Mostem przekraczamy kanał, podążając na wyspę Christianshavn, kiedyś twierdzę morską. Na lewo widoczna nowa Biblioteka Królewska, nazywana też Czarnym Diamentem.
W ogóle przy brzegach pełno jest ciekawej architektury ze starszą metryką - np. dawny królewski browar.
Naszym celem jest Christiania - wolne miasto założone przez hippisów w 1971 roku w opuszczonych koszarach. Stolica kontrkultury, handlu haszyszem i innymi miękkimi używkami, to niesamowicie ciekawe miejsce, choć niewątpliwie i tutaj komercja wkrada się tylnymi drzwiami. Pełno w niej knajpek, barów, sklepików z rękodziełem, a wszystko to w oparach słodkawego zapachu unoszącego się w powietrzu.
Władze wielokrotnie próbowały zlikwidować tą anarchistyczną enklawę i jak dotąd bezskutecznie... jakiś czas temu chyba dały spokój - w końcu taki wentyl bezpieczeństwa zawsze się przydaje, no i napędza turystów w tej części miasta.
Na terenie Christianii obowiązuje kilka, ale za to istotnych zasad - np. żadnych samochodów. Nawet straż pożarna nie ma tutaj wjazdu w czasie interwencji, skutecznie blokują ją widoczne na zdjęciach kamienie. Nie można też biegać - człowiek taki uznany zostanie za złodzieja albo policjanta. No i zero zdjęć, co potrafi najbardziej zaboleć. To głównie ochrona handlarzy używkami (choć i tak są zamaskowani, że ledwo widać oczy), a także zwykłych mieszkańców komuny. Tyle, że w dzisiejszych czasach jest to zakaz praktycznie nie do wyegzekwowania - ja jednak nie mam super sprzętu, więc tylko zrobiłem jedną fotkę bocznej ulicy (widać dawne zabudowania koszar) podczas picia piwa na murku
Przy głównym wejściu do dzielnicy jest tylu chętnych na zdjęcie, że trzeba swoje odczekać.
Są i boczne wejścia, mniej spektakularne i zatłoczone.
Jeden z wielu murali w okolicy.
Wracamy do unijnej rzeczywistości... fajnie przyjrzeć się ruchowi na kanałach - nie tylko dużych jednostek
Na zakończenie dnia wjeżdżamy na wieżę zamku Christiansborg - to kolejna już rezydencja królewska, a od 150 lat siedziba parlamentu.
Na szczycie znajduje się bezpłatny punkt widokowy - w ciągu dnia kolejka chętnych jest spora, teraz prawie pusto. Przy wejściu kontrola jak na lotnisku, wiadomo, że mogę zrzucić bombę na przechodzących w dole ludzi.
Widać morze, a w oddali Szwecję.
Most nad Sundem także jest świetnie widoczny.
W oczekiwaniu na pociąg kręcimy się jeszcze wokół głównego dworca... nie da się ukryć, że okolica jest dość zasyfiona - po szwedzkiej czystości kłuje to po oczach.
Wracamy na kemping w podobnych warunkach jak w Sztokholmie - Duńczycy są mało znaczącą mniejszością, a zobaczyć blondynkę to prawie jak uczciwego polityka
W sobotę rano przed wyjazdem idę jeszcze na krótki spacer - biegając dzień wcześniej zauważyłem w pobliżu kempingu kilka interesujących obiektów. Okazuje się, że są to lądowe fortyfikacje miejskie, mające chronić stolicę od strony lądu.
Wybudowano je pod koniec XIX wieku i, na szczęście dla mieszkańców, nigdy nie musiano ich używać. Wielka Wojna udowodniła, że takie konstrukcje bardzo szybko stają się przestarzałe i już w 1920 twierdzę formalnie zlikwidowano.
Po nasypach można się przyjemnie przechadzać, lecz trzeba uważać na gospodarzy
Opuszczając stolicę zatrzymujemy się w Albertslund - to niby osobna miejscowość, ale właściwie przedmieście Kopenhagi. Tutaj nadal jest Skandynawia - niska zabudowa, czysto, porządnie, cicho.
Mnie zainteresowało jednak coś innego - więzienie Vridsløselille. To właśnie z niego na początku każdego filmu wypuszczano Egona Olsena i po każdym genialnym planie, który skończył się spektakularną klapą, lądował w nim z powrotem
Jak wygląda Kopenhaga w porównaniu ze Sztokholmem? Szwedzkie miasto wydaje mi się ładniejsze... także gęstsza sieć wodna jest atutem Sztokholmu. Więcej terenów zielonych - przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie. Lepiej zorganizowany transport. Zabudowa Kopenhagi poza centrum bywa dość smętna... ale na pewno wpływ na takie postrzeganie miała kiepska pogoda pierwszego dnia w Danii. Za to tutaj nie ma problemów z kupieniem alkoholu, sprzedają go wszędzie Cenowo - Szwecja prawdopodobnie tańsza, choć minimalnie...
Zatem Sztokholm trochę nad Kopenhagą, choć do tej drugiej na pewno warto zajrzeć!
Chyba sobie zapuszczę Gang Olsena dla kurażu