napisał(a) Prot » 28.05.2005 10:59
Melchior Wańkowicz, niezmiernie ciekawy świata reporter i gawędziarz, poświęcił opisom Chorwacji wiele miejsca w swoich podróżniczych dziennikach. Jednego razu zdarzyło mu się witać dalmatyński brzeg od strony Adriatyku. Uczestnicząc w 1936 roku w dziewiczym rejsie Batorego, płynął z Triestu do Dubrownika i już z daleka zachwycał się bielą brzegu, widokiem setek wysp i wysepek, mnóstwem skał i raf. Nazwał miasto: jedno cudo rzezane w kamieniu, księga wieków, rozwarta pod pióropuszami palm nad błękitnym morzem. Kiedy pasażerowie Batorego zeszli na ląd, cieszyli się, że z tubylcami mogą rozmawiać bez tłumaczy. Smakowali langusty i świetne rybki złoto-różowe, a nade wszystko byli pod wrażeniem degustacji dingacza – doskonałego miejscowego czerwonego wina.
Być może kilka tysięcy lat wcześniej inny statek pruł wody Adriatyku w odwrotnym kierunku. Zgodnie ze starogreckimi przekazami, to właśnie w tym zakątku Morza Śródziemnego chrobrzy Argonauci poszukiwali złotego runa. Według legend ich korab dotarł ponoć aż do Istrii, a opisywane Polai to niechybnie dzisiejsza Pula.
Odkąd człowiek po raz pierwszy odważył się wykorzystywać morze do przemieszczania się, cały obszar śródziemnomorskiego akwenu pulsował żeglarskim życiem. Najpierw nieznane nam ludy prehistoryczne próbowały wodować swe pierwsze prymitywne tratwy. Potem Fenicjanie, Kartagińczycy, Grecy, Ilirowie i setki innych, często bezimiennych, starożytnych plemion penetrowało obszar pomiędzy dzisiejszą Hiszpanią a Bliskim Wschodem. Średniowiecze „zapisało” następne karty żeglarskiej epopei wiosłami Portugalczyków, Arabów, weneckich dożów i dubrownickich kupców - a Adriatyk należał do miejsc najbardziej ruchliwych. Na przestrzeni ostatnich dwóch tysięcy lat, wielu możnych lokowało swe letnie siedziby wzdłuż jego baśniowych brzegów. Wszystkie kultury minionych wieków zostawiły tu swoje ślady i to one między innymi stanowią o wyjątkowo bogatych krajoznawczych walorach całego regionu.
Chorwacja zawsze leżała na styku kultur. Tu Wschód graniczył z Zachodem. Krąg północny i środkowoeuropejski zahaczał o południowo-śródziemnomorski, a kościoły zaczynały ustępować miejsca cerkwiom i meczetom. Słowianie od czasów wędrówki ludów i przez całe następne stulecia otoczeni byli całkowicie innymi żywiołami – włoskim, węgierskim, albańskim i greckim. To nie przeszkodziło jednak Chorwatom w budowaniu swej państwowości – od IX do XII wieku istnieli już jako księstwo, a następnie samodzielne i suwerenne królestwo. Pierwszy władca, książę Trpimir, utrzymywał kontakt z papieżem, a król Zvonimir z końca XI stulecia prowadził dyplomację z wieloma europejskimi władcami. Przez następne wieki Chorwacja utrzymywała swą państwowość, choć pod berłem węgierskich i austriackich dynastii, a pełną suwerenność osiągnęła w 1990 roku.
Od kilku dni jestem na dalmatyńskim wybrzeżu. Początek czerwca to niezłe warunki do pogodzenia wypoczynku z aktywną turystyką. Nie zwiedzę prawie sześćdziesięciu tysiącetnich kamiennych kościółków, rozsianych wzdłuż adriatyckich brzegów Chorwacji, ale kilka ważnych miejsc udało mi się jednak spenetrować. Monumentalny pałac Dioklecjana z IV wieku, przebudowany na miasto średniowieczne w Splicie, obejrzałem przedwczoraj. Wczorajszy wieczór minął pod znakiem innych rzymskich pozostałości, tym razem w Puli. Wspaniale zachowany Amfiteatr, łuk Sergiusza i świątynia Augusta uczyniły to istryjskie miasto mekką wielbicieli starożytnej architektury. Wypad do Zagrzebia i dwudniowy pobyt w Dubrowniku zostawiam na potem, a dziś od rana smakuję bizantyjski urok Poreča . Przed południem było pochmurno, więc mozaiki w bazylice Eufrazego - pójdę pooglądać jeszcze raz.
Poreč, kiedyś bogata rzymska kolonia Julia Parentium znany jest głównie z bazyliki Eufrazego (Eufrasian, Eufrazije) - biskup o tym imieniu wybudował ją w połowie VI wieku. Obiekt należy do najznamienitszych zabytków sztuki wczesnobizantyjskiej, a znajdujące się w jego wnętrzu mozaiki, porównywane są do tych z Rawenny. Sama trzynawowa bazylika imponuje swymi osiemnastoma kolumnami o rzeźbionych kapitelach, bogato zdobionym atrium i ośmiokątnym baptysterium. Barwa, połysk i fantazja, z jaką wykonano mozaiki, stawiają je w rzędzie zabytków najwyższej klasy, a Poreč zyskuje popularność wśród turystów szukających w Chorwacji nie tylko słońca i wina ... .
Półwysep Istria jest jedną z kilku historycznych żupanii i zarazem turystycznym regionem Chorwacji. Dla Polaków stanowi najbliższy punkt kontaktu z Morzem Śródziemnym, bo to tutaj, po kilkunastu godzinach jazdy samochodem możemy oddać swe ciało wpływom ozdrowieńczego klimatu. To tu możemy nasycić naszego wrażliwego ducha tajemniczym powiewem dziejów starożytności i średniowiecza, pysznym tchnieniem orientu i otwartością serc południowych Słowian. Słońce, które świeci na Istrii niemal 3000 godzin w ciągu roku, nie czyni naszej skórze takich szkód, jak to w Grecji, na Cyprze czy w Andaluzji. Upalny klimat Półwyspu łagodzony jest świeżymi wietrzykami z gór interioru, a bujna zieleń wybrzeża styka się miejscami z falami Adriatyku. Plaża w Poreču to często po prostu trawnik, rzadko tylko porośnięty niską rozłożystą sosną, parasolowatymi modrzewiami lub dębami. O tym, że jesteśmy w śródziemnomorskiej strefie klimatycznej, przypominają nam od czasu do czasu pióropusze palm przy podjazdach do eleganckich hoteli, kwitnące migdałowce, bambusy, oliwne gaje, a nawet pnącza kiwi. I oto przed chwilą, Borislava, właścicielka pensjonatu, w którym goszczę, ostrzegła mnie przed natarczywością trzmieli buszujących w gęstwinie tych krzewów. Przełom maja i czerwca to okres kwitnienia kiwi.
Robiąc przerwę w pisaniu, degustuję wino domowe. Okazuje się, że oprócz wspomnianego wcześniej dingacza, piwnice miejscowych gazdów chronią niesamowitą ilość innych, równie sławnych dionizyjskich smaków. Są więc czerwone: opolo, merlot, plavanac. I białe: malwazija, kujundzusza, muszkat. Zdaniem wielu archeologów wino jest tak stare jak znane nam cywilizacje. Winorośl była najpewniej jedną z pierwszych uprawianych przez człowieka roślin, a początkami sięga 4 tysięcy lat przed Chrystusem. Dość zgodnie sądzi się, że ojczyzną tego romantycznego napoju jest rejon Kaukazu, choć pierwsze wzmianki o nim pojawiły się kilkanaście stuleci później w piśmiennictwie starożytnej Mezopotamii.Do rozpowszechnienia trunku w całym basenie Morza Śródziemnego przyczyniły się żeglarskie narody Fenicjan, Greków i Rzymian. Od tysiącleci opiewano zatem napój w literaturze wielu nacji, w pieśniach i ustnych przekazach. Ponadto Chorwaci twierdzą, że dębowa beczka na wino to bezspornie ich wynalazek, podobnie zresztą jak krawat czy wieczne pióro. Interesując się przez jakiś czas fascynującą wiedzą z zakresu enologii, doszedłem jednak do wniosku, że wychowany na Północy, w krainie żyta i kartofli, nie mam prawa rozpisywać się więcej na temat win. No, chyba że zdołam utrzymać w ręku pióro po tym, co właśnie niesie Borislava.
Jest późne popołudnie. Po jasnych kamiennych ścianach sąsiedniego domostwa pełzają seledynowe jaszczurki. Kosy w ogrodowych chaszczach żegnają dzień swoim wielowątkowym wyrazistym pieniem i walczą z sójkami o strefy wpływów. Pod potężną czereśnią, zajmującą większą część ogrodu innych sąsiadów, postawny młodzieniec wykonuje jakieś skomplikowane, lecz płynne ruchy. Przez zbyt gęsty żywopłot z winorośli widzę jedynie fragmenty tej zagadkowej gimnastyki. Co robi ten młody Chorwat od ponad godziny? Pojawiająca się od czasu do czasu Borislava, tłumaczy mi, że syn sąsiadów jest członkiem folklorystycznego zespołu tanecznego i przygotowuje się do kolejnego występu.
Bogactwo folkloru narodów bałkańskich jest jednym z fenomenów ich kultury a stroje, muzyka i południowosłowiańskie tańce rozpoznawane są nie tylko przez koneserów. Niemałą zasługą w popularyzacji folkloru Bałkanów jest muzyczna działalność Gorana Bregovicza, który kilka lat temu przybliżył nam koloryt swoich stron rodzinnych. W Chorwacji najpopularniejsze są ludowe tańce zespołowe o prastarej nazwie kolo. W odróżnieniu od pląsów bośniackich czy macedońskich, kobiety i mężczyźni są tutaj równorzędnymi partnerami na parkiecie. Występy ludowych tancerzy odbywają się często przy akompaniamencie strunowej tamburicy, przyśpiewkach, a nawet recytacji poezji ludowej. W trakcie innych odmian kola usłyszeć możemy tupot kierpców, dźwięki lutni, cymbałów i fletni pana, a także pobrzękiwanie metalowych cekinów, stanowiących część stroju tancerek. Oryginalna melodyka utworów z Istrii związana jest ze stosowaną specyficzną skalą muzyczną, zwaną sopele. W Chorwacji, tak jak w pozostałych bałkańskich krajach, turyści mają nieograniczone możliwości posmakowania regionalnego folkloru i cenią to sobie od dziesiątków lat.
Podobnie jest z tutejszą kuchnią. Pomimo wyraźnych wpływów węgierskich, włoskich, austriackich i tureckich, na stołach możemy znaleźć całkiem bogate menu rodzimego pochodzenia. Dziesiątki oryginalnych gatunków sera, dalmatyński prszut – pyszna wędzona szynka, kulen – ostra sławońska kiełbasa, czy indyk z mlinci, bałkańską odmianą blinów. Wielkie tradycje mają południowi Słowianie w przyrządzaniu mięsa jagnięcego, koziego i dziczyzny. Osobną dziedziną kulinarnych doświadczeń nie tylko Chorwatów, są potrawy z ryb i innych morskich stworzeń. Szczególnie dotyczy to obszarów wzdłuż adriatyckiego wybrzeża. O ile większość dań z owoców morza przyrządza się i smakują podobnie, jak we Włoszech, Grecji czy Hiszpanii, to sałatkę z sipy odebrałem jako coś bardzo oryginalnego.
Wyłowioną harpunem lub na specjalną błystkę kałamarnicę oczyszczamy wstępnie z ciemnego barwnika i myjemy. Siekamy na średniej grubości paseczki i smażymy na kilku łyżkach oliwy z oliwek do uzyskania wymaganej twardości. Drobno siekamy dwie małe ostre papryczki, nieco marchewki i brokułów, blanszując je. Mieszamy wszystko, dodając dwa zmiażdżone ząbki czosnku, dobrą łyżkę soku z cytryny i przyprawy do smaku. Podajemy z pie-
czywem jako przystawkę lub jako danie główne z kluskami z polenty (to taka włoska mamałyga). Lekko schłodzona malwazija ugruntuje nam z pewnością całe kulinarne doznanie.
Moja druga wizyta w Bazylice owocuje kolejnym, tym razem nieoczekiwanym, duchowym przeżyciem. Pod łukiem wejściowym do apsydy, na skromnym przenośnym podium, trwa występ chrześcijańskiego włoskiego chóru. To Coro Polifonica„S.Elena Imperatrice” z Treviso. Z dostojnym śpiewem i ascetycznymi strojami artystów kontrastuje wielobarwne, chciałoby się powiedzieć - mozaikowe odzienie słuchaczy. To głównie turyści, którzy na co dzień odpoczywają, bawią się i hałasują w konobach, potrafią czasem jednak oddać się ucztom duchowym, uciechom umysłu i smakowaniu kultury. Cieszy to, że coraz więcej Polaków swoje wakacyjne wojaże umiejętnie łączy z intelektualną i duchową przygodą. Przełamując kompleks spóźnialskiego, wślizguję się bezgłośnie w okolice ostatniej z dziewięciu kolumn oddzielających nawę główną od bocznej. Jeszcze przez kilkanaście minut oddaję się nastrojowi renesansowego chorału, błądząc myślami po najdalszych zakątkach realnego i duchowego świata religii chrześcijańskiej.
Ponad głowami śpiewaków Jezus Chrystus trzyma otwartą księgę z napisem „Ego sum lux vera”. Po obu stronach towarzyszy mu zastęp dwunastu apostołów w majestatycznych pozach, ustalonych przez srogie bizantyjskie kanony. Kopuła apsydy jest we władaniu Matki Boskiej z Dzieciątkiem na tronie, aniołów i paru jeszcze innych postaci w żywych, kontrastujących z sobą szatach, z rekwizytami. Już wcześniej gdzieś czytałem, że jest wśród nich biskup Eufrazy – fundator świątyni, a także św. Mauro – wcześniejszy administrator kościelny Poreča, który zginął ponoć męczeńską śmiercią w okresie antychrześcijańskich pogromów Dioklecjana. Teren jego kościelnych włości dwa wieki później zwożono olbrzymie bloki marmuru aż znad Bosforu i stawiano Bazylikę. Z tamtych też okolic przybyli na Istrię mozaikowi mistrzowie, natomiast materiał do barwnych wizerunków sprowadzono prawdopodobnie z jakiejś okołoweneckiej wysepki. Odrestaurowane pieczołowicie przed kilkudziesięciu laty mozaiki z Poreča wpisano na niedawno listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO i od tego momentu wabią swą renomą jeszcze większe rzesze turystów z całego świata.
Borislava jest rozmowną starszą panią, która cały swój czas poświęca domowi, pielęgnacji niewielkiego ogródka i wczasowiczom. Jako wdowa po znanym miejscowym działaczu komunistycznym z okresu Tito, cieszy się wielkim szacunkiem wśród mieszkańców gminy. Z dumą opowiada o prawości byłego męża, którego mimo zmian ustrojowych uhonorowano poprzez nadanie jednemu z nadmorskich deptaków jego imienia. Nie jest drobiazgowa, kiedy opowiada o mentalności narodów bałkańskich i środkowoeuropejskiego pogranicza. Nacje te dzieli na dwie zasadnicze grupy. Do szarego, określmy to kolorami, worka, wrzuca Słoweńców, Austriaków, Czechów i Niemców, narody które nie grzeszą zbytnią fantazją, otwartością duszy i familiarnym sposobem bycia. Chorwatom, Serbom, Bośniakom, Polakom i Słowakom z odrobinką pychy przeznacza zaś obszerniejszy i wielobarwny mieszek. Tu, w „pikantnym sosie”, współżyją ze sobą ludy z huraaa na ustach, miodem w sercu i lekkim dymkiem, unoszącym się nad głową. Mimo bliskiego sąsiedztwa, nie wyrobiła sobie zdania ( albo nie chciała go eksponować) o Węgrach, Bułgarach, Rumunach i Albańczykach. Cóż, nie tylko segregacją mentalnościową człowiek żyje.
Pijemy więc wino z huraaa na ustach, bo dziś znowu gospodyni uraczyła mnie półtoralitrową butelką tego napitku. Tym razem jest to kujundżusza z winnicy któregoś z jej licznych szwagrów – bowiem moja gospodyni miała jeszcze jednego męża. W odróżnieniu od piekielnie drogiego, czerwonego dingacza, dzisiejszy trunek należy do win białych. Zamówiłem po kilka bukłaczków rozmaitych smaków z chorwackich plantacji.
Za kilka dni przekonam się, czy to prawda, że przez unijne granice można przewieźć bez cła 90 litrów boskiego napoju na głowę. Nawet wówczas, gdy jest to głowa leciwej staruszki.
Wilhelm Karud, Istria, 2004