Tempo pisania będzie nierówne bo nie zawsze mam dojście do netu
Ale tymczasem machniem jeszcze jednego seta przed łykendem
Zatem w domku Ivana i Nady mieszkało się nader miło. Mieliśmy dostęp do kuchni za 1E dziennie na prąd. Na początku pomyślałem, że to dziwne, ale po kilku dniach obcowania z nimi zrozumiałem, że nie są zamożni, Ivan pomimo ponad 70 lat na karku ciężko pracuje przy zwózce drzewa. A prąd mają droższy niż w Polsce.
Pierwszego dnia vis a vis wyspy Pag cieszyliśmy się słońcem (a raczej cieniem) i fantastyczną wodą. Chyba jako ostatni opuściliśmy plażę przed wieczorną turą, nadrabialiśmy braki w kolorze skóry.
Tego dnia zapoznałem się z Ożujsko, ale szybko wróciłem do Karlovacko. (W zeszłym roku stwierdziłem autorytatywnie, że Ożujsko nadrobiło straty i pod warunkiem, że nie z puch jest bardzo dobre - gorzkie lekko żywcowate.)
Wieczorem szwędaliśmy się tu i tam. Obejrzeliśmy dokładnie pozostałości wielkiego kościoła blisko morza przy południowym wylocie z Karlobagu.
Ze smutkiem i melancholią złożyliśmy stan budowli na karb niedawnej wojny. Jechaliśmy przecież przez Karlovac i już tam ta niedawna historia nas poruszyła...
Ale kościół to jednak nie ta wojna. To alianci w ferworze odbijania miasta zbombardowali go, pewnie jako siedzibę Wermachtu.
Blisko kościoła jest jeszcze jakby stary klasztor a raczej "ruiny w super stanie" z pięknym tajemniczym ogrodem, gdzie zastał nas zmrok.
Wróciliśmy "na rivę" i pomimo kolacji na molo, degustacji travaricy i lozovacy utrzymaliśmy dość poważne acz nie smutne nastroje.
Kolejny dzień przyniósł postęp w plażowaniu.
Dla pierwszych 30 nie dających sobie rady w pełnym słońcu (tylko południowcy dawali radę) łakomym kąskiem były wydzielone miejsca pod daszkiem z mat bambusowych. Dla mnie to było idealne. Słońce "przeciekało" łagodnie, opalaliśmy się w zabawnym półcieniu w paski.
Odkryliśmy również natrysk ze słodką wodą i od tego czasu rano uwijaliśmy się po harcersku pod daszek
Również tego dnia poznaliśmy dwóch naprawdę i szczerze miłych Chorwatów. Pomimo, że jeden sprzedawał najlepsze w mieście lody, a drugi odpowiednio najlepsze owoce byli prawdziwymi Handlowcami. Doradzali, odradzali, przeważali, dokładali i ani trochę nie naciągali. Fajni i wiecznie uśmiechnięci goście. Obaj niezależnie trzasnęli sobie fotki z moimi pięknościami. Pierwszy mówił, że pochwali się żonie, a drugi, że zostawił swoje serce w Krakowie i jego miłość i tęsknota odezwały się mocniej. To było bardzo włoskie ale bardzo miłe.
Codziennie witaliśmy się wylewnie, Goście klepali mnie po ramieniu i nazywali Gospodinem. Nie mogli się nadziwić, że kupujemy 13 gałek lodów, dostajemy 15 z czego ja zjadam jedną
Z owocami był inny numer...
Moje panie to jaroszki z dużym stażem (na szczęście morskie dary jadają), ważnym elementem ich wyżywienia są owoce. Drogie jak cholewka, ale kupujemy twardo. Piwo też chociaż już tańsze.
Pewnej nocy kilka tyłków w przód, powodowany bezsennością ale tą fajnomarzącą wybrałem się na samotny spacer.
Nieprawda, nie był samotny... W następnym domu mieszkał piękny Golden Retriwer, młody ale mądry i już zaprzyjaźniony przez płot. Spontanicznie postanowiłem zabrać go ze sobą. Odkręciłem łańcuszek, odpiąłem smycz i pies hurra idziemy razem!
Za chwilę uznałem że zna drogę do domu bo chodził bez smyczy i odpiąłem go... Nie było go tylko kilka minut, długich, wyrzucałem sobie wszystkie grzechy z głupotą na czele.
Wrócił oczywiście z innej strony niż się spodziewałem, polizał mi rękę i dał sobie przypiąć smycz. Zaczął ciągnąć w stronę morza - musiał się wykąpać, to ja z nim. Mokrzy poszliśmy na mały trg ciepły i przytulny.
Owoce tam właśnie czekały
Wszystkie przebrane i odrzucone przez sprzedawców owoce i warzywa, dla mnie nówki nieśmigane prawie chyba z 50 kg. I skrzyneczki drewniane. Sprintem na smyczy zaliczyliśmy suszenie, przywiązałem go szybko i z powrotem
Przebierałem gorzej niż starababanabazarze pół godziny; banany, pomidory, winnegrona, mandaryny, brzoskvy, morele, wszystkie owoce rany julek warzyw nie pomnę
Przez dwie noce nie chodziłem na targ, sałatki były pyyyyszne.
Później jak prawdziwy Europejczyk, wybierałem sobie same debeściaki.