Zaczyna się nasz ostatni dzień na Gran Canarii.
Udało nam się zobaczyć sporo ciekawych miejsc na wyspie. A czego jeszcze nie zobaczyliśmy? Czego dotąd jeszcze nie było?..
No cóż, dwóch istotnych kwestii dotąd nie dotknęliśmy. Jedna, to... stolica wyspy - Las Palmas de Gran Canaria. Mimo, iż parę razy już przecięliśmy stolicę przelotową arterią, a także widzieliśmy ją z wulkanicznej kaldery, to przecież nawet stopy tam nie postawiliśmy. A druga? No tak! Przecież nie zrobiliśmy dotąd ani jednej górskiej wycieczki! I co teraz? Jak uzupełnić te braki, mając do dyspozycji już tylko jeden dzień?
Kombinowaliśmy już wieczorem, jak zorganozwać sobie ten ostatni dzionek i osiągnęliśmy w tej kwestii kompromis. Zrobimy krótką trasę, taką półdniową tylko, a popołudnie przeznaczymy na zwiedzenie stolicy.
Tak więc, nie marnując czasu, po szybkim śniadaniu wyruszamy w góry. Daleko nie mamy - góry sterczą nad naszą doliną. I właśnie z naszej doliny startujemy.
Trasa, którą sobie wybraliśmy, ma piękną nazwę: Camino Real de Tamadaba. Tamadaba - tak rytmicznie brzmi w naszych uszach. A Camino Real - toż to w tłumaczeniu: Królewska Droga. Czyli - czujemy się jak udzielni władcy wyspy, pnąc się szeroką ścieżką pod strzelające w niebo, wulkaniczne turnie, by następnie skręcić na skośnie podchodzący trakt, przecinający strome stoki Tamadaby.
Mijamy wylot pogruchotanego żlebu, po czym skręcamy na południe, zagłębiając się w zacienioną dolinkę.