6 września, niedzielaWieczorem, jeszcze przed zaśnięciem mogliśmy obserwować rozbłyski na niebie... gdzieś na północy, daleko od nas przechodziły nad Alpami burze. My na szczęście nad sobą mieliśmy bezchmurne niemal niebo pełne gwiazd i księżyc w niemal pełni
.
Poranek wstał pogodny, bezwietrzny, wilgotny i chłodnawy. Zebraliśmy się szybko bo choć miejsce, coś w rodzaju amfiteatru, było całkiem niezłe, to możliwe że to tylko nam się tak wydawało
.
Przy okazji robienia porannych zdjęć Małgosia orientuje się że ma założony do Pentaxa nie ten obiektyw co trzeba, nie dość że 50-300 to jeszcze zepsuty
. A tego co trzeba zapomniała zabrać... wygląda na to że w tym roku będziemy mieć zdjęcia z tylko z Fuji i ze smartfona. W związku z tym ich jakość będzie chwilami nieco kontrowersyjna
o czym z góry uprzedzamy i za co przepraszamy.
Ruszamy około wpół do 7. Prawie od razu pojawiają się mgły które towarzyszą nam również podczas mijania nieco bokiem Klagenfurtu i tankowania paliwa na jego obrzeżach (bardzo tanie jest paliwo w Austrii, poniżej 1 euro za ON). Ustępują dopiero gdy wjeżdzamy już nieco wyżej w kierunku przełęczy Ljubelj.
16 lat temu (jak to brzmi
) też jechaliśmy drogą przez górskie przejście graniczne A/SLO , było to jednak nieco bardziej na wschód w Zgornjem Jezersku. Podjazd na Ljubelj jest dość stromy i mocno kręty, Austriacy na posterunku przed tunelem w ogóle się nami nie interesują, natomiast Słoweńcy za tunelem skanują nasze paszporty i pytają o cel podróży. Hrvatska chyba ich zadowala
bo możemy jechać.
I znów jesteśmy w Słowenii, znów zobaczymy (choć tylko zza szyb samochodu) Ljubljanę. Jakiś tam sentyment w nas pozostał, to właśnie Słowenia była w 2004 roku celem naszej pierwszej dalszej podróży, takiej by zobaczyć inne niż polskie czy czecho-słowackie góry oraz ciepłe jak się nam zdawało morze. W późniejszych latach parę razy przejeżdżaliśmy tylko przez Lendavę
.
Z pomocą mapy która kieruje nas znów przez lokalne wiejskie uliczki
omijamy wjazd na autostradę i przez Kranj kierujemy się do słoweńskiej stolicy. Wcześniej na jakimś żwirowym placu zatrzymujemy się na śniadanie, jest już około 9 więc najwyższy czas. Pogoda niezmiennie piękna, słońce już mozno przygrzewa... teraz czujemy się już naprawdę na wakacjach
.
Ljubljana pozostawia nie najgorsze wrażenie z przejazdu, miasto jest zadbane, ulice pustawe tylko niezbyt równe. Kierujemy się na południowy wschód jadąc przez okolice miasta Kocevje, pagórkowate i zalesione. Do Chorwacji wjeżdżamy przez przejście w Brod na Kupi. Na granicy pani celniczka w budce skanuje nasze paszporty, prosi o podanie numerów telefonów i pyta o cel podróży... fakt, wiedziałem że wjeżdżając do Chorwacji w związku z koronawirusem trzeba mieć wypełniony jakiś formularz ale skoro mieliśmy jechać na Korsykę to zupełnie o tym zapomniałem
. W każdym razie nie był potrzebny. Jako cel podróży podajemy - zgodnie z prawdą - KRK
.