Jednak, w końcu nie wpuścili nas wtedy do Albanii.
Drobna "kwestia formalna" w dowodzie rejestracyjnym sprawiła, że celnik, sympatyczny facet ok. 40 do którego udałem się po zakończeniu wypełniania deklaracji wjazdowych i wyjazdowych bezbłędną angielszczyzną stwierdził mniej więcej tak:
"Jedziecie do Grecji, a więc macie do pokonania prawie 400 km. Na pierwszy patrol policji natkniecie się jeszcze przed Szkodrą. I nawet jeżeli jakimś cudem was z tym (tu pomachał dowodem rejestracyjnym)
puszczą, to dalej spotkacie wiele innych patroli, możesz mi wierzyć...
Zawiesił na chwilę głos, po czym kontuował:
"Tu nie przyjeżdżają zagraniczni turyści, a policja na drogach lubi się czepiać. Piotr, jedziecie sami. Z dzieckiem. Na wakacje. Nie pchaj się w niepotrzebne kłopoty, tylko przerejestruj samochód i wróć tu za rok. Zapraszamy."
Cóż było robić, facet był w porządku i najwyraźniej doskonale wiedział, co mówi. Poczęstował moją córkę sokiem z kartonu, zapaliliśmy po papierosie i miło pogadaliśmy sobie jeszcze kilka minut.
Opowiedziałem mu o moich dawnych podróżach po Jugosławii, o od dawna planowanym wyjeździe do Albanii, o miejscach, które chcę tam odwiedzić, on podsunął mi kilka innych wartych obejrzenia, aż w końcu przybiliśmy piątkę i wyszliśmy na zewnątrz. Od przyjazdu na granicę, czyli mniej więcej od godziny nie pojawił się tu
żaden(!) inny pojazd.
Nie licząc Czechów oczywiście.
Wzdychając, ostatni raz spojrzałem na pierwsze 100 m koślawej drogi do Szkodry, którą właśnie, taszczył się po wybojach straszliwie rozklekotany Mercedes "beczka". Na postrzępioną flagę smętnie zwisającą z kija, na bunkry, barak i Szeryfa, znowu spacerującego w kółko środkiem drogi i żującego kolejną wykałaczkę.
Tak blisko! Tak nie wiele brakowało! Jestem tu, a nie mogę pojechaç dalej i nie pojadę.
Wyprawa do Albanii właśnie kończy się, kilka metrów za granicą. Niech to szlag trafi!.
---
Dwa lata później, w roku 2005 wyjeżdżaliśmy z Albanii przez to samo przejście, z którego wtedy zostaliśmy zawróceni.
Przez kilka poprzednich dni przemierzyliśmy wzdłuż wybrzeża cały kraj tak, jak planowaliśmy wtedy tyle, że w odwrotnym kierunku. Jadąc z Grecji i trafiając w końcu na znajome już przejście Sukobin/Muriqan.
Nie zastaliśmy już tam jednak krzywego ruderowatego baraku.
Jego miejsce zajęło kilka nowych domków równo ustawionych wzdłuż gładkiej, jak stół asfaltowej drogi ze Szkodry, a na maszcie dumnie powiewała sporych rozmiarów czerwona flaga z czarnym orłem.
Nie spotkałem też Szeryfa, ale pewnie po prostu tego dnia dyżurował podczas innej zmiany, zaś znajomy celnik uwijał się razem z dwoma innymi usiłując na bieżąco odprawiać tłumek podróżnych i sznur samochodów, do którego, mimo późnej pory ciągle dojeżdżały wciąż nowe i nowe.
Pogranicznicy już nie przepisywali mozolnie danych z paszportów do wielkiej księgi, tylko skanerem zczytywali je prosto do komputera.
Po dziesięciu minutach wjechaliśmy do Czarnogóry.
Ubiegłoroczny wyjazd był jednak odkrywczy pod bardzo wieloma względami. Spodziewaliśmy się tego, co mieliśmy okazję zobaczyć wtedy, na granicy i zaraz za nią. Tymczasem zastaliśmy zupełnie normalny kraj, choç szalenie zdewastowany po komunistycznej pladze, jaką został dotknięty i jaka szalała tam przez kilka dekad XX w. Kraj budujący się w zasadzie od nowa i systematycznie pozbywający się swojej niedawnej przeszłości, którą jednak wciąż spotyka się na każdym kroku.
W Albanii, dawne czasy izolacji i iście feudalnego zacofania sąsiadują, często na tej samej ulicy z Europą znaną nam z innych jej zakątków, choç dla Europy Albania nadal pozostaje budzącą grozę krainą, gdzie żyją ziejące ogniem i krwiożercze smoki-ludojady.
Stale postępujący rozwój turystyki sprawia, że zwłaszcza tereny nadmorskie oraz główne miasta ulegają szybkiej przemianie, jednak wiele rejonów tego kraju wciąż pozostaje pierwotnie nietkniętych przez cywilizację, owianych mgłą tajemnicy, niedostępności, ale także i złej sławy. To ostatnie nie bez powodu zresztą...
Do jednego z takich miejsc, leżącej głęboko w górach na północnym wschodzie, w Alpach Albańskich doliny Valbone, postanowiłem dotrzeć w tym roku.
Ideą tą udało mi się zaraziç jednego z moich dobrych kolegów, z którym ostatecznie zmontowaliśmy całkiem sporą, bo kilkunastoosobową ekipę.
W planach mieliśmy zarówno wyjścia w góry, jak i nurkowania, jaskinie, aż po zwyczajną turystykę i plażowanie.
Prawdziwie interdyscyplinarny zespół
, który na początku sierpnia br., trzema samochodami ruszył w drogę, rozpoczynając Wyprawę w Góry Przeklęte.
cdn.