Tak jak obiecałem - kolejny odcinek będzie m.in. o Lubenicach...
Następnego dnia okazało się, że dzięki Pani Doktor z moją nogą wszystko jest ok. Zdjąłem opatrunek i mogliśmy działać... A ponieważ pogoda nie była jakaś rewelacyjna (w nocy przeżyliśmy taką burzę, że zacząłem się zastanawiać nad tym, dlaczego namioty nie mają piorunochronów...) W każdym razie zdecydowaliśmy się na jazdę, a z racji, że miałem jeszcze wstręt do samochodu postanowiliśmy pojechać gdzieś blisko: padło na Valun i Lubenice. Szczególnie o tych ostatnich dużo się nasłuchałem, że to np. idealne miejsce na emeryturę...
Najpierw jednak Valun.
Valun to, bardzo urocza rybacka wioska. Położna nad piękną zatoką, do tego czysta woda i ładna plaża. W Valunie zatrzymaliśmy się może na godzinę, albo dwie - pochodziliśmy po wąskich uliczkach...
...obowiązkowo odwiedziliśmy też kościół św. Marii, a tam zobaczyliśmy znaną na całym świecie tablicę nagrobkową z XI w., zapisaną starosłowiańskim pismem- glagolicą. W drodze powrotnej do samochodu mijamy, jeszcze garaż a w nim:
i ruszamy do Lubenic - to w końcu główny cel wycieczki.
Lubenice to miejscowość jak z bajki, położona na wysokim 300-metrowym klifie. Z góry widać przepiękną (podobno najpiękniejszą plażę na wyspie). Warto jeszcze dodać, że do Lubenic dojeżdża się bardzo wąską drogą - i tu nasze seicento sprawdza się idealne. Zostawiamy samochód na parkingu, a naszym oczom szybko ukazuje się przepiękny widok...
To jednk dopiero początek... Idziemy na punkt widokowy, z którego świetnie widać i morze i ląd... Wieje lekki wiatr. Jest cudownie. Po serii zdjęć idziemy tradycyjnie już poszwędać się po miejscowości. Małe, wąskie i stare uliczki robią na nas ogromne wrażenie i do tego babcinka - ubrana na czarno, siedząca przy wejściu i sprzedająca wino.
Wydaje się, że czas stanął tutaj w miejscu... Zupełnie nie widać turystów - chociaż parking był pełen samochodów. Jest cudownie...
Z góry widać piękną plażę, gdzie podobno zawsze stoją jakieś żaglówki - bo to najpiękniesza plaża na wyspie. Można zejść do niej z góry, ale zajmuje to około godziny... no a wrócić też trzeba
Dlatego zostawiliśmy to sobie na następny raz. A warto jeszcze dodać, że Lubenice były siedzibą piratów! Na dole jest jaskinia, gdzie podobno przechowywali swoje skarby - można się do niej dostać tylko nurkując. Nie sprawdzaliśmy.
Jest cudownie... ale, do czasu... Zrobiliśmy się głodni. Siadamy, więc w małej restauracji i zamawiamy jedzonko. Po chwili przychodzi sierciuch...
...i gdy ja zaczynam jeść - on zaczyna tymi swoimi szatańskimi oczami spoglądać na mnie... W kilku dość dosadnych słowach mówie mu, żeby... sobie poszedł
ale Magda obrońca uciśnionych zwierząt, każe mi siedzieć cicho, w końcu on tylko patrzy. Skończyłem jeść, łypnąłem na kociaka, pośmiałem się, że nic nie dostał. A on przeszedł kawałek dalej - niby, że sobie idzie - wrócił.... i zlał się na plecak!!! A dokładnie na pasek od plecaka... Zresztą - co za różnica...
To był, przedostatni akcent naszego pobyty w Lubenicach. Jeszcze raz przeszliśmy się uliczkami wioseczki i wracamy na parking. Tam kolejna niespodzianka
Kontrola parkingowa
Osioł - w odróżnieniu od sierciucha - był przyjaźnie nastawiony
Chodził sobie po wiosce i miał kompletny spokój
Trochę mu tego zazdrościliśmy
Na koniec jeszcze jedna fota...
Z żalem wyjeżdżamy z Lubenic. Postanawiamy jednak, że na pewno jeszcze tam wrócimy. Kiedyś...
c.d.n.