W tym roku dwie wakacyjne zmiany - kierunek i czas. Zamiast na południe, to jedziemy na północ, zamiast w drugiej połowie sierpnia - pod koniec czerwca. No, ale w Skandynawii termin czerwcowo-lipcowy jest wręcz koniecznością, bo w sierpniu zazwyczaj rozpoczyna się tam już jesień. Choć jak przyszłość pokaże, pojawia się ona czasem już znacznie wcześniej
Lojalnie uprzedzam, że w tej relacji nie będzie dziesiątek zdjęć z tych samych lokalizacji i ogólnie tysiąca w całości - wolę równowagę w tekście i obrazach
Przygodę zaczynamy w sobotę, 27 czerwca, od trochę bliższych okolic, a mianowicie pogranicza polsko-niemieckiego wzdłuż Nysy Łużyckiej i Odry. Przejeżdżamy przez Forst (po łużycku Baršć), miasto pełnego starego bruku, nieczynnych linii kolejek zakładowych i dziur w zabudowie miejskiej - to efekt potężnych zniszczeń z 1945 roku.
W peryferyjnych dzielnicach kolejne Pomniki Poległych...
Odbijam od głównej (choć i tak niskiego rzędu) drogi na szutrowo-brukowaną i dojeżdżam do Nysy, gdzie stoi niemiecki słup graniczny.
Gdzieś tam kawałek dalej jest nasz pierwszy cel, ale okazuje się, że tutaj jest tylko ścieżka rowerowa! Po chwili wahania macham ręką i mknę te dwa kilometry łamiąc przepisy i mijając zaskoczonego pana w kasku
Nasz cel już widać
Most nad Nysą łączył niegdyś Groß Gastrose (po łużycku Gósćeraz) z Markersdorf (dziś Markosice). Ponoć przetrwał wojnę i dopiero w 1946 wysadzili go Rosjanie. To możliwe, w końcu to była granica ich strefy okupacyjnej. Tak konkretnie - wysadzili jedno przęsło, po dzisiejszej niemieckiej stronie. Teoretycznie więc szło przejść z polskiej strony przez rzekę do NRD, ale już zejść na ziemię w państwie tych demokratycznych Niemców - nie
Obecnie na most wchodzi się tą o to cudowną drabinką
Na górze nadal jest bruk, ale... tylko do połowy! Po polskiej stronie zniknął! Czy jest coś czego w Polsce nie można ukraść?
Drabinka to efekt remontu, przeprowadzonego nieoficjalnie przez mieszkańców z dwóch stron rzeki w 2008 roku. Nie mieli już sił słuchać kolejnych obietnic o budowie nowego mostu, więc zrobili taką o to prowizorkę. Dla pieszych i rowerzystów starczy!
Na rogatkach Guben kolejne resztki mostu - tym razem tylko przyczółek.
W samym Guben szukam następnych dwóch konstrukcji - ale nic się nie zgadza z moją mapą. Nawet w akcie desperacji włączam GPS-a, lecz on też głupieje! Dopiero po dłuższej chwili orientuję się, że owe obiekty są w Forst, a nie Guben! Cholera, co za pomyłka na samym początku!
Pozostaje spojrzeć na współczesną kładkę na Wyspę Teatralną (Theater-Insel) z Guben do Gubina.
W Guben robimy ostatnie zakupy w ludzkich cenach i mkniemy do wioski na kompletnym zadupiu - Aurith. Z satelity wypatrzyłem tam kolejny zniszczony most.
Na miejscu okazuje się jednak, że to nie most, ale pozostałości po przeprawie promowej na Odrze. Łączyła dwie części wsi - tą główną (dzisiaj polski Urad) z zachodnią, która została w Niemczech pod starą nazwą.
Planuje się odtworzenie promu, który na razie pływa raz w roku podczas jakiegoś polsko-niemieckiego święta.
Trochę oddalamy się od rzeki i na chwilę przystaję w Lebus (Lubusz), stolicy historycznej Ziemi Lubuskiej. Choć większość tej krainy leży dziś w Polsce (mimo nazwy nijak się pokrywa z granicami województwa lubuskiego), to stolica została w Niemczech. Spokojne, senne miasteczko.
Na pagórku ponad urzędem zauważam jakiś pomnik. Ciężko tam się dostać, bo zniszczone schody wyglądają jakby pamiętały Adolfa. Pomnik, posiekany ostro kulami, upamiętnia ofiary wojny prusko-francuskiej z 1870 roku (tzw. pomnik sedański).
Dziwi mnie, że jest mocno zaniedbany - zarówno on, jak i okolica. Nie jest nawet wpisany na listę zabytków. Z kolei nieodległy pomnik czerwonoarmijców jest w nieporównywalnie lepszym stanie. Cóż, Niemcy zawsze mieli niezdrowe zboczenie na punkcie Rosjan, nawet jeśli w tym samym czasie prowadzili z nimi wojnę...
Zaliczam kilka niemieckich objazdów i zza Odry obserwuję znaną już mi doskonale sylwetkę kostrzyńskiej Twierdzy.
Kostrzyńska starówka to najbardziej zniszczone miasto na terenie współczesnej Polski (zniszczenia Warszawy to w jej przypadku "małe piwo"). Nie zostało z niej praktycznie nic, poza brukowanymi ulicami, chodnikami, studzienkami kanalizacyjnymi i fundamentami domów. Czasem zdarzą się jakieś schody urywające się na wysokości pół metra.
Wydawało się, że trochę więcej szczęścia miał tutejszy zamek oraz kościół - wojnę jakimś cudem przetrwały w większej swej części. Zburzono je dopiero w latach 60. jako symbol pruskiego militaryzmu. Według legendy miał tak zdecydować jakiś sekretarz, który płynąc statkiem zauważył z Odry te paskudne symbole dawnych czasów.
Dzisiaj można sobie chodzić po dawnym dziedzińcu zamkowym jak po łące.
W centrum Kostrzyna uderza mnie po oczach pustka. W czasie Woodstocku jest tam człowiek na człowieku, tłumy do sklepów, do bankomatów, wszędzie.
A dziś... typowe, wyludnione miasto, w którym nic się nie dzieje!
Po wizycie u "chińczyka", gdzie często stołuję się w czasie Festiwalu (byliśmy jednymi klientami) nie omieszkuję zajechać na pole. Szok, kompletnie inne miejsce! Czasem miałem problemy rozpoznać, co gdzie stoi w czasie imprezy!
To jest "pasaż handlowy".
Bardziej kojarzy mi się z tym:
Główne skrzyżowanie dróg, w tyle zazwyczaj rozstawia się bungee i gastronomia, a na prawo tysiące namiotów.
Lasek za mną, to miejsce, gdzie od dobrych kilku lat się rozbijam - co roku dalej
Ale za niecały miesiąc od zrobienia tych zdjęć wszystko będzie wyglądało tu tak:
W lesie widzę już jakieś namioty - niemożliwe, pierwsi woodstokowicze! Ci to dopiero są hardkory, siedzieć tutaj co najmniej miesiąc!
W pobliżu ronda Woodstockowego zaglądam też do baru Gucio, miejsce tradycyjnego zlotu weteranów woodstockowych Jest i czeka już na woodstockową środę
Miło było wrócić do wspomnień z zabawy, jednak na zegarku już 18.30, a drogi jeszcze szmat. Na szczęście lubuskie szosy są raczej puste, choć w pewnym miejscu blokuje nas wypadek. Kierowcom czekającym w korku udziela się czarny humor.
- Dobrze, że nic się nie stało, to dopiero pierwszy dzień wakacji, jeszcze mają czas się wypadkować.
- Przynajmniej chirurdzy mają zajęcie.
- I grabarze
Faktycznie nie było żadnych poważniejszych obrażeń ciała, szybko pojawiła się straż (chyba jechali na jakiś miejscowy festyn) i pokierowała ruchem. Brzydko się trzeba przyznać, że w tym momencie nie myślałem, czy ktoś w aucie w rowie ucierpiał, tylko na jak długo tutaj utknę...
Jedziemy dalej bez postojów, a szkoda, bo niektóre mijane miejscowości wyglądają interesująco. Czasem pojawia się nawet słońce.
Planowałem krótkie zwiedzanie Świnoujścia (Swinemünde), bo jedyny raz byłem tutaj w latach 90. na zielonej szkole. Czasu niestety brakuje, próbowaliśmy chociaż podjechać do jednego z fortów, ale droga była zamknięta, więc cyknąłem jedynie budowę Gazoportu.
Przed 22-gą zawijamy do portu, gdzie czeka nasz statek - MF Skania. Patrząc na jego potężną bryłę, w zapadającym zmroku i zacinającym deszczu, czuję przyjemne dreszcze, wiedząc, że właśnie tak naprawdę zaczyna się kolejna wspaniała wyprawa
Mamy jeszcze godzinę do planowego odpłynięcia - łazimy więc po promie i zajmujemy miejsce w fotelach lotniczych (kupowanie kabiny na tak krótki rejs to, według mnie, czyste marnotrawstwo pieniędzy). Fotele są w miarę wygodne, choć nie pierwszej świeżości, można wziąć prysznic, a jak ktoś ma ochotę to może zabulić kupę kasy za Syfca w barze. Liczyłem, że w sklepach będą jakieś skandynawskie produkty, ale tam dominowało polskie g..o
Jeszcze kilka zdjęć z pokładu...
...i z kilku minutowym opóźnieniem wypływamy pod bahamską banderą na Bałtyk
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... yNadBaTyk#