Wieje wciąż mocno, nawet mocniej chyba niż wcześniej, ale ponieważ świeci słońce jest cieplej. Na szczycie są dwa poukładane z kamieni murki służące jako ochrona przed wiatrem zapewne i jestem w szoku jak jest to skuteczne – wystarczy się schować za metrowej może wysokości murek i od razu jest się w zupełnej ciszy.
Odpoczywamy trochę, zjadamy jakieś znalezione w Małgosi plecaczku resztki
, wyszliśmy jak wspomniałem bez jedzenia i picia a wycieczka zamiast trwać 2 godziny z hakiem trwa już około 5
i deczko jesteśmy głodni.
Super że postanowiliśmy iść tędy, tak wg mnie widoki z Veli Vrhu są dużo ciekawsze niż z Obzovej.
Widać m.in. stolicę wyspy.
Bliżej jest zatoka z mariną Punat i fajną wysepką, zdaje się wznosi się na niej klasztor.
Koło działki z tym domkiem szliśmy w przeciwną stronę.
Posiedzieliśmy pół godzinki, schodzimy. Nawet dość strome jest to zejście (na zdjęciu tradycyjnie nie widać).
No i super, wycieczka prawie zaliczona. Oj, warto było i bardzo, naprawdę bardzo jesteśmy zadowoleni z dzisiejszego dnia, przynajmniej jak do tej pory.
Zupełnie inne oblicze chorwackich wysp mamy teraz w porównaniu z tym zapamiętanym sprzed lat. Nie wiedziałem jak to nazwać, rozmawiamy na ten temat schodząc i w końcu mówię, że przypominają mi one jakieś takie rozgniecione placki
. Patrząc z góry na Krk, czy Cres z Losinjem albo na Rab ma się wrażenie że są one takie wielkie i płaskie, nie ma w nich ostrości charakterystycznej dla greckich wysp, przynajmniej ich większości. Przed laty będąc tutaj nie znaliśmy wcale Grecji i nie mieliśmy tego porównania…Nie znaczy to jednak wcale że chorwackie wyspy są nieciekawe czy brzydkie, po prostu są inne
.
Powrót do auta jest właściwie już bez historii. Wróciwszy pochłaniamy czekające na nas przygotowane rano kanapki
, jest już prawie 16 więc czas najwyższy. Całkiem sporo czasu zajęła nam ta wycieczka a odległościowo pokonaliśmy faktycznie 12 km.
Przydałoby się jeszcze pomoczyć i może trochę poleżeć gdzieś na plaży… wybieramy do tego celu zatoczkę Donje Polje leżącą na południe od Silo. Przed Silo trzeba skręcić w prawo i poturlać się szuterkiem najpierw płasko, potem nieco w dół a sama końcówka jest już mocno stroma i bardzo wątpliwej jakości
. Plaża też okazuje się mało ciekawa przynajmniej jak dla nas, ale nie wybrzydzamy
, jest już zbyt późno by jechać gdzie indziej a potrzebę zamoczenia mamy sporą. Od biedy można by na placyku z boku zatoczki spędzić noc
, ale uznajemy że nie będziemy się podkładać… po drugiej stronie widać działki z letnimi zabudowaniami.
Na plaży jest kilka osób oraz spore otoczaki, wielkie kamienie są również w wodzie. Umieszczamy się na chwilę na kamyczkach z boku zatoczki i odświeżamy w chłodnej dość wodzie. Wieje więc są duże fale
i gdy słońce chowa się za chmurami i drzewami robi się zwyczajnie zimno… nie zabawiamy więc tu długo. A sama zatoczka nie podobała się nam na tyle że nie robimy tutaj ani jednego zdjęcia.
Wracamy na nocleg na nasz parking przy vrbnickim cmentarzu. Przymierzaliśmy się do jeszcze innego miejsca po drodze, a nawet dwóch
, żadne jednak nie było tak dogodne jak to które już sprawdziliśmy. Dziś Niemców już nie ma, jesteśmy zupełnie sami, umieszczamy się w nieco innym miejscu parkingu tak, by rano być jeszcze mniej widocznymi. Gotujemy, sprawdzamy pogodę na jutro, mamy tu spokój i jest nam tu całkiem dobrze
.
c.d.n.