A tymczasem w Hiszpanii…
Zatem jeszcze raz: osiem po 10.00 opuściliśmy camping Las Dunas w El Puerto de Santa Maria w prowincji Cadiz. Po raz ostatni zerknąłem na wyświetlacz przy szlabanie, na którym każdorazowo przy wjeździe i wyjeździe pojawiało się moje nazwisko oraz numer rejestracyjny samochodu (kolejny trop dla wykrycia szwindla w Goldcarze!).
Próba łatwego wyjechania z El Puerto kolejny raz skończyła się fiaskiem – ronda są tu fatalnie oznaczone i nie wiadomo, w którym kierunku się udać. Więc każdorazowo udawałem się źle… Po kilkudziesięciu metrach byliśmy zmuszeni do powrotu na rondo i wybrania innej drogi. I tak wciąż i wciąż na dwóch czy trzech rondach, aż w końcu pojawił się jakiś drogowskaz na Sewillę tudzież Kordobę. I znów cos pomyliliśmy, bo drogi z Kadyksu do Kordoby są dwie, a na trasie do Sewilli łączą się i przecinają aż dwukrotnie, że już nie wspomnę o stykaniu się oraz zbliżaniu do siebie na tyle, by drogowskazy tego nie zauważyły i nie skomentowały.
Tak więc co chwilę popadaliśmy w zadumę, czy jedziemy drogą dobrą, czy złą, bo jedna jest dłuższa, a druga krótsza, jedna szybsza, druga wolniejsza, jedna płatna, inna nie…
Droga mijała dość nieprzyjemnie. Praktycznie w momencie wyjazdu dzieci już podpytywały, dlaczego to trwa tak długo i ile jeszcze do celu. Było im za jasno, za gorąco, za duszno, niedobrze i ogólnie źle. W dodatku samochód pachniał rzygami. Chciały się zatrzymywać, by odetchnąć, zjeść, wypić itp. Jak to dzieci. Ponieważ byłem nieczuły na ich utyskiwania droga przebiegła stosukowo szybko. Tak na marginesie – podczas całego urlopu nie dopadły nas żadne korki, nie byliśmy świadkami żadnego wypadku, nie mieliśmy zbytniego problemu ze znalezieniem parkingu, nie staliśmy w za długich kolejkach. Ludzi było wszędzie stosunkowo mało – czy to jeszcze kryzys, czy może jeszcze nie szczyt sezonu?
Do Kordoby zajechaliśmy na około dwunastą. Miejsce parkingowe znaleźliśmy w ostatniej chwili – córce było tak niedobrze, że kilka dodatkowych kilometrów mogło zaskutkować koniecznością prania tapicerki.
Tegoroczna Kordoba z początku wcale nie przypominała tej poprzedniej. A powód był dość prozaiczny – zajechaliśmy do niej z przeciwległej strony, co nam pozwoliło poznać inne oblicze tego miasta. Poprzednim razem po krótkiej przejażdżce znaleźliśmy się w ścisłym centrum. Tym razem mieliśmy okazję podziwiać rozległe przedmieścia i nowoczesną część miasta.
Parking znaleźliśmy stosunkowo łatwo i kosztował nas ok. 2 euro za cały dzień! A miejsce parkingowe – jak by kto pytał – mieściło się 5 minut piechotką od starego miasta przy ulicy Av. Conde de Vallellano. Chyba 9 (https://www.google.pl/maps/place/Av.+de ... c66033d4ae)
Szybko doszliśmy do centrum, a po wyjściu z jednej z nowocześniejszych uliczek natknęliśmy się na bramę miejską prowadzącą wąskimi uliczkami prosto do mezquity.
W Kordobie, jak to w Kordobie…