Prolog
Kiedy Tomek przysłanego w połowie grudnia maila zaczął słowami "Tak trochę nudzi mi się już w domu i marzy się podróż w nieznane..." - wiedziałem, że znów coś wymyślił.
Patagonia - Torres del Paine i Los Glaciares, poza tym jeszcze jakieś drobiazgi. Czy miałbym ochotę? Pewnie! Tam jeszcze nie byłem, a z Tomkiem - można jechać w ciemno. Wspólne wędrowanie po peruwiańskich Andach, potem parki narodowe zachodnich Stanów Zjednoczonych, następnie Hawaje - jeszcze się wzajemnie na swoim towarzystwie nie zawiedliśmy. Odpisałem, że jak najbardziej i podałem terminy, które mi nie opowiadają - cała reszta do zagospodarowania.
Tomek jechałby z Wiesią, dobrze by było dokooptować kogoś czwartego - czy mam kogoś takiego? Długo się nie namyślając, napisałem do Daniela: masz dwa dni na decyzję - jedziesz? Po dwóch dniach mieliśmy już komplet, a Tomek zaklepywał noclegi. Tydzień później mieliśmy załatwione najważniejsze sprawy, za wyjątkiem przelotu. Ceny wahały się pomiędzy 5000zł a 6300zł - zależnie od pory dnia. Tomek z palcem nad klawiaturą odświeżał strony wyszukiwarek lotów. W Wigilię mieliśmy bilety po 5130zł razem ze wszystkimi opłatami. Można było sobie składać życzenia.
W kolejnych dniach zaczęliśmy nieco zmieniać pierwotne Tomkowe plany, by je dostosować do dostępności noclegów. Trzeba było się też zdecydować na niektóre opcje już teraz, by je odpowiednio wcześnie zarezerwować. Chyba najwięcej problemów sprawił Perito Moreno i spacer po nim. W końcu zgodziliśmy się wszyscy na wersję minitrekkingu po lodowcu. Dla mnie lodowiec nie jest niczym nadzwyczajnym, ale w dobrym towarzystwie - czemu nie? Cena nie była niska, ale w Patagonii nie ma czegoś takiego, jak niska cena.
Kolejną kwestią było wyżywienie na miejscu. Ja optowałem za wzięciem z Polski najbardziej istotnych składników, reszta towarzystwa - aby za dużo na grzbiecie nie targać - nastawiała się na większe wykorzystanie miejscowych dań. Pewne ograniczenia mogła stanowić chilijska granica z zakazem wwożenia "artykułów spożywczych w stanie surowym oraz nasion i roślin". Brzmi niegroźnie, ale wszystko będzie zależało od interpretacji pograniczników. Cóż, przeprowadzimy rozpoznanie bojem.
W połowie lutego odezwała się w końcu firma, organizująca przejazdy do kolonii pingwinów. Stanęło na tym, że skorzystamy z ich oferty i zajedziemy tam w drodze z Punta Arenas do Puerto Natales. No, to mamy chyba wszystko przygotowane? Reszta okaże się na miejscu.