Zachodni brzeg jeziora
Po kilkunastu minutach zjawiamy się w Pogradec.
Parkujemy przy jednej z ulic i ruszamy w miasto.
Pierwsze wrażenie odnoszę bardzo pozytywne, choć oczywiście, jak w całej Albanii, stare miesza się tu na każdym kroku z nowym, rudery z apartamentowcami, osły z limuzynami i gliniaste klepiska pełne kałuż z kostką bauma. Znajdujemy bank i wkrótce zaopatrzeni w "grube pliki czerwonych tatusiów" idziemy w stronę pobliskiego brzegu jeziora Ochrydzkiego.
Pogradec nosi wszystkie cechy typowego kurortu letniskowego i rzeczywiście takowy stanowi. Przy głównej, ciągnącej się wzdłuż plaży, dwupasmowej alei ulokowały się bary i restauracje, choć przeważają niskie szeregowce i wolnostojące domy mieszkalne. W odróżnieniu jednak od Strugi, Ochrydu czy Sv. Naum ludzi na ulicach widać stosunkowo niewielu.
Atmosfera senna, nabrzeże prawie puste, ruch znikomy, choć posuwający się zwolna jedną z ulic pogrzebowy kondukt sprawia, że nieliczni przechodnie na chwilę przystają na jego widok.
No cóż, mamy środek wakacji i pewnie większość mieszkańców właśnie się urlopuje gdzieś na adriatyckich plażach Durres, Vlory czy Sarandy. Uwagę zwraca dosyć oryginalna, okrągła budowla stojąca w wodzie tuż przy brzegu, która przy bliższym poznaniu okazuje się być siedzibą banku.
Jeszcze szwędamy się trochę, jednak w końcu docieramy do peryferii i wracamy do zostawionych wcześniej samochodów.
Gdy do nich dochodzimy, kolega zauważa, że "prawie" wjechałem w otwartą studzienkę kanalizacyjną.
Niech to licho! Rzeczywiście, prawe przednie koło Kii wisi nad otwartym włazem kanalizacyjnym.
Dobrze, że wisi, ale jak to się stało, że do niej nie wpadło
Przy bliższych oględzinach okazuje się, że wóz stoi utrzymując się na 2 cm wewnętrznej powierzchni opony! Chyba jednak stoi w miarę pewnie, przecież wysiadaliśmy z niego, wyjmowaliśmy jeszcze coś zamykając następnie bagażnik, a to wszystko wywołuje wstrząsy...
Tak, czy inaczej wsiadam do środka dość ostrożnie i "na palcach". Jeżeli koło się ześlizgnie, to samochód opadnie i wachaczem uderzy prosto w krawędź włazu. Nie wiem, czy koreańscy konstruktorzy wzięli to pod uwagę w obliczeniach wytrzymałości zawieszenia, a uszkodzenie tak ważnego elementu, w dodatku tuż przed obiadem, mogłoby skutecznie popsuć nastrój na resztę dnia.
Nie ma co się dłużej zastanawiać. Włączam silnik, wrzucam bieg i szybkim ruchem wyjeżdżam znad zdradzieckiej pułapki.
Dalej, nie niepokojeni już przez jakiekolwiek przeszkody, wracamy nad brzeg jeziora.
Przy bulwarze znajdujemy małą restaurację, której kelner widząc naszą wycieczkę w pierwszej chwili łapie się za głowę, ale zaraz wspólnymi siłami zestawiamy kilka wolnych stolików stojących luzem i już po chwili, pod dachem z bujnej winorośli wyrasta piętnastoosobowy stół biesiadny.
Kilka osób zamawia słynny miejscowy rarytas - pstrąga ochrydzkiego. Ryba ta żyje wyłącznie w dwóch pobliskich jeziorach, Ochrydzkim oraz Prespańskim i stanowi wielki przysmak lokalnej kuchni, a dania z tych ryb reklamują w swoich menu bary i restauracje zarówno w Macedonii, północnozachodniej Grecji, jak i w Albanii.
Wprawdzie osobiście nie próbowałem, ale podobno rzeczywiście smakuje wyśmienicie.
W wolnych chwilach trochę gawędzimy sobie z młodym kelnerem, który po rejestracjach już zdążył zauważyć skąd przybyliśmy. Twierdzi, że na Greków nie wyglądamy, włoski i niemiecki zna, a wcześniej słyszał nasze rozmowy, więc wiedział, że ani Włosi, ani Niemcy. Słysząc słowiański język stawiał na Czechów, którzy wśród zagranicznych turystów odwiedzających Albanię stanowią ponoć znaczny udział, choć autokar z Polski też tu kiedyś widział.
Po dwóch godzinach, posileni specjałami kuchni
i pokrzepieni wyśmienitą kawą
, zaczynamy się zbierać.
Popołudniowa godzina sprawia, że ulice zwolna zaczynają się zapełniać spacerowiczami. Rodziny z dziećmi, grupki znajomych, które zwykle składają się z samych kobiet lub wyłącznie z mężczyzn, młodzież na motorach, lub jeżdżaca w kółko samochodami...
Dość specyficzne wrażenie to wszystko wywołuje. Niby takie samo, jak wszędzie na Bałkanach, lecz wieczorne "pasarelle" w Albanii różnią się jednak od tych, w innych krajach.
Tymczasem ruszamy z Pogradec drogą biegnącą na północ wzdłuż jeziora Ochrydzkiego. Prowadzi ona do Elbasan i dalej przez Tiranę do Durres. W czasach antycznych, szlak ten stanowił fragment słynnej, rzymskiej
Via Egnatia.
W planach UE, ma on zostać włączony do międzynarodowego korytarza drogowego łączącego - poprzez port w Durres, Saloniki oraz Istambuł - płw. Apeninski z Azją i Bliskim Wschodem.
Unia Europejska już zaplanowała realizację tego ambitnego projektu na drugą dekadę XXI w.
My zaś jedziemy tędy z zamiarem znalezienia jakiegoś niekrępującego i nienarzucającego się miejsca biwakowego, najlepiej nad samą wodą.
Zachodni brzeg jeziora Ochrydzkiego sprawia dość nieprzyjemne wrażenie. Kiedyś kwitło tu górnictwo i przemysł, z którego obecnie pozostały zardzewiałe szkielety ruin dawnych zakładów. Wszystko w stanie kompletnego zniszczenia. Zdewastowane, zarośnięte chaszczami i nieczynne od dawna. Mijamy górę nadgryzioną w paru miejscach zębami kamieniołomów. Działa ich tu kilka, jednak sposób, w jaki prowadzi się eksploatację skał woła o pomstę do nieba. Tu chapnięty kawałek, tam drugi, jeszcze dalej kolejny, zupełnie bez ładu i składu, a cały teren przypomina jeden wielki krajobraz księżycowy porozjeżdżany kołami ciężarówek. Wszystko pokryte białym pyłem i kurzem, a setki mniejszych i większych skał leżą porozrzucane po okolicy.
Jeden z nich, spory blok wielkości kiosku z gazetami przetoczył się przez szosę żłobiąc w asfalcie głębokie bruzdy i wgniatając nawierzchnię zatrzymał się w trzcinach wyrastających u podnóża kolejowego nasypu, który od wyjazdu z Pogradec towarzyszy szosie.
Kiedyś, kolej służyła tu w głównej mierze za połączenie przemysłowych obiektów nad jeziorem Ochrydzkim z odległym o około 100 km górniczym zagłębiem Elbasan. Kilka lat temu, linię doprowadzono do samego Pogradec i uruchomiono połączenia pasażerskie.
Na samej północy zachodniego brzegu jeziora, tuż przy drugiej stronie granicy z Macedonią znajduje się półwysep, na brzegu którego mieści się dawna rybacka wioska Lim, oznaczona zresztą na mapie, jako miejsce szczególnie warte odwiedzenia. O ile Lim leży od strony Strugi i Ochrydu, czyli północnej, o tyle południowy brzeg półwyspu, wg. mapy pozostaje niezamieszkały.
Dotychczas, od wyjazdu z Pogradec nie zauważyliśmy żadnego miejsca spełniającego nasze biwakowe oczekiwania, więc jedziemy sprawdzić to.
W pewnym momencie szosa do Elbasan skręca ostro w lewo, a na poboczu zakrętu stoi tablica "Lim 1,5 km" i strzałka w prawo.
Bita droga biegnie przez pola kukurydzy i łąki. na których pasie się kilka osiołków, a ludzie pracują przy uprawie swych pastwisk. Docieramy nad jezioro.
Miejsce nie najgorsze, choć blisko drogi, która, jak się okazuje prowadzi do stojącego na końcu półwyspu hotelu.
Resztę popołudnia i wieczór spędzamy na krótkiej przejażdżce do Lim, napełnianiu butli, podziwianiu zachodu słońca oraz kąpieli w świetle księżyca...