Szkoda, że to juz koniec , ale na szczęście obiecałaś, że po krótkim odpoczynku, będzie relacja kolejna , odkurzająca Cro z wcześniejszego pobytu. Będę cierpliwie czekac, a potem czytać, czytać, czytać - oby jak najdłużej .
A teraz moje trzy grosze odnośnie Egeru. Miałam to urozmaicić jakimiś fotkami sprzed lat, lecz po dzisiejszej mało efektywnej próbie ze skanerem (bo to była jeszcze epoka sprzed cyfrówek, a co najmniej my jeszcze wówczas takieju nie mieliśmy) zrezygnowałam z tego pomysłu.
Janusz Bajcer napisał(a): Kąpielisko w Egerze - galeria
Egerskie kąpielisko bardzo wypiękniało od czasu mojego tam pobytu. Ile lat temu to było? Hmmm ... tak dawno, że już nawet nie pamiętam. Doskonale za to utkwiła mi w pamięci moc termalnej wody. W człowieku było po kąpieli tyle ciepła, że zimna na zewnątrz nie czuło się zupełnie, chociaż przebieranie odbywało się - na trawniczku obok basenu - w październikowy niezbyt ciepły dzionek (jakieś 9-10 stopni, na pewno nie więcej).
Baseny termalne głównym celem wyjazdu nie były, chociaż na miejscu cieszyły się naszym wzięciem. Podstawowy powód, dla którego w Eger się znaleźliśmy, to oczywiście piwniczki w Dolinie Pięknej Pani - Szépasszony-völgy (z brzmieniem tej nazwy bardziej kojarzą mi się maszkarony, niż piękna dziewczyna ). Pomysł na wyjazd w połowie października stąd, żeby może przy okazji załapać się na oglądanie prac winiarskich, z tym że na główne zbiory spóźniliśmy się o jakieś 2-3 tygodnie. Na szczęście piwniczki nie były zamknięte, chociaż pierwszego dnia po przybyciu do Egeru i dotarcia późnym popołudniem do dolinki, trochę żeśmy się przerazili. Piątek, a tu prawie wszystko pozamykane! Na szczęście w sobotę było już zupełnie inaczej. W piątek w sumie też się udało, tyle że nie w "degustacyjnych", pootwieranych w sobotę dla ogółu piwniczkach po lewej stronie doliny (patrząc od strony dojścia z Egeru), lecz po stronie prawej. Nie wiem czy tak jest i teraz, ale przed laty po stronie prawej piwniczek było mniej i nastawione były raczej nie na takich pojedynczych degustatorów jak my (byliśmy w piątkę), lecz na imprezy zamawiane przez zorganizowane, większe grupy. Jakimś cudem w tamten październikowy piątek była tam wtedy spora grupa Niemców, którzy... zapełnili wszystkie stoliki. Na szczęście Polak - Węgier dwa bratanki ... i obsługa szybciutko zorganizowała dla nas w kąciku dodatkowy stolik ("przynależny" chyba cygańskiej orkiestrze, która Niemiaszków zabawiała) no i zaczęła się prawdziwa uczta, trwająca przez spora część nocy . Winka białe, winka czerwone... no, trochę dzbanków poszło. Do tego bogracz i mnóstwo przepysznych pikantnych wędlin . Takiego salcesonu jak w tej piwniczce, to nigdzie indziej nie trafiłam, niech się przy nim chowają wszelkie bardziej gatunkowe wędliny! No i to winko . Chyba wszystkim dobrze znany jest Egri Bikavér, który popijali żołnierze kapitana Istvana Dobo (pomnik upamiętniający bohaterską obronę miasta stoi na głównym placu Egeru) dla dodania animuszu przed walką z oblegającymi miasto Turkami. To prawdopodobnie działanie tego winka sprawiło, że zaledwie 2-tysięczna załoga egerskiego zamku dała sobie radę z potężną 40-tysieczna armią turecką. Czerwone krople wina na wąsach węgierskich żołnierzy przeraziły Turków, podejrzewających że Węgrzy rozgrzewają się do walki spijaniem byczej krwi. No cóż, muzułmanie winka nie pijali, nie mogli więc poznać prawdy . Degustacja Byczej Krwi w winnicach Egeru była więc oczywsita, chociaż woleliśmy o wiele delikatniejszą Medinę. Po latach już tego smaku nie pamiętam dokładnie, ale wtedy było to dla mnie najsmaczniejsze z egerskich win, a sporo ich próbowaliśmy...
W sobotę dla odmiany degustowaliśmy winka w co rusz innej piwniczce po lewej stronie dolinki. Może było tam mniej wykwintnie, niż w piątek na przylepkę do Niemców, za to atmosfera była tam przednia . Ech, te spontaniczne śpiewane czardasze przez licznie zgromadzonych bratanków! Szkoda, że tak trudno było dołączyć się do wspólnego śpiewania! W zasadzie po polsku potrafiłam szczątkowo chyba tylko jedną piosneczkę:
"Co wieczora tokaj piłem,
Moja ty, miła ty, dzieweczko ma!
I do rana się bawiłem,
Moja ty, miła ty, dzieweczko ma!"
Przy tej okazji przypomniała mi się mja poprzednia wizyta na Węgrzech, jeszcze w czasach studenckich. Wtedy w jednej z piwnic w Budapeszcie też trafiło się takie śpiewające towarzystwo, tyle że nacji była większa różnorodność. Początkowo po kolei każda podgrupa śpiewała jakąś swoją narodową biesiadną piosenkę, w końcu dogadaliśmy się, że dobrze byłoby zanucić coś wspólnie. No i w całej piwnicy we wrześniu rozbrzmiewały przepiękne... kolędy, bo ich słowa i melodie zdecydowanie były najlepiej znane wszystkim zebranym. To był dopiero koncert!
Ale wracajmy do Egeru. Oczywiście, obowiązkowo zwiedziliśmy zamek, ogromną bazylikę i przecudny kościół minorytów. Przede wszystkim jednak unikalny na tej szerokości geograficznej minaret, który mijaliśmy każdego dnia kilkakrotnie, gdyż spanko znaleźliśmy w pensjonacie Eden przy jednej z pobliskich uliczek. W którymś momencie bezdyskusyjną sprawą było więc wspięcie się po prawie 100 krętych schodkach smukłego minaretu na galeryjkę, żeby stamtąd popatrzeć na miasto. I tego właśnie momentu nie zapomnę nigdy, bo... No właśnie, nigdy wcześniej nie miałam żadnych problemów. Były w dzieciństwie połączone ze wspinaniem się na wszystkie drzewa, jakie rosły w okolicy, potem przyszły górskie łazęgi, wieże widokowe, tatrzańskie szlaki łącznie z tymi mocno przepaścistymi - było przepięknie. Aż tu taki niepozorny, chudziutki jak ołówek minarecik, i d... blada! Może to przez te mocno kręte schodki tak mi się namieszało w głowie? Bo po wyjściu na galeryjkę, gdy okazało się, że aby obejść dookoła - mając na plecach malusieńki plecaczek, muszę przechylić się przez barierkę (było stanowczo za wąsko, żeby przykleić się do ściany) - to było ponad moje siły! Nie obeszłam dookoła . I co gorsza, tak mi to już zostało ! Jeśli tylko jest możliwość, to od barierki pół metra, a gdy już trzeba stanąć przy samej barierce, to absolutnie nie patrzę w dół! Czasem się przemogę, ale powód musi być nie byle jaki!
Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za zbyt długą wstawkę - a miało być tylko trzy grosze