Czwartek, 17 września c.d.
Szczęśliwi ze zdobycia Televriny która była właściwie ostatnim zaplanowanym celem podczas naszego kilkudniowego pobytu na Cresie, i z tego że nad nami wciąż jest piękne błękitne niebo
, nieśpiesznie jedziemy z Osoru do Ustrine. Jednak nie skręcamy do naszej wioski, dokładnie naprzeciwko wiodącej tam drogi, która odbija od głównej w lewo, w prawo odchodzi niepozorna szutrowa dróżka
.
Na mapce od pani recepcjonistki zaznaczone są 3 miejscowości do których można tą dróżką dojechać. Na rozwidleniu (które jest po jakimś kilometrze) jadąc w lewo natrafilibyśmy na
Srem i Plat, ale potem do morza jest dość daleko, natomiast w prawo dojedziemy do punktu oznaczonego jako
Verin, skąd do morza jest tylko kawałek. Już wcześniej wybraliśmy tę drugą możliwość, miejscowość Verin i zatoczkę o nazwie
Galboka.
Rozwidlenie, fotka znaleziona w necie
Już po chwili jazdy łąkami będącymi zapewne pastwiskami dla owiec musimy się zatrzymać. Na naszej trasie wyrasta bowiem murek a droga zagrodzona jest bramką. Chwila niepewności co tu robić, już mamy wracać na tę drugą drogę, widzimy jednak że z przeciwnej strony pojawia się dwoje rowerzystów, zwiedzających okolicę turystów. Stają przed bramą, otwierają ją, przechodzą i zamykają za sobą
. Skoro oni mogą, dlaczego nie moglibyśmy tak zrobić i my
.
Otwieramy bramkę składającą się z 2 części, bramy właściwej i furtki opierającej się na wyjmowanym z ziemi palu
i przejeżdżamy. Okazuje się że nie musimy zamykać bramy za sobą, w tzw międzyczasie
za nami pojawił się elegancki samochód na zagrzebskich numerach i wyraźnie też chce przejechać. Obserwujemy co będzie dalej, kierowca, po przejechaniu wysiadł i ładnie bramkę za sobą zamknął
. Czyli jesteśmy w domu
.
Jedziemy dalej, Chorwat za nami. Dzięki jego obecności odpadało nam wysiadanie i zamykanie za sobą kolejnych bramek
, których było na naszej trasie kilkanaście
. Były one różne, metalowe i drewniane, proste i krzywe....... Współpraca układała się znakomicie dla obopólnej korzyści bo my nie zamykając bramek sprawialiśmy że on nie musiał ich przed sobą otwierać
. Po prostu przejeżdżaliśmy sobie przez kolejne owcze pastwiska i nie ukrywam, że był to dla nas wielki szok, a zarazem znakomita zabawa
.
W końcu Chorwat skręcił gdzieś w bok a przed nami pojawiła się taka tabliczka:
Lidii zadrżała nieco ręka którą trzymała aparat
To samo miejsce ale fotka, lepszej jakości, pochodzi z internetu
Do tego miejsca jechało się całkiem dobrze, teraz jednak jakość drogi ulega znacznemu pogorszeniu, nie tak żeby nie dało się przejechać ale sterczą z ziemi wielkie kamienie i trzeba się nakombinować żeby jakoś się przez nie przetoczyć. Nie ma co, stajemy, dalej pójdziemy pieszo, według mapki do morza mamy tylko 15 min. Jedynym problemem jest późna już pora, mimo pięknej pogody zaczyna się już powoli zmierzchać.
Parę słów o samym Verinie........ naliczyliśmy tam 3 (słownie trzy)
domy, z których jeden był wyraźnie zamieszkały pewnie przez Słoweńców, auto z taką rejestracją stało obok. Przy domu bawiły się 3 przepiękne kotki, którym z powodu późnej pory nie dało się już zrobić pamiątkowej fotki.
Dom Słoweńców, fotka znaleziona w necie
Schodzimy nieco w dół, dalej jest to wyboista droga wiodąca wśród zarośli i pastwisk i faktycznie po 15 minutach widać już morze. Niestety zachód słońca właśnie ma miejsce, i tereny po wschodniej stronie Cresu na której się znajdujemy są już zupełnie nieoświetlone.
Zatoczka Galboka wygląda tak:
O tej porze za wiele tu nie zdziałamy, ale i tak jesteśmy zadowoleni że udało się nam dotrzeć w tak nieznane i zapomniane miejsce
.
Wracamy do samochodu i żmudnie otwierając i zamykając za sobą kilkanaście bramek
wracamy już w całkowitych ciemnościach do domu.
Nasza "oswojona" dziś góra
Przydrożna, zruinowana kapliczka Sv Vid, takich jak ta jest na Cresie wiele......
To był naprawdę udany dzień
c.d.n.