piekara114 napisał(a):Mam góry na co dzień na wyciągnięcie ręki i średnio mnie pociągają (nie to co morze
) a tym bardziej w ciepłe, upalne słoneczne dni....
Skoro tak, to w relacji mogło być kilka średnio pociągających momentów, bo góry były aż cztery.
Zaczęliśmy od Glavicy w Starim Gradzie, potem było wejście na Sv. Nikola, wjazd na Sv. Jure, a na koniec "królowa chorwackich gór" - Vrh Dinara.
Gigantyczne wapienne skały, rozległe łąki suchej trawy i zaledwie kilka śladów obecności człowieka to główne cechy większości gór krasowych. I niby Dinara niczym szczególnym się nie wyróżnia, a jednak jak każda góra jest w jakiś sposób wyjątkowa.
Strzeże niejako granicy między Bośnią i Dalmacją.
O ile dobrze pamiętam, po wyzwoleniu Dinary chorwaccy alpiniści rozpoczęli kampanię, aby uznać górę Dinara jako symbol narodowy. Jako miłośnik tego kraju, wymyśliłem sobie, że byłoby pięknie stanąć na najwyższym szczycie Chorwacji, tuż nad królewskim miastem Knin, symbolem nowej chorwackiej wolności.
I cieszę się bardzo, że mi się to udało.
piekara114 napisał(a):.... ale już dogoniłam i jestem zaskoczona gwałtownym końcem....
Tak nagle i nieoczekiwanie...
Cóż, trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść...
Później nie wydarzyło się już nic wyjątkowego. Wróciliśmy do Ježević po nasze dziewczyny i razem pojechaliśmy do restauracji Ivan na ostatnie ćevapi.
Potem zrobiliśmy zakupy na drogę powrotną, spakowaliśmy się i pijąc chorwackie wino, wspominaliśmy wszystkie
atrakcje kończącego się urlopu.
Na drugi dzień, po śniadaniu ok. godz. ósmej wyruszyliśmy w drogę do domu. "Starą jedynką", przez Knin i Gračac dojechaliśmy do węzła Sveti Rok na A1, a później już standardowo przez Węgry i Słowację, bezpiecznie dojechaliśmy do domu.