Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Wspomnienia - temat dla wszystkich

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
Maciej
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2470
Dołączył(a): 20.03.2002

Nieprzeczytany postnapisał(a) Maciej » 18.05.2007 20:48

Dajesz radę :wink: :lol: mimo braku fotek :twisted: czyta się świetnie :D
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 18.05.2007 21:05

Mam chyba kilka odbitek, skanerka nie mam, a szokimidż? z pracy? Chyba nie da rady :(
Poza tym nie lubię internetu za jego "multimedialność" a tv odciąłem.

Postaram się za to troszkę bardziej :)
Ale chyba nieprędko...
Buber
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3790
Dołączył(a): 11.08.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Buber » 18.05.2007 21:09

Fajnie się czyta. Treść i forma super. Ciągnij dalej, czekam :lol: :lol: .
Leszek Skupin
Weteran
Posty: 14062
Dołączył(a): 23.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Leszek Skupin » 19.05.2007 12:19

igg no brawo :!: Cieszę się że jako
igg napisał(a):Upierdliwy Dobry Duch Forum Bez Obrazy

udało mi się namówić choć jedną nową duszę do spisania wspomnień :twisted: ;)
Świetnie się czyta ale to już Maciej pisał :oops: ;)

Pozdrav :papa:
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 21.05.2007 14:41

Kalendarz nabrał rozpędu, przestaliśmy liczyć dni, więc i teraz przestaniemy.

Elementem wspólnym dla wszystkich dzionków były kąpiele słoneczno-wodne.
Pogoda była z tych "wymarzonych", tzn dla mnie na granicy tolerancji. Jak zachciało mi się np. zimnego pivka to miałem za każdym razem dylemat czy to warto... 5 min do sklepu asfaltem na pełnej patelni, 5 min. w sklepie bez klimy. Zawsze uznawałem, że jednak warto... Kupowałem trzy małe Karlo 0,25l. Pierwsze gulałem od razu pod sklepem, na dwa pozostałe zostawało mi 10 minut zanim stracą zbawienny chłodek.
Co ciekawe tubylcy raczej nie kupowali piwa za dnia, dopiero wieczorem. Polacy natomiast pobijali rekordy. Raz w kolejce przede mną trzech polaczków (około pięćdziesiątki mieli na karku - we trzech) zakupiło 90 małych pivek. Namawiałem ich z przymrużeniem oka na 100, na co oni poważnie odparli, że "tyle to oni nie wypiją".
Chorwaci natomiast zadowalali się szklaneczką bevandy lub gemistu (do dziś nie rozróżniam), albo najnormalniej w świecie "gasili pragnienie"...rakiją.

Z szacunku wielkiego dla urlopu, a może ze zwykłego wygodnictwa stołowaliśmy się raczej w konobach. Wraz z topnieniem walut dojrzała w nas jednak myśl, żeby wykorzystać od czasu do czasu naszą domową kuchnię.
Na pierwszy "ogień" poszło spagetti. Udało się nawet nie rozgotować makaronu i mogliśmy wreszcie zaprosić naszych gospodarzy do stołu.
Byli skrępowani ale nie odmówili. Zjedli grzecznie bez grymasów. Po obiadku zasiedliśmy do podłej miejscowej kawy i rozpoczęliśmy nadawanie.
Komunikacja nie była raczej płynna. Nasz starosłowiański kulawy, a po niemiecku ni w ząb. Mimo tego rozmawialiśmy na wiele tematów, głównie z Ivanem. Nada nie brała udziału, nawet odniosłem wrażenie, że jej "nie wypada". Trudno mi ocenić relacje damsko - męskie, szczególnie wśród ludzi w podeszłym wieku, ale na pewno są inne niż u nas.
Z Nadą można było "pogadać" pod nieobecność Ivana. Przy nim już nie.
Zagadywaliśmy ją często, jednak dopiero po kilku dniach odkryliśmy, że jest wesoła i otwarta. Cechy te kryły się jednak mocno pod skromnością, brakiem zaufania. Była wiecznie zajęta w domu, w kuchni letniej, na podwórzu i wydawało się, że nie uda się nawiązać kontaktu. Jej czarny żałobny strój, pełna rezerwy postawa nie ułatwiała "zżycia". Po przełamaniu lodów popisowym numerem Nady było polowanie na nas podczas podlewania ogrodu. Gdy udało się jej kogoś zmoczyć chichotała wtedy śmiesznie, częstowała nas owocami no i nabierała chęci do rozmowy. Mimo wszystko pozostała w mojej pamięci jako cicha, pełna pokory osoba.
Dyskusje z Ivanem były bardziej owocne, głównie dzięki temu, że chcieliśmy się naprawdę porozumieć.
Prawie każda nasza dyskusja dochodziła do momentu, kiedy Ivan gloryfikował "niemiaczków", jak on to mówił, co mnie bardzo wkurzało. Machałem wiatrakami i krzyczałem, że dupa i gówno po czym oddalałem się celem skurzenia uspokajającej fajki. Ale zawsze wracałem, Ivan obejmował mnie ramieniem (chłop na schwał, przy moim 180/78, ginąłem w jego uścisku), i rozmawialiśmy dalej...
Dziwiła mnie niepomiernie jego sympatia dla Niemców. Nic wtedy nie wiedziałem o inicjatywie Dietricha i Genschera, patrzyłem na te międzynarodowe relacje przez nieaktualny już pryzmat II wojny światowej. On na pewno widział to inaczej...
Od tego czasu zapraszaliśmy ich zawsze, kiedy udało się coś upitrasić, ale wymawiali się, że niegłodni. Fakt, że frykasy to nie były...
W rewanżu poczęstowali nas rybkami wędzonymi. Był to drobiazg, ale wydawało nam się, że bardzo znaczący. Dla nich był to duży gest i poczuliśmy się "swojsko" jak u babci na wsi.
Leżeliśmy często na kocach w ogrodzie, radyjko z auta śpiewało po Chorwacku i cieszyliśmy się sielanką. Gospodarze nie oferowali żadnych atrakcji tzw. turystycznych, dla nas oni sami byli wystarczająco atrakcyjni.
Piliśmy również "brudzia". Użyliśmy do tego celu polskiego odpowiednika rakiji. To był nasz "kalwados z przypalanką", jakieś 60%, żeby się w butelce więcej zmieściło.
Nada pozwoliła nalać sobie pół kieliszka. Wypiła, zamachała rękami jak to tylko kobiety potrafią i uciekła.
Ivan wypił fachowo, na wdechu, pochwalił, że dobre, ale więcej nie chciał. Nie te lata i zdrowie - stwierdził.
Leszek Skupin
Weteran
Posty: 14062
Dołączył(a): 23.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Leszek Skupin » 21.05.2007 14:59

Właśnie :!: Mnie to też zastanawiało. Starsze małżeństwo Chorwatów na Plitvicach. Przyszedł, poczęstował śliwowicą, i na tym skończyło się jego biesiadowanie z nami (Niemcy również siedzieli przy stoliku). Mimo zaproszeń na polską Wyborową jednak nie dał się namówić i nie przysiadł się do nas. Z Niemcami też wypiliśmy tylko kilka kieliszków i poszliśmy grzecznie spać - rano czekały jeziora i wodospady ;).

Oki ale już nie mieszam w opowieści. :D Prawie się tam przeniosłem

igg napisał(a):trzech polaczków (około pięćdziesiątki mieli na karku - we trzech)

Hahahaha dobre
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 22.05.2007 07:05

Po zwiedzeniu niewielkiego jednak miasteczka dniem, nocą, o zmierzchu i świcie, zamarzyły nam się nowe rozrywki.
Co tu dużo mówić wczasowa "nuda" dała nam się we znaki. Baczniej niż dotychczas przyjrzeliśmy się i zaiteresowali szeroko pojętą ofertą KO.
Owszem, jest! W sobotę czyli przypadkiem dziś zapraszają na imprezę "Pijana Party". Wjazd for free, ceny jak to ceny...
Ale jaka sceneria!!! Jadę z kamerą: Jadran..., plaża - w tym miejscu wysypana drobnymi kamyczkami (30m), schody szerokie, zapraszające (15m), taras - to tu!
Patrzę na lijevo; duży "parkiet", za nim jeszcze kilka stolików, w centrum wielka, chyba metrowa rura podłączona do agregatu. Prosto wejście do. Na desno znów duży taras.
Wchodzimy. Niebieskawo, pastelowo, chrom i szkło. Nowocześnie czyli tak se. Na lijevo sala z parkietem, rurką, stolikami. Desno bar; najazd kamery - wiadomo - wszystko jest.
Super, idziemy na balety???
Po powrocie do domku okazali się sąsiedzi. Masz ci los - Bratanki!
Przyjechali Nissanem na niemieckich "blachach". We dwóch - razem jakieś 67 lat, różnica 11. Od razu zagadka...
Ale my się na disco szykujemy...

Ubraliśmy się w te lepsze ciuchy i walimy jak w dym... do sklepu.
Po studencku postanowiliśmy przyoszczędzić lipy, na naradzie zapadł werdykt - wino! Wybraliśmy dwa do równego rachunku, białe, miejscowe. Plus jakieś przekąski.
To wtedy właśnie w sklepie byli kolesie od 90 piv...

Teraz słuchajcie: Jadran wieczorem..., wino..., piękne kobiety..., śpiew chciałoby się powiedzieć....

Nic dodać, nic ująć.

No właśnie. Na prawdę było nam wtedy tak miło razem, że prawie, prawie odpuścilibyśmy sobie tę głupią super imprezę. Ale sklep z winem był już zamknięty...

Wchodzimy.
Ale ja po drodze zboczyłem odcedzić rowery czy jak to tam, i wtedy widziałem.
Handel dragami (if you know what i mean). Boczna uliczka, czarne auto, szybka ręka, jak w amerykańskim filmie kjm.
Nic im nie mówiłem bo po co? Obciążony tą obserwacją wchodzę, zasiadam i patrzę.
Zasiedliśmy na tarasie (Jadran JEST). Na jedzenie było mocno za późno, w zasadzie to powinien być "środek" imprezy, bevanda - niech będzie - na stół, nogi rwą sie do tańca.
Muzyka? Do oceny; druga połowa lat 80-ych, hiciory. Mi tam się rwały...
Ale..., nikt poza nami nie jest zainteresowany!
Tambylcy, na oko dwudziestokilkulatkowie zajęci są przekrzykiwaniem muzyki, piciem, paleniem fajek, przekrzykiwa..., piciem, piciem...

Naraz wyjątkowy hicior puścił sie głośniej i ze wspomnianej rury puściła się piana!!!

Towarzystwo zwariowało; wszyscy rzucili się do zabawy. Tańczyli, obściskiwali się, krzyczeli. Na prawdę to robiło wrażenie. Strumienie piany zkrywałyy i odkrywały co raz to coś nowego.
Euforia trwała tyle, ile przebrzmiała piosenka. Po czym część "pijanych" pobiegła do morza, pozostali pobiegli do baru. Omal się nie pobili, kto pierwszy, Za chwilę na bar natarli "opłukani".
I znów pili.

Przerwy pomiędzy erupcjami piany trwały ok pół godziny. Muzyka wciąż była do tańca ale oni... nadal pili, co najwyżej - kiwali się.
Próbowaliśmy chwilkę, ale głupio było się wychylać.
Spędziliśmy tam jakieś trzy tury, i uznaliśmy, że "bez sensu". Poszliśmy spać.
Acha! Poznałem tam Stellę Artois. Chyba z Belgii... Zapamiętałem ją jako przeciętne premium.

Każdy z Was, mając do dyspozycji takie warunki i którąkolwiek ze swoich "ekip", nie zapomniałby tej nocy nigdy nie mów nigdy.
A "oNI" po prostu nic.
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 22.05.2007 07:07

Inną atrakcją, jak na to nie wpadliśmy wcześniej?, był Jadran.
Przecież można w nim pływać, ale także po nim.
W porcie spotkaliśmy statek wycieczkowy. Wysypywał z siebie turystów zadowolonych, że aż... Tablica obok oferowała wycieczkę, od rana do prawie wieczora, za kilka euro niepamiętam centów.
W programie wizyta morzem kolejno do Pagu na wyspie Pag, rybackiej wioski, uroczej zatoczki. Start 8 z hakiem. Ucieszyliśmy się jak dzieci.

Na naszym domowym ogródku, nie dość, że zaparkowali Primerę, to jeszcze rozpanoszyli się "innosłowni".
Dało się pogadać. Starszy z braci, bo to bracia byli, mieszkał w Niemczech. Kilka słów po angielsku, siedem po polsku, po niemiecku kiwałem, że "ja" i pogadalimy.
Ich ojciec był oficerem węgierskim na placówce w enerde. Nie wiem co i jak, ale ten starszy tam został, a młodszy na Bratankowie mieszkał.
Ten "niemiecki" wygladał nieszczególnie.Opowiadał, że pracuje jako monter w specjalistycznej firmie budującej rurociągi w różnych krajach. Kasy ma dość i używa czasami.
W zeszłym roku był na wakacjach na Mauritiusie. "Its paradice" - powiedział, obleśnie się uśmiechając. Wtedy zjechał pod kreskę i już tam pozostał.
Młodszy wyglądał egzotycznie. Duży gość, włosy kręcone długie, spięte w kucyk do połowy dużych pleców, broda długa, spięta też. Brwi do kompletu, bez wąsa.
Uśmiechnięty non stop (ładne zęby), koszulki Sepultury. Tego dnia był już "mocno zadowolony". Po swojemu powiedział, że siedział w słonku i pił piwo i super jest.
Zaraz na dowód przyniósł. Miał ukraińskie piwo w litrowej, plastikowej butelce. Wypiliśmy ze szklanek. Dobre było, ciekawy smak, trudny do sprecyzowania, choć nieklarowne.
Powiedziałem, że do dupy i pobiegłem do lodówki po Karlovacko. Wziąłem po dwa, bo małe. Wciągnęliśmy w okamgnieniu - było pyszne. Małe zawsze jest lepsze.
"Duży Bratanek" podjął piłeczkę i przytargał swego ulubieńca Jagermaistera. Lubię też, choć Junger z San Marino to jest dopiero dobry.
Nie pogardziłem. Ale teraz moja kolej. No to ja nasz kalwados...
Mówiłem mu jak komu mądremu, że już, że pił bronki na słonku, że kaliber wysoki, że Jager też..., ale on bidaczyna niiic nie rozumiał.
Później patrzył na mnie z respektem, uznał pewnie, że go "przepiłem", co było oczywistą nieprawdą.
Ale cóż; nasza legenda w tej materii znów poszła w świat. A z Debrecina blisko do Słowacji, Ukrainy, Rumunii, Serbii. Nawet, kto by pomyślał..., do Polski.

Gość nieżywy, ciekawe, czy da radę na jutrzejszy rejsik?
Buber
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3790
Dołączył(a): 11.08.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Buber » 22.05.2007 18:19

Dobre :lol: :lol: , dobre.
"Polewaj" dalej :wink:
hrehor
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 809
Dołączył(a): 14.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) hrehor » 22.05.2007 20:09

dawaj dawaj :D :D :D :D
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 24.05.2007 06:54

Dał radę! Wprawdzie przez Rygę, ale dotarł. Słaby był i bladziutki, pomimo smagłej cery.
My za to w doskonałej formie i wyśmienitych nastrojach wkroczyliśmy na pokład. Zajęliśmy strategiczne miejsca na skrzyni, pod daszkiem naprzeciwko sterówki.
Załoga składała się z Kapitana i Majtka, który był chyba jego synem. No i jeszcze około trzydziestu balastowiczów różnych narodowości bez morskiego przeszkolenia.
Polaków oczywiście najwięcej, ale jakoś mało komunikatywni byli, niezainteresowani nikim poza sobą.
Stateczek ledwo odbił od lądu, a wyga Kapitan poznał, że wszyscy są po śniadaniu. Pociskając dyrdymały rozdał szybko balastowiczom kubeczki plastikowe.
Zanim się kto zorientował, to do wyboru była lozovaca, prosek, lemoniada ale to dla dzieci chyba.
Statek dziarsko kabel za kablem parł naprzód. Majtek sterował, a Kapitan wznosił kolejne toasty.
Zbliżył się łysy cypel, tak "kosmiczny", że kto żyw i posiadał rzucił się do fotografowania. Wpływamy do rozległej, długiej w poprzek zatoki, gdzie w lewym, południowym zakątku rozłożył się Pag.
Otoczenie iście nieziemskie. Wapienne jasne skały widoczne jeszcze głęboko pod wodą, tak jasne, aż rażące. Oddalenie od brzegu przyniosło inną perspektywę, skały stały się bardziej lite, wyższe, ale gdzieniegdzie dało się zauważyć nie pasujące jeszcze do otoczenia kępy traw.
Miasteczko rosło razem z zielonymi plackami. Całkiem blisko okoliczne wzgórza, na których pobudowano wille były nawet takie spalonozielone, ale absolutnie nic wyższego niż 30 cm.
Wpływamy, wieża wydała pozwolenie na lądowanie. Jeszcze z pokładu doskonale można ocenić plan miasta i strefę zainteresowań. W zasadzie to daleko nie trzeba łazić...
Szczególnie, że mamy dziś trzydziestu Celcjuszy na luzie, w cieniu, tylko skąd go wziąć?
Cień był naszym szlakiem. Poruszaliśmy się wąskimi uliczkami, wchodziliśmy do kościołów.

Zauważyliście może, jakie one skromne...

Ivan chwalił, że wielu Polaków bywa w "ich" kościele na mszy...

Dotarliśmy w końcu na plac, cały słoneczny niemożliwie. Na jednej ze ścian górował kościół, wielki jak katedra. Jego potężny bok, pomimo wysokiego słońca rzucał trochę zbawiennego cienia. W zasadzie nie dało się bezkarnie wysunąć się poza.
Piękne to miasteczko, ale skwar...
Jadran nas uratował.

Podjęliśmy rejs.
Acha! W jednym z paskich sklepików czekał na mnie Pan. Ulokował się od razu na pierwszej lokacie mojej prywatnej klasyfikacji i utrzymał pozycję do mety.
Z wrażenia nie przeczytałem nawet etykiety.

Następną przystanią była tzw "wioska rybacka".
Z wioską miało "to" tyle wspólnego, że było małe. Kilka willi, małe cumowisko z kilkoma jachtami. No i konoba, która to była główną atrakcją tego miejsca.
Wprawdzie oferta ryb i darów morza była bogata, ale rybacy to musieli mieszkać gdzie indziej... Nic to, jak atrakcja to bierzemy udział.
Mój udział był średnio wielki, Dziewczyny wzięły po wielkim. Do tego kruchy, żadne fryty, chleb, żeby lepiej docenić smak ciepłowodnych ryb.
Jak się zwały, nie pamiętam, ale były smaczne, takie dość "mięsne". Przekąszaliśmy sałatką i uszy nam się trzęsły. Po zneutralizowaniu wszystkiego poza ośćmi, poprosiliśmy o pivo oczywiście.
Tym razem był to Zlatorog, zimny i tyle mogę o nim powiedzieć dobrego. Rachunek nawet w funtach liczony był spory, ale to były dobrze wydane pieniądzory. Szkoda, że nie było rybaków...
Niektórzy po poczytaniu cen nie skorzystali z konoby, czemu się nie dziwię.

O wyznaczonej porze Kapitan zatrąbił na Majtka, Majtek na nas, i ruszyliśmy na przedostatni etap naszej małej podróży.
Tak sprytnie zostaliśmy wmanewrowani w zatoczki, że na tą chwilę straciłem orientację, a popularne GPS'y wtedy były w gazetach z bajerami.
Ale nie przejmowałem się tym specjalnie, jako, że krajobraz znów stał się taki bardziej fantastyczny. Naraz silnik statku zamilkł...
Kapitan przejął ster i niewielkim rozpędem podpłynął niedaleko od brzegu. Rzucili kotwice. Nie bardzo rozumiejąc zdarzenie rozejrzałem się.
Jasne przecież przed nami zatoczka. Rajska nie była (ciągły barak cienia, nawet półcienia). Ale ogrom i kolor skał odcinających zatoczkę, niesamowita przejrzystość Jadranu były tam wyjątkowe.
Majtek bez słowa zamocował na burcie drabinkę. Kapitan znacząco popatrzył...
Z krzykiem i hurmem statek uwolnił się od balastu. Byłem trzeci w wodzie, zagapiłem sie pół sekundy.
Takiej kąpieli, mówię Wam, na razie nie udało mi się powtórzyć...

Trudno było nas tam "pozbierać" i zagonić na pokład. Poza załogą nikomu się nie spieszyło.
Leszek Skupin
Weteran
Posty: 14062
Dołączył(a): 23.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Leszek Skupin » 24.05.2007 09:17

Że tak zawrzasnę: Łał :!: Piękny rejs. No i świetnie to opisujesz :!: :D Warto było Cię namówić na spisanie wspomnień :D

Pozdrav :papa:
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 30.05.2007 11:05

Naprawdę nie mam czasu, kurczę bo zapomnę...
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 30.05.2007 12:35

Jednak Kapitan miał argument nie do przebicia. Mógł nas tam zostawić.
Pomimo wspaniałej wody i piękna otoczenia nikt nie chciał robinsonady. Balast został zaokrętowany i policzony, ba, poczęstowany znowu lozovacą.

Tam, wtedy, mieliśmy zgrzyt. Ale nie chorwacki tylko prywatny...
Jakieś późnonarzeczeńskie, chyba już przedmałżeńskie historie...
Faktem jest, że powrotne chwile do Karlobagu spędziliśmy samotnie, otoczeni ludźmi.
Stałem tak oparty o burtę i myślałem o tym, jak niewiele trzeba, żeby zejść na ziemię nawet będąc na wodzie. To było smutne.

Zaczepił mnie nagle po angielsku jeden gość, na oko sześćdziesięcioletni.
Przejęty wskazywał w stronę odległego brzegu powtarzając "szip, szip" (fon.).
Wypatrzyłem oczy za jakimkolwiek obiektem pływającym, nic nie było. Uznałem, że pokazuje mi nasz cień, podążający za nami w cień. Tym to sposobem nie zauważyłem owiec wypasanych na wyspie. Nawiasem mówiąc, co one tam jadły?

Po powrocie cały czas z zadrą, włóczyliśmy się trochę po miasteczku, wszystkie drogi i tak prowadzą do Jadranu. Na kamienno-betonowym molo minęliśmy parę znaną nam z wycieczki (gość od owiec). Usłyszałem zza pleców damski głos: "Did You ever been in Cancoon?", z takim akcentem, że to musieli być Amerykanie. Miałem na sobie koszulkę bez rękawów, lubię ją za duży napis z przodu "Save water, drink beer!". A z tyłu jest gwiezdne logo smakoszy piwa i napis Cancoon Mexico.
Wydukałem, że nie byłem, że chodzi o hydroekologię. Nawiązaliśmy rozmowę, gdzie nasza Londynka mogła w końcu błysnąć znajomością angielskiego. Zainteresowali się moją koszulką bo od kilku lat spędzają w Cancoon pół roku w roku, mieszkając w autobusie mieszkalnym. Facet jest architektem i projektantem budowlanym, na emeryturze, pracuje dużo (chyba te pozostałe pół roku), zarabia też dużo. Opowiadali, że zaczęli na stare lata zwiedzać "stary świat". Ameryka, kurczę, ma jednak swoje zalety. Można jechać do Europy na wakacje.
Amerykanin był spokojny, zrównoważony, zaimponował mi. Porozmawialiśmy o inżynierach różnej maści tu i tam. Chwalił mnie, że nie mam akcentu, ja przepraszałem za słaby "zasób". Ciekawa to była rozmowa; na obcej ziemi, w obcym języku. On miał dużą klasę, ona nie.

Tej nocy poszliśmy w milczeniu we dwoje. Było pusto na uliczkach. Zatrzymaliśmy się i zaczęli rozmawiać. Usiedliśmy na ciepłych schodach. Mówiliśmy sobie wtedy wszystko, żale, nadzieje, myśli. Było dramatycznie i mokro... od łez. W pewnej chwili wstałem. Na ukośnym murku, trzy metry na prawo siedział sobie skorpion. Był czarny, z zadartym odwłokiem.
Zmroziło mnie. Taki malutki, a robi tak ogromne wrażenie...
Miałem sandały i pietra jak cholera, ale wzburzony emocjami rozdeptałem go. Łzy nas oczyściły, a śmierć skorpiona była pieczęcią.

Następnego dnia niecierpliwie czekałem na Ivana. Gdy tylko wrócił z pracy opowiedziałem mu z przejęciem o nocnej przygodzie. Zapytał od razu i z ciekawością o kolor skorpiona. Usłyszał, że czarny i... machnął z lekceważeniem ręką. Czarnych jest dużo, a ich jad nie jest śmiertelny...
Super...
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 31.05.2007 23:31

Dajesz czadu Igor. Czasem z humorem, czasem bardzo osobiście, a czasem... piwnie :)
Trafiłeś może kiedyś na svijetlo i tamno Velebitsko? Jak nie to polecam.
pzdr
Kamil
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Wspomnienia - temat dla wszystkich - strona 4
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone