12.07 (sobota)
Dzisiaj dzień raftingu
, ale to dopiero po południu. Na godziny przedpołudniowe zaplanowaliśmy plażowanie
A dla ciekawych mojej drugiej połowy, zdjęcie z małżonkiem
:
Wyruszamy w stronę Omisa po dwunastej, żeby się nie spóźnić. Docieramy na parking przed tunelem:
Smarujemy się emulsjami z filtrem i w strojach kąpielowych oraz krótkich spodenkach (bez plecaków, torebek, bez rzeczy na przebranie niestety, bo o tym nie pomyśleliśmy) ruszamy w stronę starówki na umówione miejsce. Dobrze, że zamówiliśmy zdjęcia (100 kun za płytkę), to nie musimy się już martwić o branie aparatu. Potem okazuje się, że są wodoszczelne opakowania na pontonach, ale oczywiście lepiej jak ktoś robi nam zdjęcia "w akcji"
My jesteśmy pod restauracją "Konig" przed czasem, jednak organizatorzy spóźniają się...
Wyruszamy z 15-minutowym opóźnieniem. W końcu to Chorwacja, tu nikt się nie spieszy. Z nami (oprócz pary naszych znajomych) będzie płynąć węgierska rodzinka - dwie osoby dorosłe i dwoje dzieci w wieku 7 i 9 lat, tak na oko. Agencja, na którą trafiliśmy, okazuje się być biurem podróży organizującym wycieczki głównie dla Węgrów
Ale skipper na szczęście jest Chorwatem
. Mówi po chorwacku i po angielsku (również odrobinę po polsku).
Wsiadamy do busika, który wywozi nas w górę rzeki. W jakiejś wiosce nagle zatrzymujemy się. Skipper wysiada i kupuje sobie w sklepie 2 Karlovacka
Jedno wypija w busie, drugie bierze na ponton. Widać oni się boją spływać na trzeźwo
Dojeżdżamy na miejsce. Kierowca busa daje nam ekwipunek do wyboru: kamizeli i kaski. Przykładam się do wyboru kamizelki, obwąchując każdą z kolei
(Odrobiłam zadanie domowe i przeczytałam relacje z raftingu na forum. A forumowicze kilkakrotnie pisali, że można trafić na przepocone egzemplarze.) Mimo ostrożności w wyborze, i ja trafiam na przepoconą kamizelkę, wszystkie wydają mi się równie nieświeże. Pewnie tego nie piorą, bo po co!
Ale już po chwili nie pamiętam o ledwo wyczuwalnym zresztą zapachu. Skipper "usadza" nas w pontonie, pewnie według wagi. Siedzę w środku na prawej burcie, przede mną mój mąż, za mną Węgierka (potem zamieni się ona z Węgrem). Dzieci siadają wewnątrz pontonu, na podłodze.
Zaczyna się wiosłowanie, czyli padlowanie
Pierwszy odcinek rzeki jest bardzo spokojny, uczymy się komend.
A oto nasza ekipa na pontonie. I znowu widać mojego męża
- pierwszy na prawej burcie:
Po jakimś czasie zaczynają się pierwsze kaskady. Przepływamy bardzo blisko krzaków, ciągle muszę odchylać głowę, żeby gałęzie nie weszły mi do oczu.
Nagle zatrzymujemy się; chwila przerwy na kąpiel. Woda jest bardzo orzeźwiająca, ale nie zimna. Jest fantastycznie przejrzysta, zielona. Jaka szkoda, że w Polsce nie mamy takich cudownych rzek! Pływa się fajnie; problemy zaczynają się, gdy chcę wrócić na ponton pod prąd. Nurt jest tak wartki, że z trudem daję radę, ciągle mnie spycha. Ale w końcu docieram do pontonu i wdrapuję się na niego.
Płyniemy dalej. Skipper kieruje ponton na głazy:
Dobrze się bawi, utrudniając nam wiosłowanie. A może to wpływ dwóch wypitych piw?
Wycofujemy ponton:
i chwilę płyniemy tyłem:
Po jakimś czasie "szczeniackiej" zabawy Skipper uspokaja się i zmienia ton na poważny. Widać, że ten rafting to dla niego również popis umiejętności aktorskich. Teraz chce nam wytłumaczyć trudną operację, którą musimy wykonać przed następną kaskadą.
"This is a very fucked - up situation" - zdanie, które pada z jego ust ma nas przygotować na najgorsze. Żeby przeżyć, musimy współpracować, straszy nas.
Najpierw mamy wyjąć stopy spod sznurków na pontonie, potem wiosłować w równym tempie bardzo szybko, a na hasło:
bomba! natychmiast wskoczyć do wnętrza pontonu, zostawiając rękę z wiosłem płasko opartą o burtę na zewnątrz. I wszystko to baaaardzo szybko.
Niby nic trudnego, ale tak zbudował napięcie, że wydaje nam się to niesamowitym wyzwaniem.
Każe nam przećwiczyć. Wydaje komendy i ...
bomba Fatalnie, kiwa głową i mówi, że jak będziemy tacy wolni, to wypadniemy z pontonu. Jeszcze raz....
Bomba! Dalej fatalnie. Dobrze, że jest jeszcze spory kawałek spokojnych wód do przećwiczenia. Do trzech razy sztuka:
bomba! Jest ok, mówi, że jak tak zrobimy, to będziemy żyć.
No i przychodzi pora na sprawdzenie przećwiczonych ruchów w praktyce. Pada seria komend, wiosłujemy szybciej niż zwykle:
i nagle...
bomba!, wskakujemy do środka pontonu:
i dalej nie wiem, co się dzieje, bo woda całkowicie mnie nakrywa:
Długo gramolę się na burtę, najdłużej ze wszystkich
Wszyscy jesteśmy zupełnie mokrzy, ale szczęśliwi. Niesamowite wrażenia, super!
Płyniemy dalej. Po jakimś czasie z daleka słychać głośny szum spadającej ze sporej wysokości wody. To największa kaskada. Tu musimy zejść z pontonu, obejść kaskadę brzegiem. Skipper spływa sam. Mam nadzieję, że ten nasz wariat się nie zabije (Były podobno takie przypadki).
Schodzimy więc z pontonu, na lądzie pijemy pyszną wodę ze źródełka i po bardzo śliskim i stromym brzegu schodzimy do wody. Tu czekamy na naszego skippera. Widzimy jak zmaga się z żywiołem, pontonem i samym sobą. Udaje się, uff! Możemy płynąć dalej.
Następna atrakcja nosi wdzięczną nazwę:
ferrari. Chodzi po prostu o to, żeby jak najszybciej pokonać najbliższą kaskadę. Znosi nas niestety za bardzo na prawą stronę. Albo źle wiosłujemy, albo to znowu ten nasz skipper
:
Kolejna atrakcja to skok do wody z 5-metrowej skały. Głębokość rzeki w tym miejscu to 7 metrów. (Oczywiście skok nie jest obowiązkowy). Wdrapujemy się na skałę i nagle oblatuje mnie strach. Skipper mówi, że jak chcę, to mogę skoczyć z niższej skałki (3 metry nad wodą). To i tak dla mnie strasznie wysoko, od zawsze bałam się skoków do wody, zwłaszcza do nieznanej wody. Ale: raz kozie śmierć, skaczę! Juuuhuu
Rewelacja
Ale raz mi wystarczy.
Nurt Cetiny robi się coraz bardziej spokojny, rafting staje się odrobinę monotonny. Po obu stronach rzeki wysokie skały, na których widać poziomy, jakie może osiągać woda. Niesamowite, bo zimą i wiosną wody jest baaaardzo dużo (nie pamiętam, ile metrów). Skipper pokazuje nam skałę, z której skakał w filmie Winnetou. Przed nami ostatni leniwy odcinek. Spływ niestety dobiega końca.
Było warto
Zachęcam wszystkich, bo to jedyne w swoim rodzaju przeżycie! To było moje pierwsze tego typu doświadczenie (nigdy nie byłam na żadnym spływie kajakowym) i zrobiło na mnie takie wrażenie, że chcę znowu. Szukam informacji (na forum założyłam dwa wątki):
http://cro.pl/forum/viewtopic.php?t=21183&highlight=
http://cro.pl/forum/viewtopic.php?t=20630&highlight=
na temat raftingów na Zrmanji, Neretvie i Unie.
Myślę, że w przyszłym roku spróbujemy właśnie bośniackiego raftingu na Neretvie. Podejrzewam, że może być jeszcze bardziej gorąco
Forumowicze, spróbujcie raftingu, daje mnóstwo pozytywnej energii i adrenaliny