nocy zmarzliśmy potwornie. Miała rację moja żona twierdząc, że i w ciepłych krajach można zmarznąć i ciepłe rzeczy zabrać trzeba, czemu się żarliwie przeciwstawiałem! Muszę to sobie zapamiętać i już na przyszłość wiedzieć i się nie kłócić!
No więc zmarzliśmy, więc znowu pojawił się temat zakupów…
Ale przecież nie warto jechać specjalnie 50 kilometrów do Meridy, skoro to będzie po drodze!? A do tego, czy ta toaleta jest taka ważna, by dla niej zostawać?
A ten basen? Na następnym campingu też będzie basen… Jezu… cały dzień mamy siedzieć w jednym miejscu? O zgrozo, jedźmy stąd!
Lecę na recepcję, by zmienić miejsce dostarczenie walizki.
Liczę, że pani ma dla mnie złe wieści, że walizka nie została znaleziona.
Pani wita mnie szerokim uśmiechem i mówi „ma pan wielkie szczęście”.
Ponieważ widzę pewną rozbieżność pomiędzy jej a swoją definicją szczęścia dopytuję lakonicznie „si?”
...