Trochę kilometrów widowiskowymi przełęczami i jesteśmy w Medjugorie. Mieliśmy wielki problem ze znalezieniem parkingu, tłumy jak nie wiem co, mąż ze dwa razy jeździł w tę i z powrotem, by nie było zbyt daleko...niestety, trafiliśmy chyba w sam szczyt turystyczny, a może tam ciągle tak mają?
Więc "ciut" marszu i stajemy przy słynnym miejscu objawień
Wewnątrz świątyni jakoś nie zrobiliśmy zdjęć(zresztą jest ich sporo w innych relacjach)...myśli biegły w innym kierunku...i choć wnętrze nie było jakieś nastrojowe, TA atmosfera była dla mnie bardzo szczególna...Cieszę się, że mogliśmy tam spędzić parę chwil.
Na zewnątrz nieprzebrane tłumy, pielgrzymi z całego świata, nabożeństwo przy ołtarzu polowym, niemal..mówią językami...
Od świątyni w kierunku góry objawień na sporej długości stragan na straganie. Normalnie jak Krupówki!
Jedziemy w kierunku słynnej góry. U jej stóp widok na miasto:
Tutaj tłumów nie widać, jest wręcz pusto, cicho,być może ze względu na dość późne popołudnie nikt już się nie pnie pod górę po ostrych i śliskich kamieniach. Tylko jakaś mocno posunięta w latach kobiecinka zasiada jakby w oczekiwaniu przy zacienionym, jednym z nielicznych tu straganów. Pewnie nie dała rady pod górę i czeka na swoich...
Wracamy na Pelješac. Dzień był wyczerpujący z mnóstwem wrażeń. Liczymy na to, że uda nam się znaleźć po drodze jakieś fajne miejsce na konsumpcję jeszcze w BiH. Temperatura spada- wzrasta apetyt. Ale jak na złość nic nie widać, prócz straganów owocowo-warzywnych
Za to mijamy taki widoczek- "wylatam" z autka by uwiecznić te słodziaki
Później prowadzący nas Krzysztof H. wycina nam mały numerek: by zaoszczędzić w jakimś miasteczku paręset metrów pcha nas...na taki fajny most na Neretwie
Mieliśmy obawy, nie powiem...w historii naszych wyjazdów z owym pilotem zdarzyło nam się parę niespodzianek pod tytułem "niepojęte skróty", gdzie trzeba było składać lusterka, by się z kimś minąć, bo o wstecznym w takich warunkach nie było mowy! więc nie ma dziwne, że TĘ KŁADKĘ przebyliśmy z pewną taką...niepewnością
Oczywiście, po przejechaniu niewielkiego odcinka okazało się, że
była normalna droga, z normalnym mostem
Chciałoby się zaśpiewać "Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda"
Musiałam po drodze uwiecznić skrzyżowanie z pewnym napisem na cześć naszego województwa:
Niestety, nie udało mi się zatrzymać w wyraźnym kadrze wymijanej scenki rodzajowej- pana dziadka na terkocącym motorku z przyczepką, na której wiózł dorodne arbuzy
Drugie "niestety"- szlag trafił zdjęcia, które zrobiłam jadąc wzdłuż Neretwy
, utrwalając tętniące przy rzece życie. Przekopaliśmy wszystkie aparaty, karty i inne urządzenia i...nic
Znaczy, trzeba tam powrócić!
Szczęśliwie granicę w drodze powrotnej dwa razy przekraczamy szybciutko i skoro nie udało nam się znaleźć miejsca godnego uwagi na obiadokolacje, to pędzimy do Draće, na najpyszniejsze ponoć mule i ostrygi! Młoda narzeka, bo co to dla niej za rarytas...Tfuuuj, obrzydlistwo i takich tam musimy się nasłuchać, to jednak...TA-DAM!!! Postanowiła dzielnie popróbować, bezczeszcząc pychotkę frytkami
No ale dobra, wybaczam, kompromis musi być
I choć mule- jak najbardziej!- i dla mnie i dla mężusia, to na ostrygi decyduję się tylko ja
Nie powiem, całkiem całkiem, ale nie chciałam więcej domawiać. Jak na pierwszy raz- wystarczy. Bo to proszę Państwa nie jest wcale takie proste, skonsumować przy moich kochanych babolach ostrygę, ośmiornicę czy inne fajowskie morskie "świństewko"! Ich miny (choć pewnie myślą, że nad tym panują
) nie nastrajają do delektowania się posiłkiem. Ale zwykle daję radę- jestem zdeterminowana
Przy biesiadowaniu dzień się nachylił i...
Jejka!!!...jeszcze tylko te zakręty po ciemku (czas wkrótce miał pokazać, że powinnam się do nich przyzwyczajać, ale o tym później
) i Trpanj! Dobrej nocy