napisał(a) platon » 19.10.2004 17:21
,,Podobną do pierwotnego święta skalę, rozmach i intensywność osiąga dziś tylko wojna, którą za Caillois można nazwać paroksyzmem społeczeństwa współczesnego.
Idea wojny jest podobna i zarazem niepodobna do idei święta. Wojna to rozpętanie żywiołu śmierci, święto - eksplozja żywiołu życia. Jedno i drugie jest okresem zbiorowego szaleństwa, dużej mobilizacji sił, napięcia, wysiłku, skupienia się rzesz. W jednym i drugim przypadku jednostka zostaje wyrwana ze swej intymności. Czas wojny i święta to okresy chaosu, podczas których dozwolone, a nawet zalecane są poczynania, które kiedy indziej uchodzą za największe świętokradztwa i zbrodnie. Chaos ten podlegał (i podlega) jednak pewnej etykiecie związanej z praktykami obrzędowymi, za której złamanie groziły daleko posunięte sankcje. Jeżeli się tylko jej przestrzegało, można było być spokojnym. Etykieta ta uświęcała czyny takie jak kradzież, gwałt, kazirodztwo czy zabójstwo, wyraźnie wzbronione i potępiane poza porą walki i pląsów. Uświęcenie to stało się pożywką dla rozkwitającej mistyki wojny.
W czasie wojny wszystko jest dozwolone. W tej perspektywie zachowania rytualne wojowników plemion inkaskich czy zasady walki średniowiecznych rycerzy wydają się być niczym nie uzasadnionym wybrykiem. Co gorsza - prowadzącym nierzadko do sromotnej klęski zwłaszcza w walce z wrogiem, który nie respektował (a dlaczego miałby?) ustalonych reguł. Oto co pisze o takiej sytuacji Alfred Métraux w książce "Inkowie": "Chociaż tubylcy rozumieli doskonale konieczność dostosowywania się do nowych sposobów walki, nie wyrzekli się, na swoje nieszczęście, obrzędów i przesądów, których przestrzegali w czasie wojen. Atakowali, według swojego zwyczaju, podczas pełni księżyca, tracąc w ten sposób szanse niespodziewanego napadu i umożliwiając Hiszpanom wykorzystanie kawalerii"2).
Reguły wojny na darmo starały się przeistoczyć ją w rodzaj szlachetnej gry, w której zasady miałyby wyznaczać granice okrucieństwu. Reguły te sprzeciwiają się zasadzie skuteczności, która ustanawia zwycięzców, a pognębia pokonanych. "Historia jest rzeźnią" - mówił Hegel i na pewno przyznamy mu rację, jeżeli weźmiemy pod uwagę historię wojen.
Celem wojny jest niszczenie; niszczenie, którym jesteśmy zafascynowani. To naprawdę urzeka, kiedy możemy postawić się na miejscu niszczyciela, ale i zarazem kreatora. Niszcząc cokolwiek ustanawiamy nowy porządek; wpadając w szaleństwo mordowania czujemy przepływającą przez nas i pulsującą moc. Znęcanie się dostarcza nam rozkoszy. Negacja innego - oto co potwierdza nasze istnienie i utrwala nasz status jako wykonawcy boskich rozkazów. Otrzymujemy swoje miejsce w akcie stworzenia, albo - inaczej - przeciwstawiamy się mu, stając się równi bogom. W czasie walki ogarnia wojownika wyzwolicielska furia, do której prawo jest mu odjęte od momentu, gdy nie ma już zabawek, które można połamać, bo przestały mu się podobać. "Można sobie pozwolić na tłuczenie garnków na jarmarcznych straganach; mizerna to satysfakcja w porównaniu do upojenia mordem"3). Niebagatelną rolę odgrywa też zaciekawienie reakcją ofiary; sycenie się położeniem, w jakim się ona znajduje, może dostarczać katowi przeżyć między innymi natury estetycznej.
"Wojna współczesna, w czasie której nie oszczędza się ludności cywilnej, a wielkie skupiska ludzi dostarczają nieprzyjacielowi dogodnych i niezawodnych celów, najlepiej odpowiada koncepcji idealnej wojny"4) - powiada Caillois. Zgoda, jednak brak bezpośredniego kontaktu z nieprzyjacielem odziera walkę z jej fascynującej otoczki. Z perspektywy estetyki wojna traci na atrakcyjności. Czy wpływa to na jej mistykę?
Dziś ludzie powoli zaczynają zdawać sobie sprawę z tego, że rozpętanie wojny w skali globalnej byłoby samobójstwem ludzkości. Wraz z rozwojem technik zabijania takich jak broń atomowa perspektywa wojny wielu zdaje się być niedorzeczna. Ale wojny wybuchają. Wydaje się, że tylko ich uzasadnienia zmieniły się wraz z nasilającym się przeludnieniem i postępem technologicznym. Kiedyś traktowano wojny jako kamienie milowe w życiu narodów. One to jednoczyły naród w zrywie, zmuszając każdego do deklaracji, po której stronie się opowiada. Były narzędziem oddzielającym bohaterów od kolaborantów, patriotów od tchórzy i wyrzutków. Stawały się wypełnieniem woli bogów lub zmiecieniem pomiotu demonów. Określały tożsamość narodową poprzez zespolenie w walce ze wspólnym wrogiem. W erze nowożytnej głównymi przyczynami wybuchu wojen są także konflikty etniczne, mające swoje przyczyny w niedostatecznej przestrzeni życiowej dla ludzi, ale dziś już multikulturowe państwa, a nie narody atakują wtedy, gdy ich interesy wydają się być zagrożone. Wojna jako siła napędowa historii zaczyna tracić swój impet, gdy rozmywa się pojęcie bohaterów i narodów dziejowych. Niegdyś opiewało się dobrodziejstwa wojen, widząc w nich podstawę cywilizacji i najpiękniejszy jej wykwit. Zwłaszcza dziś wojny nie służą regeneracji społeczeństw i ocaleniu ich przed śmiercią. A może właśnie teraz mistyka wojny rozkwitnie w pełni, ukazując konieczność nadejścia wojny totalnej, po której jest szansa, że przeżyje tak niewielu, aby mogli stworzyć nowe plemię?
Perspektywa ta jest bardzo pociągająca, tylko jakie można mieć gwarancje, że przeżyją tylko jednostki wartościowe, a nie słabi ludzie-niewolnicy przepełnieni resentymentem, którzy w zwierzęcym strachu i nienawiści nacisnęli guzik odpalający rakiety? "Niestety" żadnych. Ale zawsze znajdują się czciciele wojny, którzy z jej nieludzkości wywodzą jej boskość. Zdobyć się na największe uświęcenie, uświęcenie swego życia może tylko ten, który pragnie ekstazy, młodości i nieśmiertelności. Czyż to właśnie nie jest pragnieniem artystów?
Siła atrakcyjna wojny rośnie proporcjonalnie do wyrzeczeń, jakie ona niesie ze sobą oraz do ohydy, która się z nią łączy. Estetyka - paradoksalnie - i tutaj znajduje sobie miejsce. Mimo, iż tradycyjnie jest to nauka o pięknie i odczuciach, jakie ono w nas wzbudza, już dawno spostrzeżono, że "sztuka może być piękna mówiąc o rozkładających się zwłokach, o brzydocie, o tworach groteskowych (i) o okropieństwach"5). Właśnie to, że wojna jest okropna, jest nieodparte. Zarówno prestiż zabójcy jak i artysty zależy tak od spektakularności jego czynu, jak i od jego rozmachu. A czy są tacy, którzy nie chcieliby się przyłączyć do tworzenia największego dzieła - losów świata - i byliby skłonni patrzyć z boku w leniwej stagnacji na to, jak ktoś decyduje o ich życiu? Z pewnością nie. Jednostki, które nie podlegają tej regule są albo pozbawione instynktu samozachowawczego, albo ulegają zgubnemu wpływowi filozofii stoickiej. Ale żarty na bok - przystanie na własną zgubę wraz z jednoczesnym daniem sobie prawa do niszczenia wszystkiego jest na tyle pociągające, że staje się jednym z powodów wojny. Niezależnie od tego, czy chce się stworzyć się coś pięknego czy brzydkiego warto tworzyć. Te podziały zresztą przestają mieć sens; uznajemy za piękne to, co nam się podoba.
Święta nie spełniają już tej roli, co kiedyś. W dzisiejszym przeludnionym świecie staramy się raczej uciekać od siebie nawzajem, niż znajdować przyjemność w stadnym przebywaniu. Pragnienie autentyczności, indywidualizmu może być docenione w kilku- lub kilkunastoosobowej grupie, lecz nie w anonimowym tłumie. Przebywanie w zagęszczeniu dzisiejszych miast rodzi agresję. Co innego podczas wojny. Tam, gdzie ryzykuje się swoje życie (a jak łatwo nim szafować, gdy zachowanie go prawie od nas nie zależy), można zostać prawdziwym bohaterem. Tam można zostać docenionym. Mistyka wojny tu właśnie znajduje swoją pożywkę. W monotonii dzisiejszego życia, podczas kryzysu wartości, gdy święta utraciły swą pierwotną rolę potrzebujemy wojny - ustanowienia nowego porządku i przeżycia czegoś wartościowego. To właśnie nas pociąga - bycie nie tylko obserwatorem, ale i twórcą. Swoistym Siwą, który anihiluje świat i stwarza go na nowo.
Czy to rozum kieruje nas ku wojnie, czy raczej serce skłania do rozpętywania i sycenia się tym żywiołem? Jak mówi Caillois: "Z wojną jest tak, jak z namiętnościami: wydają się tym autentyczniejsze, wznioślejsze i niejako idealniejsze, im są gwałtowniejsze i bardziej nieodparte"6). I to chyba jest prawdą: rozum może doprowadzić nas do wojny, lecz nie przeprowadzić przez nią. W czasie bezpośredniej potyczki, gdy życie nasze i naszych bliskich jest w wysokim stopniu zagrożone, rozum może jedynie usunąć się z pola instynktowi. W obliczu przerażających zdarzeń musi albo popaść w inercję, albo wydać się na pastwę szaleństwa. W obu przypadkach kapituluje. Nie bez powodu Umberto Eco łączy faszyzm między innymi z irracjonalizmem. Działanie dla samego działania, bez, i nie poprzedzone refleksją, traktuje się jako coś pociągającego, a więc zarazem pięknego. Mistyka wojny w Trzeciej Rzeszy opierała się o niechęć do intelektualistów, co manifestowało się między innymi sympatią Hermanna Goeringa do frazy ze sztuki Hannsa Johsta ("Kiedy słyszę słowo 'kultura' sięgam po broń"7)) i częstym używaniem zwrotów w rodzaju "zdegenerowani intelektualiści", "jajogłowi", "wypaleni snobi" czy "uniwersytety to gniazda czerwonych".
Gdyby faszyści w Niemczach przed i podczas drugiej wojny światowej byli konsekwentni w swoim irracjonaliźmie nie zatriumfowaliby tak łacno. Ich "oficjalni" intelektualiści zajmowali się przecież krytyką współczesnej im kultury i liberalnej inteligencji za zdradę tradycyjnych wartości. Krytyką, a więc działalnością typowo umysłową i - w potocznym rozumieniu tego słowa - racjonalną. Splot irracjonalności i racjonalizmu, tak charakterystyczny dla człowieka we wszystkim, co robi, odzwierciedla się też w pożądaniu wojny. Korzyści, które z niej płyną, dostarczają pożywki zarówno sercu, jak i rozumowi. To dlatego starano się przez wieki tworzyć zasady prowadzenia wojen, jakże podobne kanonom sztuki. Mówiły one nie tylko o skuteczności działań wojennych, ale o ich sprawiedliwości i wzniosłości. W sztuce manifesty kolejnych grup artystycznych torowały drogę nowej estetyce; w mistyce wojny starano się wypracować kanon działań wojennych wyznaczający kompromis między skutecznością a pięknem.
Jak widać przyczyny atrakcyjności wojen znajdują się tak głęboko, jak przyczyny naszego smaku. Nie sposób zejść głębiej, niż do banalnej, analitycznej konkluzji, że podoba nam się to, co jest piękne, a piękne jest to, co nam się podoba. I tylko to, że wojna wydaje się nam, wychowankom współczesnego chrześcijaństwa zachodnioeuropejskiego, taka pociągająca, może nas przerażać. Mimo, że oficjalnie potępiamy ją, z trudem możemy się jej oprzeć. Fryderyk Nietzsche w "Genealogii moralności" pisze tak na ten temat: "Przypatrywanie się cierpieniu sprawia przyjemność, zadawanie cierpienia jeszcze większą - jest to zdanie srogie lecz stare, potężne, ludzkie, arcyludzkie zdanie, które zresztą już małpy były podpisały"8). Konflikt, w którym tkwimy, jest na pewno twórczy. Ze sprzecznych pożądań powstaje sztuka. Artysta tworzy z niezaspokojenia. Hasło, że sztuka po Oświęcimiu jest niemożliwa, okazało się nieprawdziwe. Sztuka, która niesie przesłanie pokojowe, jest możliwa. Mistyka wojny też.,,