napisał(a) Krystof » 25.11.2014 15:12
Etiuda 4.
Przygoda z jajkami.
Dzieciom zachciało się naleśników.
No co za problem – wsiadam w samochód i jadę po mąkę i jajka.
Z mąką jednak był mały problem – okazało się, że Hiszpanie mają wiele gatunków mąki, a na tej mące nie ma gramatury, w sensie gęstości, grubości, masy mąki w mące, ale za to jest dedykacja, czyli mąki przeznaczenie.
Jest więc mąka do pizzy, mąka do tempury, mąka taka i siaka… Więc by kupić mąkę musiałem zasięgnąć języka. I o ile w przypadku kupna odżywki do włosów zaczepiłem Hiszpankę młodą, tak w przypadku mąki za ofiarę wybrałem hiszpańską babuleńkę.
Ale miało być o jajkach!
Jajka, jak jajka – jak się je przygotuje, tak się je ma…
Ale nie w każdym kraju ta zasada oznacza to samo.
Znalazłem więc regał z jajkami.
Jajka – jak w Polsce – miały różną wielkość, były różnego chowu, popakowano je w większe i mniejsze pojemniki.
Wybrałem dziesięciopak średniej wielkości jajek – coś pośrodku. Nie za dużo, nie za mało, nie za duże, nie za małe.
Dbałem o jajka bardzo – wiemy dobrze, jak są delikatne.
Dbałość okazała się jednak na wyrost…
Po przyjeździe na camping postanowiłem, że przy naleśnikach pomoże mi córka. Niech się dziecię przyucza, niech z tatą przebywa, niech leń z niej nie wyrasta! Takie mamy wakacyjne i campingowe zasady.
Pierwsza próba rozbicia hiszpańskiego jajka zaskutkowała wgnieceniem patelni (żart). Kolejne zakończyły się również niepowodzeniem – jajka były twarde, jak kamienie…
Powód?
Równie prozaiczny, jak nieoczekiwany!
Te jajka były gotowane.
Nawet stało na nich „huevo coc ido”, ale kto by czytał napisy na jajkach. Znaczy na opakowaniu, pudełku takim.
Pojechałem po nowe jajka.
I zrobiliśmy te naleśki. Fajnie było. I smacznie było :@)