napisał(a) Franz » 09.11.2023 12:52
Dzień jedenasty
Bea bardzo źle spała tej nocy, ja natomiast całkiem dobrze, bo mój organizm ceni sobie sen ponad wszelkie niedogodności.
Zaraz rano kontaktuję się z Itaką w Polsce oraz z rezydentem, który uspokaja, że do wylotu z Lanzarote wystarczą papiery, które dostaniemy na posterunku policji po zgłoszeniu kradzieży dokumentów - zatem Bea nie będzie skazana na wieczne wakacje na Wyspach Szczęśliwych.
Po szybkim śniadaniu jedziemy do Gran Tarajal i siadamy w poczekalni na posterunku. Poza nami jest tu kilku ludzi, z których tylko jeden oprócz hiszpańskiego potrafi się od biedy porozumieć w łamanym angielskim. Po chwili jesteśmy zaproszeni przez samego szefa tego lokalu - dostojnie wyglądającego sierżanta - który włada jednym, jedynie słusznym, językiem. Zaczyna się zatem ciekawa rozmowa, jako że o moim hiszpańskim można wiele opowiedzieć, ale nie że posługuję się nim biegle i swobodnie... Przy bardziej specjalistycznych terminach włączamy do komunikacji przez telefon rezydenta, który jeszcze dla pewności ściąga tłumaczkę i wygląda to tak, że ja do słuchawki mówię po polsku, od razu to i owo przekazując po hiszpańsku sierżantowi, który już z grubsza wie o co chodzi, kiedy z kolei on w słuchawce odsłuchuje słowa tłumaczki. W dugą stronę działa to analogicznie, a że ze zrozumieniem języka idzie mi łatwiej niż z mówieniem, więc w zasadzie mógłbym z tłumaczki na drugim końcu kabla zrezygnować, ale byłoby to jednak faux-pas. W wyniku początkowej fazy rozmowy dowiadujemy się, że złodziej został złapany, że siedzi w poczekalni w towarzystwie posterunkowego oraz że jest to ten właśnie, z którym przed chwilą rozmawialiśmy...
To Algierczyk, z polską kartą pobytu, ożeniony z Polką we Wrocławiu... Sierżant się upewnia, czy my go aby nie znamy, bo przecież jesteśmy z Polski i że zbieg okoliczności byłby zadziwiający, ale jednak nasz kraj jest trochę większy od Fuerteventury i u nas nie każdy zna każdego i można zostać okradzionym w innym miejscu na świecie przez kogoś, z kim nie miało się wcześniej żadnego kontaktu. Mam nadzieję, że jestem przekonujący i że szef tego posterunku nie jest wyznawcą teorii spiskowych... W końcu pan sierżant proponuje, że da mi adres złodzieja w Polsce - co mnie już naprawdę zdumiewa, bo nie wiem, co miałbym z tą informacją począć. Przecież nie pojadę, domagając się zadośćuczynienia od jego żony...