Udało się
Zobaczyć Bieszczady zimą chciałam zawsze, a jednocześnie nie bardzo wierzyłam, że kiedykolwiek się na taki wyjazd zdecydujemy. Bo daaaaaaaaleko, bo pogoda nieprzewidywalna, bo góry zimą wymagają specjalnego przygotowania, bo jak sypnie śniegiem to trzeba odkurzyć narty... Tak nam się przynajmniej długie lata wydawało
.
Aż nadszedł luty 2015. Nie potrafię już dziś powiedzieć jak temat wypłynął i z czyjej inicjatywy (chociaż pewnie z mojej
), ale każdy dzień rozpoczynałam od sprawdzenia prognozy pogody dla Wetliny. Mąż chyba też, bo w czwartek 12.02 zadzwonił do mnie do pracy z pytaniem „jedziemy?” Dwa razy pytać nie musiał
. Pewnie, że jedziemy
Start nazajutrz
. Czwartkowe popołudnie i wieczór spędziliśmy więc na pakowaniu oraz intensywnej lekturze bieszczadzkiego forum i strony internetowej GOPRu, a w piątek rano ruszyliśmy w drogę.
Przed nami blisko 600 km. Trochę dużo jak na weekendowy wypad
. Pierwszy przystanek następuje w katowickim Decathlonie, gdzie zaopatrujemy się w antypoślizgowe raczki na buty (genialny wynalazek), ogrzewacze do rąk, folię NRC (to się na szczęście nie przydały) i przyzwoity termos. W międzyczasie załatwiamy też kwestię noclegu. Sprawdzona już Rydlówka jak i wszystkie inne miejscówki na Manhattanie w Wetlinie odpadają, bo są „pod górkę”. Trochę z wygody, a trochę z troski o auto szukamy czegoś przy głównej drodze. Udaje się za trzecim telefonem. Nocleg zaklepany. Największą zaletą pensjonatu okaże się jego lokalizacja – dwa kroki od Bazy Ludzi z Mgły
.
W Tarnowie zjeżdżamy z autostrady. Kilometry połykamy teraz nieznośnie wolno. Mam wrażenie, że jedziemy przez jeden, wielki, niekończący się obszar zabudowany. Żal trochę, że wielką pętlę pokonujemy już po zmroku, bo oczy spragnione były widoków. Trzy i pół roku minęło od naszej ostatniej wizyty w Bieszczadach i zdążyłam się już porządnie stęsknić...
Do Wetliny dotarliśmy przed 20stą. Wrzuciliśmy tylko bagaże do pokoju i udaliśmy się na małe co nieco do Starego Sioła. W tym właśnie momencie nastąpiło pierwsze wielkie WOW bieszczadzkiego weekendu. Wystarczyło tylko spojrzeć w górę. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widziała tak rozgwieżdżone niebo. I spektakl ten powtarzał się każdego wieczora.
Bieszczady to jedno z ostatnich miejsc w Europie, gdzie wciąż występuje prawdziwie ciemne niebo, zupełnie wolne od zanieczyszczeń sztucznym światłem naszej cywilizacji. Dla ochrony nocnego nieba powołano przed dwoma laty
Park Gwiezdnego Nieba „Bieszczady”. Park ten jest drugim pod względem wielkości obszarem chronionego nieba w Europie (po rezerwacie gwieździstego nieba Brecon Beacons w Wielkiej Brytanii) oraz drugim tego typu parkiem w Polsce (po Izerskim Parku Ciemnego Nieba w Sudetach).
Każdej bezchmurnej nocy zobaczyć można w Bieszczadach ponad 7.000 gwiazd. Tak piszą, ja nie liczyłam
. Zapewniam natomiast, że ta ochrona nieba to nie tylko czcze gadanie. Warto mieć w kieszeni latarkę, bo późnym wieczorem na oświetlenie ulicznych lamp nie ma w Wetlinie co liczyć
.
źródło