Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Wulkaniczna tarantella

We Włoszech znajduje się najstarszy na świecie uniwersytet, jest nim założony w 1088 roku Uniwersytet Boloński. Na terenie Włoch znajdują się 2 słynne wulkany: Etna i Wezuwiusz. We Włoszech trzykrotnie odbywały się igrzyska olimpijskie w latach 1956, 1960 i 2006. We Włoszech znajduje się 50 obiektów światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Modena we Włoszech to prawdziwa stolica samochodów sportowych, mieści się w niej 5 fabryk luksusowych samochodów sportowych: Ferrari, Maserati, Lamborghini, Pagani i De Tomasso.
wojan
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5547
Dołączył(a): 17.06.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) wojan » 03.01.2009 20:45

Jo_Anna napisał(a):wojan To się kiedyś może spotkamy w Bieszczadach? :)


Bardzo chętnie :D
Najbliższa okazja na omówienie szczegółów to X Beski(e)cki Zlot Cromaniaków
Pozdrav.
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 108172
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 03.01.2009 21:12

Jo_Anna napisał(a)::) Wiedziałam, że na CRO jest przyjaźnie, ale się nie spodziewałam, że aż tak!


Gdyby było inaczej, nie zapraszałbym Cię do napisania relacji :wink:
Zapisuję się do czytelni i czekam na ulubiony C.D. :lol:

Pozdrawiam nowosądeczankę :papa:
woka
Koneser
Posty: 5458
Dołączył(a): 20.07.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) woka » 03.01.2009 22:36

Jo_Anna napisał(a):A Twoje sformułowanie woka, że mam "swoiście dziwne zainteresowania" jakoś mi dziwnie pochlebiło ;) W każdym razie wywołało uśmiech :)



Dzięki. Nie wiem dlaczego ale wiedzialem że się nie obrazisz, że nie odczytasz jako "negatyw" dla Twojej osoby. ... Jakbym śmiał. :!: ( mam takich "dziwnych" w ścisłej rodzinie a w dalszej ...też.) :!: Doskonale rozumiem motywację, tzn. już mi ją wklepali do głowy. :wink:

Zgadzam się z Tobą odnośnie kondycji i "łażenia" po górach. Tutaj masz całkowitą rację. Dla "chuderlaka" góry raczej nie są wskazane.
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 04.01.2009 10:06

Jo_Anna napisał(a):
shtriga napisał(a):
Jo_Anno a wspomnienia wzięly sie nam stąd Już koniec wspomnień! Czekam na Twoje! :D


Nooo, wczytuję się w Twoją relację - miód! I te klimaty, jakie tygrysy lubią najbardziej! :) Relacja - skarbnica, bo w tym roku mamy marzy nam się wyprawa górska CG-Albania. Majka musi być! :lol:


Życzę Majki z całego serca! Mam nadzieję, że i nam się uda w tym roku, ale na razie za dużo znaków zapytania co do wakacji :D Poczytaj relacje Typa i Zawodowca - u nich tak po męsku i konkretnie :D

Rzadko już zaglądam na forum CG ale przypomniało mi się, że faktycznie już się poznałyśmy :lol: :lol: :lol:

woka napisał(a):Pozdrawiam "shtriga" i trochę więcej luzu. Uśmiechnij się. :D
( ja już tak mam od urodzenia, zawsze własne ścieżki i swoje zdanie).


Również Cię pozdrawiam i bardzo się cieszę, że jesteś wyluzowany i wreszcie się uśmiechasz! :D :D :D I specjalnie dla Ciebie: :D
Jo_Anna
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 274
Dołączył(a): 27.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jo_Anna » 04.01.2009 17:03

Januszu Specjalnie Tobie chciałam podziękować za ośmielenie i zachęcenie do pisania relacji, krajanie :)

Więc następuje ciąg dalszy. Tym razem bez ekscesów. No, prawie ;)

Cuda w Lanciano
16.07 (środa)

Kolejne pasmo Apeninów do zobaczenia to dzikie Abruzy. Są to mało znane góry, nie wiadomo czy są tam szlaki i w ogóle wszystko może się tam wydarzyć. Piękne i straszne. Kusiło nas z Gą jednak zwykłe życie i wtopienie się w tłum, na co liczyłyśmy w Castellucio, a czego darować sobie nie mogłyśmy. Pojechałyśmy więc z całą grupą, ale i z planem alternatywnym.

Obrazek

I tak dotarliśmy do Lanciano, miasta cudów. Było to w VIII wieku, w małym kościółku pod wezwaniem świętego Legoncjana. Mszę świętą odprawiał mnich bazylianin, który nie potrafił uwierzyć, że Ciało i Krew Pańska jest naprawdę obecna w konsekrowanych postaciach chleba i wina. I stał się cud. Przed oczami kapłana, biała Hostia przemieniła się w cząstkę żywego ciała, a w kielichu ujrzał prawdziwą krew, która zakrzepła, tworząc pięć cząstek różnej wielkości i kształtu. I tak trwają do dziś, w niezmienionej postaci, bez żadnej konserwacji - kawałek ciała z mięśnia sercowego i zastygłe krople krwi o takim samym składzie jak ta z Całunu, i o przedziwnych właściwościach fizycznych: każda z nich waży tyle, co suma pozostałych...

Obrazek

Stajemy przed Eucharystią, tak prawdziwą jak zawsze, a jednak dla zmysłów jeszcze prawdziwszą. Wzruszenie, pokora, lęk, drżenie - rzadkie momenty odczuwania sacrum. Takie chwile zostają na zawsze. Zostają, mimo, że zaraz wychodzimy z kościoła, na rozsłonecznione ulice Lanciano. Górscy ruszają dalej, a my z Ga dajemy się ponieść uliczkom, zaułkom, nastrojom... Miasto to chlubi się dzielnicami zabytkowymi należącymi do najlepiej zachowanych w Abruzji. Dziś główny plac miasta to tętniący życiem Piazza Plebiscito, ale i w tym zgiełku widać grupki starszych panów, którzy na długie godziny zasiadłszy na ławeczkach kontemplują życie.

Obrazek

Idziemy uliczkami, schodami w górę i schodami w dół. Zza zakrętów i zaułków wyłaniają się piękne architektonicznie lub ciekawe obyczajowo kadry. Wiekowe kamienice, szare dachówki, półprzymknięte okiennice, gzymsy, kołatki, detale... Kędzierzawe główki dzieci wyglądających jak ciemne aniołki Botticellego, fryzjer jak kadr z realizmu włoskiego. Rowery, skutery, samochody pędzące zbyt szybko i niemożliwie po wąskich wzniesieniach uliczek. Chłopcy grający w piłkę na tarasie dachu kamienicy. Obrazki z włoskiego życia...

Obrazek

Zaglądamy do małego zakładu stolarskiego, gdzie maleńki Włoch z czarnym wąsikiem jak niteczka (a jakże!) opowiada, ze w Lanciano jest jeszcze drugi cud; daje nam ulotkę i woła znajomka, aby nas tam zaprowadził. Kaplica jakby w murze, gdzie lśni Eucharystia (jak potem dowiemy się z tłumaczenia ulotki) w średniowieczu pewna kobieta chciała do niecnych czarów użyć Hostii. Jednak stało się coś niezwykłego: Hostia zmieniła się w ciało. I znów wieki mijają, a Przeistoczenie trwa).

I znowu wędrujemy bez celu i pośpiechu. Docieramy do murów, skąd rozpościera się wspaniały widok na dachy miasta, dalej na pola i winnice, i jeszcze dalej na Abruzy, gdzie pewnie wędrują nasi...

Obrazek

Schodzimy znów w dół miasta i natrafiamy na targowisko rzeczy przeróżnych: ubrania, pasmanteria, rzeczy codziennego i niecodziennego użytku. Włoszki okupują stoły z ciuchami, wyrywają je sobie, krzyczą, dokładnie tak jak nakazuje stereotyp.

Obrazek

Robimy niezbędne zakupy: wachlarze, kolorowa bielizna i czajniczki do kawy po włosku. Długo też przymierzamy kapelusze przeglądając się w małych lusterkach. W tafli refleks: Federico Fellini?

Obrazek


W końcu nieco znużone przysiadamy w kawiarnianym ogródku, by przy kawie opracować logistyczny plan odwrotu z Lanciano. Najchętniej ruszyłabym na autostop, ale to nie Rumunia czy CG, gdzie tak się miło stopem podróżowało. We Włoszech ponoć jest znacznie trudniej. Dzięki planowi miasta z IT jakoś znajdujemy dworzec autobusowy, który wygląda mało zachęcająco. Otoczony odrapanymi blokami plac, po którym hulają śmieci, a w kącie przycupnięte dwie smętne wiaty z oberwanymi plakatami. Jakieś autobusy sunące bez ładu i składu. Żadnego rozkładu jazdy. Rozpacz. Podchodzę do jakiegoś człowieka dukając z pytającą intonacją: " Pescara, bus" Coś szybko nawija po włosku, z czego rozumiem tylko, że autobusu do Pescary nie ma, może będzie wieczorem. Odchodzę więc do Gi i zastanawiamy się, czy jednak nie iść na wylotówkę na autostop. Gdy tak stoimy jako te siroty na obcej ziemi, podchodzi zagadnięty przed chwilą człowiek i pyta czy aby nie jesteśmy Polkami, bo akcent jakiś taki. Okazuje się, że to Polak mieszkający od 15 lat we Włoszech. Pomaga nam wydostać się z Lanciano; jedziemy autobusem do Chieti i tam, od razu wskakujemy do następnego do Pescary. Nie mamy jednak biletów, o czym uprzejmie informujemy kierowcę (co wzbudza ogólne zainteresowanie bardzo towarzyskich Włochów). Tłumaczą nam, że bilety kupuje się w kasie na zewnątrz, ale ponieważ jest już godzina odjazdu, twardo pozostajemy w autobusie, najwyżej w razie kontroli będziemy robić za głupie cudzoziemki, w końcu za jazdę na gapę nas nie zamkną do więzienia! Byle do Pescary! Jedziemy więc. W pewnym momencie autobus się zatrzymuje i jeden z pasażerów pokazuje mi na migi, abym z nim wysiadła. Nie bardzo wiem o co chodzi, ale przeczuwam, że o bilety. Biorę więc tylko pieniądze i wysiadam zostawiając plecak i paszport u Gi, w autobusie. Gdy tylko wysiadam, drzwi autobusu zamykają się z cichym szmerem, a Ga, mój paszport i cały autobus odjeżdżają w siną dal, zaś ja zostaję z obcym człowiekiem gdzieś na włoskiej ziemi. Teraz wydarzenia nabierają tempa. Mój Włoch z wrodzonym sobie temperamentem zagania mnie do jakiejś bramy. Ratunku! Okazuje się jednak, że tu można kupić bilety. Urzędnik patrzy z niesmakiem, czemuż to zwykła czynność kupowania biletów tak bardzo mnie bawi. Teraz trzeba dogonić autobus. Mój towarzysz popędza mnie niemiłosiernie, gnamy przez jakieś ulice, aż wreszcie jest! Widzę autobus, i wielkie jak spodki oczy Gi, obserwującej nasz bieg.

W Pescarze mamy do wyboru: pociąg lub autobus. Autobusów mamy dość, teraz należy poznać włoskie koleje państwowe. Dworzec jak centralny w Warszawie, a kolejka z tych podmiejskich. Jedziemy wzdłuż wybrzeża, pinie i spokój wielkiej wody, a w naszym wagonie totalny harmider czyniony przez małe kolonistki w białych chusteczkach puszczone samopas przez niewiele od nich starsze opiekunki.

Obrazek


Wreszcie Roseto. Z dworca udajemy się prosto na plażę, zrzucamy ciuchy i już ostatni odcinek pokonujemy obmywane przez fale Adriatyku. Po paru kilometrach spotykamy naszych plażowych skwarzących się na mahoń. I tak nastało leniwe popołudnie...
Ci najmniej leniwi wrócili późnym wieczorem pełni wrażeń po eksploracji dzikich Abruzów. Jak się okazało każdy zdobywał swój szczyt w Monte Majella. A potem wszyscy podziwiali wizerunek Chrystusa nie ludzką ręką malowanego w Manopello.
Ostatnio edytowano 16.01.2009 16:57 przez Jo_Anna, łącznie edytowano 1 raz
Jo_Anna
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 274
Dołączył(a): 27.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jo_Anna » 07.01.2009 09:29

Leniwy dzień na plaży i Montepagano, którego nie było
17.07 (czwartek)

Ostatni dzień w Roseto przeznaczyliśmy na odpoczynek przed długa podróżą na Sycylię. Oprócz plażowania chcemy zwiedzić miasteczko górujące nad Roseto, które od początku mnie frapowało - Montepagano. Niestety, pogubiłam drogi, jakby wszystko się sprzysięgło, abym nie trafiła do Montepagano. Może już tak miało być, aby zostało tylko we snach?

Święci i ich miejsca
18.07 (piątek)

Spacer w towarzystwie wschodzącego słońca nad Adriatykiem, a potem już tylko wielkie pakowanie kończy pierwszy etap wyprawy. Sprzęty campingowe można upakować w najciemniejszy kąt luk bagażowych - już nie będą potrzebne. Około południa wyjeżdżamy.

Czeka nas długa trasa, aż na Sycylię, ale po drodze jest zaplanowanych kilka postojów. Konkretnie dwa, a oba w świętych miejscach. Ciekawie, że akurat w tym regionie Włoch tyle tych cudów. W zamierzchłych wiekach i całkiem niedawno.

Obrazek

Zatrzymujemy się więc w Apulli, w Monte Sant`Angelo, niewielkim białym miasteczku, na górze Gargano, gdzie w VI w, w grocie objawił się Archanioł Michał. Na szczycie góry wznosi się niezwykła, jedyna w swoim rodzaju Bazylika, którą stanowią usytuowane wokół groty budowle. Teraz kościołem opiekują się ojcowie z Miejsca Piastowego - michalici. Jeden z nich bierze nas pod opiekę i oprowadza po kościelnej grocie. Zasiadamy w ławeczkach, by wysłuchać całej historii objawienia, ale nagle ogarnia mnie straszliwa senność. Ledwo jestem w stanie ją opanować. Okazuje się, że Ga też walczyła ze snem, może za mało tam tlenu, a może już zmęczenie podróżą daje się we znaki?

Obrazek

Jeszcze na moment zatrzymujemy się w miasteczku, oglądamy kramy z pamiątkami, przechodzimy pod mury normańskiego zamku. I już znika Monte Sant`Angelo, i już wyłania się San Giovanni Rotondo.

Obrazek

Po ciszy i sennej atmosferze poprzedniego miejsca, to robi wrażenie industrialu świętości. Najpierw zgarniają nas przedsiębiorcy przewoźnicy do busików, którymi wyjeżdżamy na górę. Tam już czekają gipsowe szeregi Ojców Pio każdego rozmiaru przed każdym sklepem i gastronomią. Wyłania się wielki szpital, dzieło Świętego i sam kościół. Na placu przed nim sporo pielgrzymów, kilka ekip ratowniczych. Po lewej stronie droga krzyżowa pnie się schodami 800m ku niebu w cieniu wysokich drzew, na zboczu wzgórza Castellano (jakiś pątnik właśnie schodzi dźwigając krzyż na ramieniu), po prawej olbrzymi plac przed nową bazyliką pw. Ojca Pio. A na placu gaj oliwny w betonie. Między drzewkami przemykają zakonnicy. Pole lawendy pachnie upajająco. Idziemy z Gą do nowej bazyliki. Czasami współczesna architektura ma rozmach i przesłanie. Ta ma. Kolumny kościoła biegną jak fraktale spomiędzy których wyłania się kolczasty krzyż, a wszystko prześwietlone olbrzymim witrażem..

Obrazek

A jak wygląda dawny kościół? Świątynia Matki Bożej Łaskawej to mały, jednonawowy kościół, bezpośrednio przylegający do konwentu. W 1916 roku przybył tutaj Ojciec Pio i został tu przez 52 lata. Mijamy kaplicę, zadziwiająco małą i wchodzimy do labiryntu. Na wejściu krótki film o ekshumacji Ojca Pio, kiedy odkryto ciało okazało się, że jest w doskonałym stanie, bez śladów rozkładu, jakby zmarły tylko spał. Za kolejnymi drzwiami szklana trumna z ciałem Świętego. Jak figura woskowa. Następne drzwi, figura woskowa, jak żywy spowiednik w konfesjonale. Dreszcz. Drzwi do muzeum, a tam ornaty, pamiątki, ale największe wrażenie robią oszklone regały z tysiącami listów. Każdy list to człowiek, a z nim jego emocje, aż słuchać ich szelest, chociaż tak ciasno upchane w gablocie.

Obrazek

Wychodzimy z mroku Niepojętego, na jasne przestrzenie. Szybki posiłek w otoczeniu patrzących zewsząd figur i wizerunków Ojców Pio, zakrawa na perwersję. No, ale cóż, w San Giovanni Rotondo błogosławiąca ręka Świętego Stygmatyka dopadnie nas wszędzie.

Obrazek

Ruszamy dalej, coraz bliżej czubka buta. W Calabrii jesteśmy w nocy. Wjeżdżamy na prom płynący do Messyny, gorąca noc owiewa silnym wiatrem, lśnią światła na wybrzeżu i już widać światła Sycylii. Już czuję, zbliżając się do wyspy, jak to miejsce zaczyna czarować, jak bardzo jest inne od całych Włoch. Radosne podniecenie jak przeczucie nowej miłości.

Obrazek

Wyspy Liparyjskie. Porażka na Stromboli
19.07 (sobota)

Rankiem dojeżdżamy do portu, gdzie przesiadamy się na wodolot, którym dostajemy się na jedną z Wysp Liparyjskich, Stromboli (12km2). Morze nas kołysze usypiająco, aż nagle w bulaju pojawia się wulkan z czapą dymu. Rośnie w oczach, tam właśnie płyniemy.

Obrazek

Gdy wysiadamy na Stromboli już widać egzotykę, czarny, wulkaniczny, żwirek plaży, olśniewająco białe domki, kolorowa, bujna roślinność, opuncje, agawy, palmy. Tragarze wynoszą z wodolotu zakupy, cale kartony. Rzeczywiście, tylko taką drogą można dostarczyć na wyspę zaopatrzenie. Nie ma tu nawet samochodów, tylko małe trójkołowce do przewozu turystów. Właśnie czekają na chętnych przy molo. A nad wszystkim, dymiący od niechcenia wulkan (926mnpm) Jest jeszcze stosunkowo wcześnie, ale żar już leje się z nieba.

Obrazek

Ruszamy na szlak, uprzednio spytawszy o miejscowego przewodnika. Jednak nikt rozsądny o tej porze, z perspektywą marszu w samo południe nie ruszy. Idziemy więc sami. W miarę jak się wznosimy, wyspa wygląda coraz piękniej, otoczona szafirowym morzem, pasem czarnej plaży, za którą widać pas zieleni i w końcu pasek białych budowli. Dochodzimy do starego cmentarza, gdzie drzemią nieliczne groby wyraźnie nadgryzione zębem czasu, a po nagrobkach biegają gekony - symbol Stromboli.

Obrazek

Szlak się rozwidla, skręcamy nie w tę stronę, co trzeba, więc zawracamy. A ja czuję się jakoś dziwnie: każdy krok wbija mi się klinem bólu w głowę, przed oczami przelatują świetliste mroczki, mam mdłości. Ale przecież chcę iść!!! Jednak ten rozsądek drań nie dopuszcza takiej możliwości. Zawracam. I bardzo mi żal. Sama jestem sobie winna. Dopiero potem sobie uświadomiłam, że przez tą nocną jazdę i cały ranek prawie nic nie piłam... Może to było przyczyną, bo sam upał by mnie przecież nie zmógł...

Obrazek

Zawróciłyśmy z Gą i ruszyłyśmy na rekonesans. Miasteczko miało tylko parę ulic, z których każda wąska, biała, ukwiecona. Pełno pamiątek i knajpek. Tudzież regionalne jedzenie na wynos. Na razie zniosło nas na plażę. Zdjęłyśmy sandały, aby wdzięcznie brodzić w przybrzeżnych falach, a tu porażka! Czarny żwirek osuwał się spod stóp, tak, że nie dało się iść, na plaży też nie sposób stąpnąć, bo parzyło niemiłosiernie. W ogóle cała ta plaża jakaś mało zachęcająca. Mozół, a nie przyjemność. Nawet nie mamy ochoty na kąpiel, jeśli nie ma perspektywy spłukania słonej wody.

Obrazek

Ewakuujemy się stamtąd. Gorąco. Nagle widzę coś nader interesującego. Jakaś budowla z czymś na kształt pryszniców. Gi nie trzeba namawiać. Ruszamy na eksplorację terenu. Rzeczywiście - jakieś maleńkie spa. A tam basen zimny, gorący, prysznice. Wprawdzie miejsce wygląda na nie do końca wykończone, ale nam to specjalnie nie przeszkadza, grunt, że słodka woda w kranach. Spływająca po rozgrzanym ciele woda to istna rozkosz, aż trudno wyjść. Ale kiedyś trzeba. Z wodą kapiącą z włosów wychodzę z kabiny, a tam jakaś starsza pani patrzy z wielkim zdziwieniem, za chwilę przyłącza do niej mąż, jak się okazuje pracujący przy budowie spa. Bo to dopiero budowa, tylko kanalizacja już podłączona. Specjalnie im to jednak nie przeszkadza, że skorzystałyśmy z prysznicy. Chcemy płacić, ale absolutnie nie zgadzają się, więc odświeżone i pełne wdzięczności ruszamy dalej.

Obrazek

Teraz pora na kawę i kontemplację krajobrazu. Trafiamy do jakiejś kafejki, gdzie zasiada chyba miejscowa młodzież, mają charakterystyczny wygląd: coś greckiego w rysach, oliwkowy odcień skóry, złamany nos, kształt ust, smoliste, kręcone włosy. Właściwie te wyspy mają ograniczony dostęp do lądu, więc pewnie charakterystyczny genotyp ma większe szanse na przetrwanie... Wypijamy espresso, i mnóstwo wody, co nam wreszcie daje trochę energii. Robimy rundkę po Stromboli zaglądając to tu, to tam. Spotkana Polka poleca nam jedzenie u Luciano. Czemu nie? Wstępujemy na taras pizzerii, skąd, z jednej strony rozciąga się widok na morze z maleńką wysepką Strombolicchio zakończoną latarnią morską, a z drugiej wierzchołek wulkanu. Pizza faktycznie jest pyszna (najlepsza spośród wszystkich jedzonych podczas tej wyprawy). Teraz czas na sjestę, zasiadamy na murku w oczekiwaniu na wodolot.

Obrazek

Powoli schodzą się nasi zdobywcy wulkanu. Opowiadają o niecodziennych wrażeniach, gdy wśród wizgów i huków wulkan pluł kamieniami. Słuchać tego nie mogę, tak mi żal... Ale zaraz się pocieszę. Nieco spóźniony wodolot opływa kolejne Wyspy: Basiluzzo, Panarea, Salina, Lipari, w końcu dymiące Vulcano, którego dymy nadają słońcu kolor starego złota. Siedzę na rufie wodolotu, woda bryzga, i jest tak pięknie, że porażka na Stromboli nie jest już tak bolesna. Zanurzam się w słono-wilgotnym powietrzu sycylijskiego popołudnia.

Obrazek

Do naszej nowej przystani - Noto docieramy dopiero wieczorem. Tutaj będziemy mieszkać w sieci kwater: "Bed&Breakfest" z tym że o żadnym śniadaniu nie ma mowy. Trafiamy do samodzielnego apartamentu, przestronnego, nowocześnie urządzonego, z klimatyzacją. Aż dziwne, że tak nowoczesne lokum kryje się w tak archaicznym zaułku.
Ostatnio edytowano 16.01.2009 17:08 przez Jo_Anna, łącznie edytowano 1 raz
Kevlar
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2125
Dołączył(a): 30.03.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kevlar » 07.01.2009 10:36

Niesamowite musi być wrażenie bycia pod dymiącym wulkanem. Świetne miejsce. Ach, chciałoby się tam teraz być gdy mrozy za oknem. :)
Adam.B
Cromaniak
Posty: 4491
Dołączył(a): 12.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Adam.B » 07.01.2009 15:26

Pięknie :)
Jo_Anna
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 274
Dołączył(a): 27.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jo_Anna » 08.01.2009 09:53

Kevlar napisał(a):Niesamowite musi być wrażenie bycia pod dymiącym wulkanem. Świetne miejsce. Ach, chciałoby się tam teraz być gdy mrozy za oknem. :)


Hm, hm, tam było ok. 50stC, więc już sama nie wiem co bardziej uciążliwe - te mrozy czy ten żar wdzierający się do płuc... Chociaż ja zawsze wybieram żar ;) Masz rację - bycie pod dymiącym wulkanem jest niesamowite, ale jeszcze niesamowitsze jest bycie na brzegu kaldery, gdy pod nogami kipi i dymi i pluje ;)

adam11 napisał(a):Pięknie icon_smile.gif


Tak, rzeczywiście było tam pięknie, najbardziej egzotyczne z miejsc tej wyprawy. Chciałabym bardzo tam wrócić, i jednak dotrzeć do szczytu. Najchętniej w nocy, bo wtedy wrażenia są niezapomniane - gigantyczny fajerwerk, a i tak powalającego upału nie ma.
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 108172
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 08.01.2009 10:14

Pozwól Jo_Anno na mały suplement :wink: :lol:

Obrazek

Obrazek

Wulkan Stromboli

MAPA dróg na szczyt

:papa:
Jo_Anna
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 274
Dołączył(a): 27.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jo_Anna » 08.01.2009 10:30

Dzięki Janusz Piękne są te wieczorne zdjęcia. Kiedy opuszczaliśmy wyspę, po południu już się gromadziły ekipy do wieczornego wejścia. Chociaż i za dnia widać te bomby, głazy latają wokół głowy i ziaje ogniem ziemia. Efekt akustyczny jest niewątpliwy, ale nocne tło daje niezapomiany efekt wizualny, co widać na Twoim zdjęciu i tym filmiku.

:)
typ
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 933
Dołączył(a): 27.03.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) typ » 08.01.2009 11:14

Dopiero teraz zauważyłem tą relację, dlatego dziś się odzywam. Nie mam czasu przeglądać wszystkich postów na cro-forum, stąd być może omija mnie wiele ciekawych relacji, takich jak Twoja. Bardzo lekko i fajnie wszystko opisujesz. Brawo!
No i dodatkowo - są góry, a więc to co najważniejsze, te fragmenty czytam dokładnie :-), krótki opis bardzo dobrze oddaje trudności, ale mogłabyś nieco więcej o tym dniu napisać, więcej szczegółów. Chętnie poczytam ;-)

W związku z tym mam pytanie - którą drogą szliście, bo z tekstu to nie wynika.
Czyżbytą drogą z Campo Imperatore?, a może normalną drogą? Na którym ze szczytów byliście, bo z tego co czytam jest tam 4 wierzchołki...
Gratulacje. Jeśli chodzi o Majkę to po takim doświadczeniu wbiegniesz na nią :-). Tylko uważaj, bo luźne kamienie to duży problem w podejściu od Czarnogóry. Od Thethi jest w tej kwestii lepiej...

...Jak w nazwie szczytu jest "Grande" to od razu przypomina mi się Dotknięcie Pustki i Siula Grande...

A tak przy okazji - w moim Rzeszowie coś się zaczyna dziać!
Pierwsze Rzeszowskie Spotkania z Górami...
Jo_Anna
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 274
Dołączył(a): 27.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jo_Anna » 08.01.2009 11:39

typ napisał(a):Dopiero teraz zauważyłem tą relację, dlatego dziś się odzywam. Nie mam czasu przeglądać wszystkich postów na cro-forum


Na tym Forum nie sposób śledzić wszystkiego, ale to ma też fajną stronę. Co rusz odkrywam coś fajnego.

typ napisał(a):No i dodatkowo - są góry, a więc to co najważniejsze, te fragmenty czytam dokładnie :-), krótki opis bardzo dobrze oddaje trudności, ale mogłabyś nieco więcej o tym dniu napisać, więcej szczegółów. Chętnie poczytam ;-)


To chyba się posłużę fragmentami relacji kolegi, bo ze mnie jest strasznie abnegacka łajza jeśli chodzi o nazwy geograficzne, fakty, wysokości. Nie zwracam uwagi i nie zapamiętuję. Mam raczej skłonności impresjonistyczne ;)

Więc przytaczam słowa W:
Pomału uformowaliśmy grupę, która postanawia zdobyć najwyższy szczyt Apeninów, najkrótszą drogą od południa tzw. Derittisimą. Schodzący ze szczytu Włoch jest nieco wystraszony widząc taką grupę:"To tylko dla wprawionych" mówi stanowczym głosem. Pomimo tego, że Corno Grande jesteśmy w chmurach czasami udaje się jeszcze robić zdjęcia, ale już powyżej 2400 m. npm widoczność jest tylko na 30 m. Skała jest sucha, pełno chwytów i stopni nachylenie ok. 75 st. Żlebem podchodzimy pod sam szczyt, by granią dojść parę metrów do wierzchołka z krzyżem. Na krzyżu z 1928r. napis o osobistym konsekrowaniu podczas rmonotu w 1986r, przez Jana Pawła II w roku 1986r. Radość byłaby bardzo wielka, gdyby było więcej widać niż na 30 metrów, ale i tak jesteśmy dumni i wszyscy sobie gratulujemy.


Szczyt z krzyżem:
Obrazek

A w ogóle zdobyliśmy podczas tej wyprawy w Apeninach: Piccolo Corno, Corno Grande, Monte Vettore, Monte Focallone.

typ napisał(a):A tak przy okazji - w moim Rzeszowie coś się zaczyna dziać!
Pierwsze Rzeszowskie Spotkania z Górami...


W NASZYM Rzeszowie! Ja też jestem rzeszowianką - z rodziny i urodzenia :) Imprezka szykuje się fajna, ale wtedy to ja będę miała jeszcze blizesz spotkania z górami - w ten weekend będziemy w Bieszczadach :)

pozdrawiam :)
Ostatnio edytowano 08.01.2009 18:29 przez Jo_Anna, łącznie edytowano 1 raz
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 08.01.2009 13:23

Dziękuję za ucztę dla duszy z Lanciano; za emocje przy sacrum, za opowieści o włoskiej ulicy. Pięknie było tam być z Twoją opowieścią.

Z tym autobusem to faktycznie miałaś przygodę - dobrze, że jednak nie odjechał na dobre :lol: A swoją drogą, to już wolę zwyczaj płacenia za przejazd u kierowcy :)

Co do wulkanu. Oj koleżanko widzę, że macie ten sam problem co i ja - skleroza co do tego, że w upale należy myśleć o wodzie jednak, a nie tylko się zachwycać okolicą :D :D :D Trzeba by sobie wtedy karteczkę przykleić : woda.

Co do spa - fajnie się trafiło :lol: :lol: :lol:
Ania W
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1993
Dołączył(a): 29.03.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Ania W » 08.01.2009 13:39

Jo_Anno śledzę Twoją relację na bieżąco....każdy może sobie wybrać coś dla siebie. :) Ja wybrałam podróż z Tobą po świętych miejscach. Podoba mi sposób w jaki o tym piszesz,
Byłam dwa razy w San Giovanni Rotondo. To fakt, miesza tam się mistycyzm z kramarstwem, ale to chyba taki urok tych miejsc. Zamieniałam się wtedy w obserwatora, ilu tam ludzi, gorącej wiary, nadziei, no i ten różany zapach... przyznam się, że aż mnie mdlił.
A historii z Lanciano nie znałam, bo nie byłam, ale już sobie to wszystko wyobraziłam czytając Twoje słowa. To niesamowite, że we Włoszech tyle było cudów....
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Włochy - Italia

cron
Wulkaniczna tarantella - strona 3
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone